Archive for marca 2014

Liebster Blog Award #3

Witam wszystkich i każdego z osobna!
Już trzeci raz zostałam nominowana do Liebster Blog Award :D Jest to moja ulubiona zabawa i chyba nigdy mi się nie znudzi, bo uwielbiam odpowiadać na najróżniejsze pytania (ale jakaś granica zawsze istnieje - nie podam w Internecie swojego adresu zamieszkania!). Tym razem do zabawy nominowała mnie Weronika Z. z bloga Paradise with Books. To jak? Chcecie się dowiedzieć kilku rzeczy o Jane? :)

1. Jest poranek, a ty budzisz się w obcym pomieszczeniu bez drzwi i okien. Gdy wstajesz, pojawiają się dwie platformy. Pierwsza informuje Cię: "Możesz stąd wyjść, lecz będziesz obserwowana/y codziennie i nie będziesz mieć możliwości spotykania się ze znajomymi i rodziną. Będziesz jednak miał/miała ogrom książek (mówiąc wprost - wszystkie książki świata)". Druga platforma informuje "Aby się wydostać musisz podać tytuł pewnej książki, w której występuje prześladowca czterech dziewczyn. Gdy podasz tytuł, pojawią się drzwi i będziesz mogła wyjść". Którą opcję wybierzesz?
Oczywiście, że drugą! Myślę, że taką książkę większość z nas kojarzy. Po drugie - za nic w świecie nie mogłabym zrezygnować z rodziny i znajomych, a po trzecie - zdobywanie książek samemu, bieganie po księgarniach, kupowanie czy też trafianie na obniżki to chyba najlepsza część życia książkoholika :D

2. Jest klasówka/egzamin i nic się nie nauczyłeś. Masz do wyboru pójść na skróty (ściąganie na wiele sposobów) lub być honorowym i dostać gorszą ocenę. Co robisz?
Hu, hu, ściągać nie umiem, więc pierwszy wariant odpada XD Poza tym jestem cykorem i bałabym się, że nauczyciel może przyłapać. Wolę dostać gorszą ocenę i poprawić :)

3. Książka, której oczekujesz przez wiele dni?
Uff, będzie to Rozgwiazda, Wir i Behemot Petera Wattsa, które miałam dostać do recenzji już półtora miesiąca temu, a jeszcze nie dotarły :( 

4. Spadasz z trampoliny (popchnął Cię najlepszy przyjaciel lub przyjaciółka). Nie umiesz pływać i nie wiesz, co zrobić dalej. Jak myślisz, co się z Tobą stanie?
Jeśli popchnęłaby mnie moja przyjaciółka (mam nadzieję, że to czytasz, pieronie jeden!) to... popłynęłaby po mnie (a umie pływać, i to bardzo dobrze), dotarłybyśmy do brzegu, sklęłabym ją a później zaczęłybyśmy się śmiać :D

5. Jakie są Twoje ulubione piosenki?
Ogólnie - rockowe, a konkretnie jakie? To chyba zależy od humoru. Raz mam ochotę na stary rock, kiedy indziej na indie, następnie post rock, alternatywny, później wybieram ballady i tak cały czas :)

6. Czy kiedykolwiek skłamałaś dla kogoś w dobrej wierze?
Tak.

7. Jakie jest Twoje najlepsze i najgorsze wspomnienie związane z książkami?
Najlepsze... w drugiej klasie gimnazjum osoby, które miały dobre wyniki w nauce, bardzo dobre lub wzorowe zachowanie i dużo punktów jechały na wycieczkę w góry. Chodziliśmy po Gorcach. W pewnym momencie mieliśmy odpoczynek w miejscu z cudownym, niesamowitym widokiem na góry. Usiadłyśmy z przyjaciółką na powalonym konarze pod drzewami i w tym pięknym miejscu z widokiem na Tatry czytałyśmy książki - ona Mechanicznego księcia a ja Mechanicznego anioła. W tle leciała piosenka Wish you were here Pink Floyd - nasz nieśmiertelny zespół. Było cudownie! Myślałam też o osobach, które przyprowadziłabym w to miejsce i z którymi chciałabym tu być (jak mówi sam tytuł). Maj, góry, wiatr, przyjaciółka i książki. A najgorsze...? Oj, nie mam :D

8. Jakich blogerów darzysz sympatią i przyjaźnią? Czy uważasz, że przyjaźń między nimi jest możliwa?
Najbliżej jestem z Abigail, Dosefinn, Emą i Artemis Crawfield. Oprócz tego staram się nawiązywać kontakty z blogerami. Czy przyjaźń jest możliwa? Oczywiście, że tak! Jeśli tylko mieszkają blisko siebie, mają o czym rozmawiać (książki już załatwione, wymyślcie inne tematy :D) i lubią siebie nawzajem, to czemu nie? :D

9. Które bajki z dzieciństwa uwielbiasz i jakie emocje wywołały te filmy w tobie? 
Kreskówki O.O Tom i Jerry, Zwariowane melodie, Dom dla zmyślonych przyjaciół pani Foster, Ed, Edd i Eddy, Johnny Bravo, a z filmów... na pewno Barbie - Roszpunka i Barbie - Jezioro łabędzie. To całe moje dzieciństwo <3

10. Skończyłeś/-aś pracować nad ważnym projektem, gdy nagle gasi światło i słyszysz czyjeś kroki. Jak myślisz, kto to może być?
Mój brat, przyjaciółka albo kuzynka XD

11. Twoje motto życiowe to...?
Zmienia się co kilka miesięcy :D Ale najbardziej lubię Skacz - i lecąc w dół, pozwól, by wyrosły ci skrzydła (Ray Bradbury) i Tyle o sobie wiemy, ile nas sprawdzono (Wisława Szymborska).



Nominuję:


2. Emę
8. eM
10. Sol
11. Klaudii K.

Pytania:

1. Co kojarzy Ci się ze słowem "blogosfera"?
2. Jaka jest Twoja piosenka na dziś?
3. Kim dla Ciebie jest przyjaciel?
4. Jak wyobrażasz sobie perfekcyjny dzień mola książkowego?
5. Jaką cechę najbardziej cenisz u siebie?
6. Idziesz ciemną nocą chodnikiem (wracasz z pracy, spotkania, whatever) i nagle zauważasz, że dwóch osiłków znęca się nad jakąś osobą. Co robisz? Dzwonisz po policję, wkraczasz między nich czy odchodzisz, niezauważona?
7. Minęły już trzy miesiące 2014 roku, więc pewnie przeczytałaś kilka interesujących książek. Jesteś w stanie wymienić 5 najlepszych, do tej pory przeczytanych pozycji?
8. Dokończ zdanie: życie to dla mnie...
9. Będę zołzą, ale wymień TYLKO JEDNEGO literackiego bohatera do którego jesteś najbardziej podobna.
10. Czego po prostu z całego serca nienawidzisz?
11. Czego chcesz się w przyszłości nauczyć?

Nawet nie wiecie, jaka jestem ciekawa Waszych odpowiedzi! <3
Pozdrawiam! <3





Stosik i podsumowanie miesiąca: marzec

Ach, wiosna, pora radosna! Wraz z kalendarzową wiosną w mojej biblioteczce urządziłam porządki. Kilka książek idzie na sprzedaż i wymianę, te, do których już nie powrócę, są na osobnym stosiku (do przewiezienia do drugiej biblioteczki, w domku na wsi), półeczki na Lubimy Czytać również odetchnęły i z ogromną pomocą Dzosefinn zmieniłam szablon na blogu, co z resztą nietrudno zauważyć. 
Wiosna dała mi powera do czytania, dostarczając mnóstwo interesujących pozycji. Tak oto swój marny styczniowy i lutowy wynik poprawiłam na bardzo dobry. Chcecie zobaczyć, jakie cudeńka zawitały w mojej biblioteczce i jak też poradziłam sobie w tym miesiącu?


Od góry:
- Dziecię ognia Harry Connolly - od Wydawnictwa Fabryka Słów. Wkrótce spodziewajcie się przedpremierowej recenzji!
- Tańcząc na rozbitym szkle Ka Hancock - czyli okazja nad okazje. Zdobyta w Media Markt za 9,99zł. Leżała na samym środku stosiku, czekała, taka smutna, taka zapłakana, a że uwielbiam Tańcząc na rozbitym szkle i w czasie czytania wylałam morze łez nad książką, za cel wzięłam sobie kupienie jej w przyszłości. Marzenia się spełniają <3 To dobry znak! <3
- Cztery pory roku Heleny Horn Wanda Majer-Pietraszak - od Wydawnictwa Novae Res. Zapowiadają się moje klimaty ^^
- Na krawędzi nigdy J.A. Redemerski - zakup własny (w kwietniu do czytania!)
- Tak wygląda szczęście Jennifer E. Smith - od Wydawnictwa Bukowy Las
- Wieczorem w Paryżu Nicolas Barreau - j.w.
- Morze spokoju Katja Millay - od Wydawnictwa Jaguar, czyli los wygrany na loterii <3 
- Nigdy, przenigdy Sara Shepard - kontynuacja Gry w Kłamstwa od Wydawnictwa Otwarte
- Sto imion Cecelia Ahern - od Wydawnictwa Muza.

Jak więc widzicie, troszkę tych cudowności uzbierało się w marcu :) Kwiecień również zapowiada się interesująco!


Podsumowanie miesiąca: marzec


Książki przeczytane w tym miesiącu to:

1. Wołanie kukułki Robert Galbraith RECENZJA
2. Krucjata Philippa Gregory RECENZJA
3. Poślub ją i bądź gotów za nią umrzeć Costanza Miriano RECENZJA
4. Easylog Mariusz Zielke RECENZJA
5. Pod skrzydłem anioła Hanna Babińska RECENZJA
6. Morze spokoju Katja Millay RECENZJA
7. Czwartki w parku Hilary Boyd RECENZJA
8. Nigdy, przenigdy Sara Shepard RECENZJA
9. Zapomniałam, że cię kocham Gabrielle Zevin
+ artykuł Odważni i anonimowi

Jak widać ten wynik w porównaniu z poprzednimi miesiącami (gdzie czytałam zaledwie 4 książki miesięcznie) jest o niebo lepszy. Wynika to zapewne z faktu, że od zeszłej soboty cały czas siedzę w domu - marcowa pogoda i marcowe chorowanie dało się we znaki. Ale nie ma złego, co by na dobre nie wyszło! 9 przeczytanych książek to całkiem nieźle :D

Sukces i porażka:

Najlepsza książka w marcu to: Morze spokoju, Zapomniałam, że cię kocham i Nigdy, przenigdy
Najgorsza książka w marcu to: Krucjata i Pod skrzydłem anioła
Największe zaskoczenie: Zapomniałam, że cię kocham

Ogłoszenia parafialne:

1. W tym miesiącu udało nam się nakręcić drugą videorecenzję. Anath i ja wzięłyśmy się do roboty! W głosowaniu na blogu Anath zwyciężyła książka Johna Greena Szukając Alaski, wobec tego jej recenzję w naszym wykonaniu możecie obejrzeć bezprośrednio na YouTube lub poniżej :)


2. Automatycznie wiąże się to z zaproszeniem Was do głosowania w ankiecie na moim blogu na kolejną książkę do videorecenzji. Tym razem o głosy walczą Saga księżycowa. Cinder i Sekretne życie CeeCee Wilkes.

3. W marcu miałam przyjemność uczestniczenia w kolejnym odcinku Ringu na blogu Artemis Crawfield. Książką, o której rozmawiałyśmy, były Demony. Pokusa Lisy Desrochers. Zainteresowanych zapraszam tutaj.

4. Chciałabym Was również zaprosić na bloga mojej koleżanki, która niedawno wkroczyła do blogosfery ^^ Będę wdzięczna, jeśli zajrzycie i pomożecie jej zaaklimatyzować się w naszym blogerowo-książkowym świecie :)


5. Iiii... kolejna sprawa! Ktoś czytał prolog mojej nowej książki pisanej na blogu? Na początku marca ukazał się pierwszy rozdział! Przyznam szczerze, że zainteresowanie nie jest duże. Jeśli wpadniecie, przeczytacie i pozostawicie komentarz, uwierzcie, że będzie to moją siłą napędową do pisania kolejnego rozdziału :) 


6. Skoro siedzimy w linkach, to wrzucam jeszcze link do najnowszego postu mojego autorstwa na Prymitywnej Myśli ;) Może Was zainteresuje :)


7. A na sam koniec pytanie do wszystkich: kto pojawi się na 5. Targach Książki w Warszawie? Moi rodzice oficjalnie zgodzili się, abyśmy w maju pojechali do Wa-wy na Targi <3 Kraków podbija warszawskie Targi!!! :D

To tyle, moi drodzy :) Lecę czytać Wieczorem w Paryżu i próbować wygonić chorobę. Przez kaszel, ból gardła i paskudną chrypę nie mogę wystąpić w konkursie muzycznym na szkolnym, wiosennym fekuszu. Ech, może uda się za rok! 
I ostatnie pytanko: co sądzicie o graficznych zmianach na blogu? ;> 






104. "Nigdy przenigdy" Sara Shepard

Tytuł: Nigdy, przenigdy
Tytuł oryginału: Never have I ever
Autor: Sara Shepard
Seria/cykl: Gra w Kłamstwa tom II
Data premiery: 6 stycznia 2014
Wydawnictwo: Wydawnictwo Otwarte (Moondrive)
Liczba stron: 304

Gra w Kłamstwa dalej trwa, dziewczęta nie zamierzają przestać – ubaw z wywiniętych numerów to najlepsze, co może spotkać paczkę przyjaciółek poza szkołą. Z wyjątkiem jednej. Emma ciągle szuka zabójcy Sutton. Jako jej bliźniaczka musi wcielić się w siostrę, udawać ją w towarzystwie, zachowywać się dokładnie tak jak ona, a jednocześnie prowadzić własne śledztwo. Ale jak można znaleźć mordercę, kiedy nie zna się tylu faktów z życia siostry? Elementy układanki wskakują na swoje miejsca, lista podejrzanych wydłuża się. W tej grze Emma może ufać tylko jednej osobie – chłopcu, do którego prawdziwa Sutton nigdy nie odezwałaby się.
Teraz to Emma musi dyktować warunki gry.

Gra w Kłamstwa bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Nie spodziewałam się, że ta krótka (prawie trzystustronicowa) opowieść o ekstremalnym życiu jednej dziewczyny i tułaczce jej nieznajomej siostry bliźniaczki może mnie tak wciągnąć i sprawić, że natychmiast chciałam sięgnąć po drugą część. Nawet nie wiecie jak cieszyłam się po otrzymaniu Nigdy przenigdy. Druga edycja Gry w Kłamstwa ruszyła zaraz po przeczytaniu pierwszej strony. I wiecie co? Stwierdzam, że pani Shepard uwielbia bawić się czytelnikiem. Dawno nie czytałam książki, w której tajemnica zabójstwa dziewczyny była tak trudna do rozszyfrowania. Równocześnie stwierdzam, że marny ze mnie detektyw.

Ku uciesze fanów Gry w Kłamstwa i osób, których pierwsza część historii Emmy niezbyt zachwyciła na początku wspomnę, że w drugiej części więcej się dzieje. Wynika to z tego, że śledztwo bohaterki w sprawie morderstwa jej siostry rusza pełną parą. Są pierwsi podejrzani, są pierwsze domysły, dowody, ale również poszlaki, które mają zmylić Emmę. No, i świetnie im się to udaje.
Przyznam szczerze, że bardzo stęskniłam się za dziewczętami. Cała czwórka przypominała mi moją własną paczkę przyjaciółek, dlatego też tak bardzo przywiązałam się do nich. Ponad to naprawdę uwielbiam relacje między nimi – otwartość, wspólna gra, ryzyko, śmiech, ale też duża dawka tajemniczości. Chociaż w ich życiu mają mnóstwo wspólnych, radosnych chwil, nie można pominąć burzliwej przeszłości dziewcząt i paru incydentów (rzecz jasna w wykonaniu Sutton, przez które Emma teraz musi cierpieć) mających ogromny wpływ na ich więzi. Mimo to cała czwórka jest bliska memu sercu.
Sama kreacja bohaterów jest… przyjemna. Każdy ma pewne cechy, które są charakterystyczne dla niego. Charlotte była głową paczki zaraz po Sutton, Madelaine miała dwie natury – grzeczną i diabelską, a Laurel starała się nie wybierać między przyjaciółkami. Emma (vel Sutton) miała najtrudniejszą sytuację, ponieważ musiała grać swoją zmarłą siostrę, a jednocześnie nie zapominać o tym, jaka jest prawdziwa Emma. Ciekawymi postaciami są Twitterowe Bliźniaczki. Spodziewałam się, że będą to dziewczęta z rodzaju „Jak nie powiesz, że ładnie wyglądam, to będziesz miał kłopoty” i owszem, moje przypuszczenia się sprawdziły, ale nie myślałam, że będą to postaci tak bardzo nieogarnięte (w pozytywnym słowa znaczeniu). W tej części mamy większy nacisk na te dwie bohaterki i powiem Wam, że Twitterowe Bliźniaczki były dla mnie całkiem sporym zaskoczeniem. Nie muszę chyba wspominać, że moje serce skradł chłopak, który pomaga Emmie w rozwiązaniu zagadki i jako jedyny z całego otoczenia Sutton wie o jej prawdziwym życiu. Ethan był tym cichym, spokojnym, czarującym aniołkiem, który zawsze niesie pomoc osobom w potrzebie. Dzięki rozwojowi śledztwa, w którym Ethan ma duży udział, możemy lepiej go poznać. Jak dla mnie to wymarzony chłopak!
Wciąż zadziwia mnie narracja Nigdy przenigdy. Uważam ją za najmocniejszą stronę obu tomów. Pani Shepard świetnie się spisała. Pierwszo- i trzecioosobowa narracja pozwala nam cały czas śledzić losy Emmy, a jednocześnie poznawać myśli Sutton z często zabawnymi komentarzami. Takie połączenie automatycznie podnosi ocenę książki. Ponad to dzięki temu zabiegowi książkę czyta się szybko, przyjemnie, a wciągnięcie się do świata Emmy jest zagwarantowane.
Tym razem akcji jest trochę więcej. Jest więcej i często jest zaskakująca. Jak wspomniałam wcześniej, autorka lubi bawić się czytelnikiem. Po skończeniu drugiej części otwarcie przyznałam sobie, że moje zdolności detektywistyczne są naprawdę marne. Pani Shepard razem z czytelnikiem buduje cały domek z kart, czytelnik nabiera przekonania „Tak! Mamy mordercę!”, autorka nie oponuje i po chwili jednym ruchem niszczy wszystko. Tak czułam się, czytając Nigdy przenigdy. Życie Emmy jest zagrożone, czytelnicy prowadzą własne śledztwa, Emma własne, pomiędzy to autorka prowadzi czytelników to tu, to tam… Dużo się dzieje, bez dwóch zdań. I bardzo dobrze! Styl i język pani Shepard oraz jej zdolność do ukrywania prawdy są godne pozazdroszczenia!
Przede wszystkim Nigdy przenigdy czyta się równie szybko, co pierwszą część. Jest to bardzo dobrze napisana książka młodzieżowa, którą śmiało można przeczytać w jeden dzień. Wciąga, przyjemnie się czyta, zmusza do myślenia i ma ważne morały.
Jedyna rzecz, która zadecydowała o ocenie Nigdy przenigdy, to schemat. Do świetnego pomysłu wkradło się troszkę schematu, głównie w zachowaniu bohaterów. Na szczęście nie ma go ani w akcji, ani w całej fabule – tylko w postawie niektórych postaci. Jest to typowe zachowanie nastolatek typu „O rany, jaki on super, odbiję go tej dziewczynie” czy „Nie, nie mogę, naprawdę przepraszam”. Nie jest to tak bardzo widoczne, ale da się zauważyć. Nienawidzę schematu, lecz w tym wypadku przymknęłam na niego oko, gdyż rozwiązywałam śledztwo! (Hej, nie śmiejcie się ze mnie. Ja naprawdę chciałam się dowiedzieć…).

Komu polecam Nigdy przenigdy? Na pewno tym, którzy polubili pierwszą część! Mam nadzieję, że tak jak mnie, Was też zachwyci drugi tom. Kontynuację polecam również osobom, którym Gra w Kłamstwa nieszczególnie przypadła do gustu. W osiemdziesięciu procentach jestem pewna, że ta część może Wam się spodobać i zmienić zdanie o całej serii. Teraz wnikamy w tajemnicę śmierci Sutton, więc wiele się dzieje.
Nigdy przenigdy ma również bardzo ważne morały. Przede wszystkim – zabawa ma swoje granice. Wyrządzone krzywdy mogą zostać wybaczone, ale nie zawsze zostaną zapomniane. Historia Sutton to najlepszy przykład tego. Ponad to zło wyrządzone innym wróci do nas, czasami nawet ze zdwojoną siłą.

Dwa słowa na koniec: gorąco polecam!


8/10


Za możliwość kontynuowania wciągającej serii dziękuję Wydawnictwu Otwarte! 



Gra w Kłamstwa:
Gra w Kłamstwa | Nigdy, przenigdy | Two truths and a lie | Hide and seek | Cross my heart, hope to die | Seven minutes in heaven

103. "Czwartki w parku" Hilary Boyd

Tytuł: Czwartki w parku
Tytuł oryginału: Thursdays in the park
Autor: Hilary Boyd
Seria/cykl: --
Data premiery: listopad 2013
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Liczba stron: 400


Dziesięć lat temu w spokojnym życiu sześćdziesięcioletniej Jeanie nagle coś się zmieniło – ni stąd, ni zowąd ukochany mąż wyniósł się z ich wspólnej sypialni i przeniósł do pokoju obok. Dlaczego? – sama Jeanie nie wiedziała. Kobieta przez długi czas chciała się dowiedzieć czemu mąż postąpił w ten sposób, ale do tej pory nie znalazła odpowiedzi. Zaakceptowała obecną sytuację.
W oderwaniu od rzeczywistości pomagają jej czwartkowe wyjścia z wnuczką do parku, gdzie poznaje przystojnego Raya, mężczyznę po przejściach, który również odwiedza park z własnym wnuczkiem. Ten uśmiechnięty mężczyzna jest całkowitym zaprzeczeniem jej męża. Jeanie coraz częściej wyczekuje czwartkowych spacerów. Czy jest gotowa, aby zaryzykować i podjąć wyzwanie rzucone jej przez los?

Jedno z moich książkowych haseł brzmi „Romansów nigdy nie za wiele”. Jestem wielką romantyczką i uwielbiam spędzać wieczory z dobrym romansem. Zapowiedź Czwartki w parku uruchomiła stare baterie, które powołały do życia lampkę z napisem „Romans na horyzoncie” – nic więcej tylko brać i czytać. Okazało się jednak, że z bateriami musi być coś nie tak, bo to, co zapowiadało się na przyjemną lekturkę, było kolejnym (tak nazwanym przeze mnie) „brytyjskim romansidłem”, a po drodze zebrało trochę minusów.
Problem tkwi w głównej bohaterce, bo Jeanie jest osobą… nieprzeciętnie denerwującą. Kobieta przeżyła swoje, ma na karku sześćdziesiąt lat (hej, nie mówię tego w złym słowa znaczeniu i nie sugeruję, że to bardzo sędziwe latka), córkę, wnuczkę, rodzinę, a zachowuje się jak stuprocentowa nastolatka. Nie czepiam się rozrywek, spędzania czasu, bo o tym każdy decyduje sam i robi z nim co chce, ale decyzje podejmowane przez Jeanie, jej zachowanie w stosunku do męża i Raya czy też relacje z „szaloną” przyjaciółką często zmuszały mnie do zadawania sobie pytania „Czytam młodzieżówkę?”. W dodatku Jeanie ciągle narzeka na męża, który w mojej ocenie był naprawdę świetnym człowiekiem, chociaż i tak miał pewne wady (rany, no bo kto ich nie ma?). Odpowiedzcie sobie na jedno proste pytanie: co jest ważniejsze – seks po sześćdziesiątce czy niesłabnąca od lat miłość męża? A teraz pozwólcie, że zadam drugie: zgadniecie, co ważniejsze jest dla Jeanie?
Temat i problem poruszany w tej książce są proste – kobieta z dużym matczynym stażem szuka nowych atrakcji kosztem relacji w rodzinie. Zgadzam się ze stwierdzeniem, że miłość nie ma daty ważności (i są to piękne słowa), ale czy trzeba jej na siłę szukać, kiedy obok siebie ma się jej źródło? Postawa głównej bohaterki w mojej ocenie nie jest godna naśladowania. Szczęście można znaleźć na każdym kroku i nie trzeba wtedy narażać na szwank relacji z rodziną.
Drugi problem tkwi w dwóch kolejnych postaciach Czwartki w parku, chodzi mi o Ritę, przyjaciółkę Jeanie, oraz Raya. Koleżanka Jeanie była największym ucieleśnieniem nastoletniej, rozchichotanej, szalonej, odważnej i nieustraszonej przyjaciółki głównej bohaterki w ciele dojrzałej kobiety. Myślałam, że prawdziwy „przyjaciel to nie ktoś, kto mówi ci to, co chcesz usłyszeć, ale ktoś kto ci [cenzura] jak zaczniesz rujnować sobie życie” (www.demotywatory.pl). Tymczasem Rita to całkowite zaprzeczenie powyższych słów. Zamiast potrząsnąć Jeanie i powiedzieć „Kobieto! Masz cudowną rodzinę, kochającego męża, tyle cudownych lat małżeństwa z nim za sobą, chcesz to wszystko zniszczyć?” namawiała ją do odejścia i zdrady „bo jej się należy”. Wiem, że każdy żyje według innych, własnych zasad, ale dla mnie takie zachowanie było naprawdę złe. Przyjaciel nie powinien tak robić. Z kolei Ray… był okropnym egoistą. W książce miał grać rolę tego seksownego, tajemniczego, lepszego mężczyzny, ale im dalej w las, tym bardziej odpychał mnie swoim zachowaniem. Miałam wrażenie, że na siłę chciał wepchnąć się do świata Jeanie, a to było trochę nie na miejscu…
Z całej książki najbardziej polubiłam Ellie (wnuczkę Jeanie, może dlatego że uwielbiam małe dzieci), Chanty, jej córkę, oraz George’a, męża bohaterki. George też miał swoje wady, ale były to wady wpisane w tą postać od początku, będące częścią jego charakteru, a nie wynikające z uczuć czytelnika.
Ostatnim minusem Czwartki w parku jest podział akcji. Często dzieliła się na malutkie fragmenciki, które nie miały żadnego punktu wspólnego. Ot, taka rozmówka w kuchni, dosłownie parę zdań, a po skończeniu czytania często myślałam „No dobrze, ale co to ma do rzeczy?”. Wydawało mi się, że tymi krótkimi rozmówkami autorka chciała zapełnić tylko jej widoczną dziurę w książce.
Hej, ale nie ma złego co by na dobre nie wyszło – są też plusy! Najważniejszym jest lekkość tekstu, prosty język i szybkość czytania. „Brytyjskie romansidła” charakteryzuje to, że czyta się je w ekspresowym tempie. Czwartki w parku również ma tę cechę, więc jest to świetna lektura na wieczór, deszczowy dzień lub czas, który spędzacie samotnie w domu. Kilka godzin i książka przeczytana. Dzieje się tak też za sprawą prostego języka autorki, który potęguje szybkość, a lekki tekst, niezbyt długie zdania i częste wypowiedzi tylko umilają czytanie.
Ponad to w całej powieści było kilka momentów, które wpłynęły pozytywnie na rozwój akcji, wciągały, odkrywały nowe karty w historii Jeanie i tylko one trzymały mnie przy książce (inaczej dałabym sobie spokój przez zachowanie głównej bohaterki).


Kilka słów na sam koniec… Nie uważam, że ta książka jest zła, ale ma kilka sporych minusów. Myślę, że jeśli chcecie oderwać się od rzeczywistości z niezobowiązującym romansem, to Czwartki w parku jest najlepszą pozycją do tego. Jeśli wymagacie czegoś więcej, obawiam się, że książka pani Boyd może nie spełnić Waszych oczekiwań. Gdyby nie zachowanie głównej bohaterki i kilku wymienionych wyżej postaci Czwartki w parku dostałaby o wiele wyższą ocenę. Tymczasem 5/10 najlepiej oddaje moje uczucia po skończeniu przygody z tą książką.

5/10




Za możliwość zapoznania się z twórczością Hilary Boyd dziękuję Wydawnictwu Literackiemu!






Videorecenzja #2 "Szukają Alaski" - John Green

A więc...

Tym razem videorecenzję udało nam się nakręcić już za drugim razem (a nie, jak w przypadku pierwszej, za szóstym). To był taki mały sukces na dzień dobry :) Zapraszamy do oglądania i komentowania. U Anath możecie głosować na kolejną książkę, którą zrecenzujemy w trzeciej odsłonie JANTH. Dziękujemy za wszystkie komentarze do naszej pierwszej videorecenzji! Dodały nam motywacji do kręcenia kolejnej :D

A teraz zmykam i zostawiam Was z filmikiem :)







102. "Pod skrzydłem anioła" Hanna Babińska

Tytuł: Pod skrzydłem anioła
Tytuł oryginalny: --
Autor: Hanna Babińska
Seria/cykl: --
Data premiery: 2013
Wydawnictwo: Novae Res
Liczba stron: 140


Sara to zwykła nastolatka z dobrego domu. Ma dobre oceny, swoje przyjaciółki i świetne relacje z rodzicami. Jak każda nastolatka marzy o miłości i akceptacji. Jej marzenia zostają spełnione, kiedy poznaje Daniela. Ale zaraz po tym zaczynają dziać się dziwne rzeczy. W drodze do babci w autobusie ginie jej torebka. Pewien starszy pan wyciąga pomocną dłoń i zaprasza do siebie dziewczynę. Sara poznaje całą jego rodzinę – są to ludzie żyjący według określonych zasad. Z początku dobre relacje zamieniają się w strach, a strach przyciąga złe demony.
                                        
Pod skrzydłem anioła została mi polecona. Nieczęsto sięgam po powieści rodaków. Osiemdziesiąt pięć procent mojej biblioteczki to książki zagranicznych pisarzy. Mimo przyzwyczajenia do amerykańskiej, brytyjskiej, niemieckiej i szwedzkiej literatury kolejny raz pomyślałam „Czemu nie?” i skusiłam się na opowieść Sary. Mimo kilku pochwał Pod skrzydłem anioła okazała się najzwyklejszą stratą czasu.
Ta recenzja nie będzie długa, bo niespecjalnie jest co oceniać. Powiedzieć na dzieło Pani Babińskiej „książka” to za dużo. Pod skrzydłem anioła to raczej opowiadanie. Ale od początku: po rozpakowaniu paczki natychmiast ogarnęło mnie ogromne zdziwienie. Liczyłam na to, że Pod skrzydłem anioła będzie średniej grubości lekturą. Tymczasem okazało się, że to tylko krótkie opowiadanko liczące sobie jedynie sto czterdzieści stron. Okej, może być. Komu w drogę, temu trampki.
Początek był nawet ciekawy. Ot, zwykły (według bohaterki) urodzinowy dzień. Szesnaście lat na karku, piękna pogoda i przyjęcie w domu. Zapowiadało się całkiem przyjemnie, dopóki na drodze nie stanął obiekt westchnień i nie pojawiły się pierwsze „anielskie sprawy”. Wcześniej wspomniany Daniel to bardzo, bardzo kiepska kopia aroganckich przystojniaków z paranormalnych romansów, czy też raczej prekursorów tego typu chłopców z pierwszych, najstarszych PR. Sami wiecie, niesamowite spojrzenie, idealna sylwetka, wszędzie mięśnie, samotny, jego uśmiech jest cudowny i w dodatku jest przeznaczony dla niej! Oczywiście o wszystkich anielskich interesach Sara dowiaduje się z Internetu. Od tego momentu posypały się same minusy.
Im dalej w las, tym gorzej. W kilku słowach: schemat z domieszką idiotyzmu głównej bohaterki, ogromną papierowością i głupotą postaci drugoplanowych (kochanej młodzieży), wielkich „dramatów” oraz naciąganą akcją. Nic, ale to nic w tej książce nie było oryginalne, począwszy od pomysłu, poprzez akcję i styl autorki, aż do samego zakończenia, kiedy to heroizm Sary sięga granic, a wszystko kończy się wielki happy end. Sara to osoba, której najchętniej wydłubałabym oczy. Denerwowała mnie swoją nieprzeciętną głupotą. Pytam się Was: kto normalny uwierzyłby ludziom żyjącym w jakiejś wyjątkowo śmiesznej a jednocześnie groźnej sekcie i zostałby u nich na noc? Gdyby chociaż język i styl były w miarę dobre, to ocena Pod skrzydłem anioła może mogłaby ulec zmianie na lepsze. Ale oczywiście nie, bo nawet styl był zły. Cała książka to zlepek schematycznych zagadnień.  

Chciałabym napisać coś mądrego, sklecić porządną recenzję z konstruktywną krytyką, ale kiedy myślę o Pod skrzydłem anioła to ręce mi opadają. Ja osobiście nie polecam. Tylko się zawiedziecie. Jeśli macie ochotę, sięgnijcie i przekonajcie się sami. Może Wy znajdziecie w tej opowieści coś pozytywnego. 

2/10

Za możliwość przeczytania Pod skrzydłem anioła dziękuję Wydawnictwu Novae Res!





101. Przedpremierowo: "Morze spokoju" Katja Millay

Tytuł: Morze spokoju
Tytuł oryginału: The sea of tranquility
Autor: Katja Millay
Seria/cykl: --
Data premiery: 19 marca 2014
Wydawnictwo: Jaguar
Liczba stron: 460



Nastya umarła ponad dwa lata temu. Umarła, chociaż ciągle żyje – nie, ona egzystuje. Jej życie to pasmo ciszy, cierpienia i bólu, naznaczone wspomnieniami sprzed wydarzenia, które całkowicie ją pogrzebało. Pomimo tego, że jest młoda, nie widzi dla siebie ratunku.
Josh, utalentowany nastolatek, także przeżył swoje. Jego bliskich zabrał czas, ciężarówka, choroba i nagły atak. Młody chłopak co wieczór zamyka się w garażu, aby oddać się temu, co pozwala mu żyć – swojemu talentowi odziedziczonemu po ojcu.
Nagle te dwa różne światy się spotkają. Połączy ich przyjaźń, a później miłość, lecz wcześniej będą musieli nauczyć się wielu rzeczy.

Każdy literacki gatunek ma swoich słabych i mocnych przedstawicieli, negatywne i pozytywne strony oraz ciągnącą się za nim dobrą bądź złą sławę. Literatura młodzieżowa od zawsze kojarzyła mi się z dużą ilością miłości, nieskomplikowanymi relacjami między bohaterami, najczęściej szablonową fabułą oraz brakiem jakiegoś szczególnego przywiązania do wielu książek. Jednak czasami do naszego książkowego życia wdzierają się powieści, które całkowicie zmieniają postrzeganie gatunku. Na wstępie powiem, że Morze spokoju wzbudziło we mnie ogromną ciekawość, ale byłam pewna, że nie zmieni mojego zdania o literaturze młodzieżowej (czy też Young Adult, mówiąc i idąc z duchem czasu). Nie wierzyłam również w to, że miałaby się jakkolwiek przyczynić do kolejnego załamania psychicznego mola książkowego. Okazuje się, że myliłam się, i to bardzo. Morze spokoju sprawiło, że mój czytelniczy świat zatrząsł się w posadach, został zniszczony, a później odbudowany. Ale może zacznę od początku.

Prolog był bardzo ciekawym wstępem do powieści, podsycił moje zainteresowanie książką i sprawił, że zaczęłam zastanawiać się nad słowami głównej bohaterki. Krótki, ale treściwy początek zmusił mnie do niezbyt szybkiego oceniania książki, czy raczej spisywania jej na straty.
W końcu historia rozpoczyna się na dobre w pierwszym rozdziale. Ot, zwykła szkoła, koniec wakacji, początek roku szkolnego tuż-tuż. Brzmi banalnie? Pewnie tak. Pięćdziesiąt procent powieści młodzieżowych jako miejsce akcji ma szkołę – miejsce bardzo dobrze znane młodym ludziom. W tym wypadku szkoła nie będzie tylko i wyłącznie zwykłym miejscem akcji, ale również kawałkiem świata głównych bohaterów, w którym wszystko się zaczęło, rozwinęło i było podstawą do pierwszych zmian. I Josh, i Nastya świetnie pasowali do szkolnej sielanki, chociaż – paradoksalnie – chcieli z niej uciec, a ich chęć trzymania się z daleka od rówieśników była ogromna.
Właśnie, Josh i Nastya… Powiem Wam, że bardzo polubiłam tych bohaterów (dobra,
Źródło
będę szczerza, pokochałam Josha). Najbardziej zaskoczyła mnie kreacja Nastyi. Nie spodziewałam się, że główna bohaterka może być dziewczyną tak bardzo onieśmielającą, wzbudzającą mieszane uczucia w rówieśnikach, z pazurkiem, a jednocześnie w relacji z Joshem stawać się kimś zupełnie innym. Lubiłam oba jej wcielenia, mimo iż zupełnie się od siebie różniły. Kochałam jej sprzeczki z Joshem, kibicowałam przy sprawach sercowych, podzielałam jej zdania w rozmowach z Drew i koniecznie chciałam się dowiedzieć, co zmieniło jej życie. Oczywiście na jej zachowanie wpływają wydarzenia z przeszłości, co dodatkowo potęguje powyższe uczucia. Z kolei Josh… On jest przykładem zagubionego w świecie chłopca. W dodatku jest osamotniony, zostawiony sam sobie i bojący się przyszłości. Jego strach przed kolejną stratą był bardzo prawdziwy, niekiedy nawet realny. Współczułam mu jego sytuacji, ale przez całą książkę w myślach dopingowałam. Ogólnie rzecz biorąc ci dwaj bohaterowie są na pozór zwykli, najnormalniejsi, a jednak bardzo dojrzali. Mieli w sobie tą iskierkę życia, która zamieniła się w ogień.
Pozostali bohaterowie nie są tak dobrze wykreowani. Mogłabym powiedzieć, że są nawet troszkę papierowi, szczególnie takie postaci jak mama Drew, mama Nastyi czy ciotka głównej bohaterki, które w książce pojawiają się raz na czas. Są szkolne zera, są przystojniacy, pojawiają się księżniczki i macho, są również ci prawdziwi przyjaciele odkryci dopiero później… Do Morza spokoju wdarło się trochę schematu. Nie nazwałabym tego tak, gdyby drugoplanowe postacie zostały lepiej wykreowane i zaznaczone w książce.
Pani Millay pisze bardzo lekko i przyjemnie. Z początku obawiałam się, że lektura Morza spokoju może mi zająć sporo czasu, ale kiedy już zaczęłam czytać, nie mogłam się oderwać. Bez dwóch zdań autorka potrafi wciągnąć. Język jest typowo młodzieżowy, a styl bardzo dobry jak na z pozoru lekkie dzieło. Tak, z pozoru.

Pewnie Wy również zastanawiacie się, co zniszczyło świat Nastyi. Ta sprawa interesowała mnie od samego początku, dokładnie od prologu. Na pocieszenie powiem Wam, że nieprędko się dowiecie, ale nie jęczcie. Autorka bardzo zgrabnie, delikatnie i w odpowiednich momentach dostarcza nowych informacji. Po kolei fragmenty układanki wskakują na swoje miejsca, aż w końcu mamy przed sobą cały obrazek cierpienia Nastyi. Podobnie jest w sytuacji Josha, tyle że u niego sprawa jest jasna (wiem, że to paskudnie brzmi, ale nie potrafię inaczej tego określić). W wypadku Nastyi koszmar ciągnie się cały czas, a skutki tragicznego wydarzenia będzie miała przed sobą do końca życia. Kiedy już poznałam historię Nastyi i miałam wgląd w jej osobisty koszmar, zaczęłam jej współczuć. Oprócz tego pojawiły się też myśli „A co by było, gdybym ja też tak miała? Gdyby mnie też dotknął taki rodzaj śmierci?”. Na podstawie jej historii poznałam różne rodzaje umierania: można umrzeć szybko, powoli, częściowo lub umierać całe życie i patrzeć na swoją śmierć non stop. Równie szybko zaczęłam doceniać to, co mam i to, co potrafię robić, te wszystkie moje talenty. Wam też to radzę, z resztą, jeśli sięgniecie po Morze spokoju to przekonacie się sami.
Sam koniec… o ludzie, przeczytałam go na jednym wdechu. Bałam się, że kiedy wypuszczę powietrze z płuc, to wszystko uleci, zniknie… Nie pamiętam kiedy ostatni raz pomyślałam „Mam gdzieś naukę, teraz nie mogę, bo czytam książkę!”. Takich powieści powinno być więcej – mądrych i wciągających.
Jedyną rzeczą, która naprawdę przeszkadzała mi w lekturze, to usilnie wciskanie przekleństw tam, gdzie nie powinno ich być. Miałam wrażenie, że autorka trochę przesadziła i na siłę chce być „młodzieżowa”. Myliła się. Zastąpienie ostrego przekleństwa nieco łagodniejszym „O cholera” brzmiałoby zupełnie inaczej i nie dodawałoby książce niesmaku. Można zignorować podwórkową łacinę, ale na dłuższą metę staje się to po prostu męczące i niesmaczne.

Nie mam pojęcia co mogę jeszcze powiedzieć o Morzu spokoju. Nie pozostaje nic innego, jak zachęcić Was do lektury. Sam koniec książki wycisnął ze mnie łzy. Dawno nie wzruszałam się na młodzieżówkach, więc łzy towarzyszące historii Nastyi i Josha były znakiem, że ta książka będzie ważna w moim życiu. Z tej lekcji wyniesiecie dużo wiedzy. Przede wszystkim doceńcie to, co macie. Za chwilę wszystko może obrócić się w pył, dlatego chwytajcie życie pełnymi garściami, abyście nie zostali później z pustką w dłoniach. Oprócz tego z lekcji Josha i Nastyi wyciągnęłam jeszcze jeden ważny wniosek – człowieka można zabić bardzo łatwo. Nie musi być to przerwanie akcji serca lub wykrwawienie się. Wystarczy odebrać mu powód do szczęścia, wtedy śmierć będzie kwestią czasu, bardzo bolesną z resztą. O samej książce mogę powiedzieć: piękna, mądra, wzruszająca, niszcząca ale i budująca, wciągająca i… kochana. Nie wiem czemu, ale akurat to słowo przychodzi mi do głowy. Ona była po prostu kochana i tyle. Wydawnictwo Jaguar sprowadziło w swoje progi prawdziwą perełkę. Naprawdę nie wiem, co jeszcze dodać, aby Was przekonać… W głowie mam tysiące pięknych myśli o Morzu spokoju, ale na świecie nie ma słów, które oddałyby moje emocje.

Morze spokoju opowiada o dwóch różnych, a jednocześnie podobnych do siebie światach. Są nimi garaż z dywanem z trocin, meblami i pewnym blatem oraz pokój pełen imion, z nietkniętą od lat baterią życia, zamienioną teraz w ciszę. Oba światy się spotykają i razem muszą nauczyć się kochać, wybaczać, akceptować i iść dalej, nie oglądając się do tyłu. Oba światy muszą przemówić. Ale kto wie…




9/10

Za możliwość poznania wzruszającej i pięknej historii Josha i Nastyi serdecznie dziękuję Wydawnictwu Jaguar!






A niezwykłą opowieść o cierpieniu i odwadze mogę wspominać przy dźwiękach Demons w wykonaiu Boyce Avenue w duecie z Jennel Garcią:










100. "Easylog" Mariusz Zielke

Tytuł: Easylog
Tytuł oryginału: --
Autor: Mariusz Zielke
Seria/cykl: --
Data premiery: 15 stycznia 2014
Wydawnictwo: Akurat
Liczba stron: 352

 Poznajcie nowy świat – świat zdominowany przez cudowne urządzenie jakim jest Wally. Wally to całe internetowe życie – gry, aplikacje, lustrzane odbicie właściciela w postaci ruchomego awatara, prawdziwa, elektroniczna inteligencja i przekleństwo Bena Stillera.
Chociaż nazywa się jak słynny komik, jego życie wcale nie jest zabawne. Sukces Wally’ego, którego sam stworzył, przypomina mu o całej przeszłości: o zaginięciu swojej ukochanej przed dziesięciu laty, o utracie posady w potężnym SkyComie, o utracie przyjaciela i o samej wizji potężnego Wally’ego, który miał być ułatwieniem w życiu, a nie jego władcą. W końcu demony przeszłości dają o sobie znać. Ben postanawia uciszyć je raz na zawsze.

Po ujrzeniu okładki i przeczytaniu opisu nie mogłam uwierzyć, że autorem tej książki może być Polak. Raczej nie zaczytuję się w lekturach rodaków, co nie zmienia to faktu, że po nie sięgam. Tym razem przeczytanie Easylog stało się dla mnie swego rodzaju obowiązkiem i wyzwaniem. Dzierżący władzę wśród elektronicznych urządzeń Wally i mroczna przeszłość jego twórcy? Jestem na tak!

Pierwszym zaskoczeniem było miejsce akcji i sam wstęp. Autor postanowił osadzić akcję w Ameryce Północnej (nie trudno się domyślić, że chodzi o USA), co, szczerze powiedziawszy, nie tylko zapulsowało w mojej ocenie, ale również dodało atrakcyjności na samym początku. Zupełnie nie wiem czemu, ale nie lubię polskich imion i miejscowości w książkach, zdecydowanie lepiej odbieram książkę, kiedy akcja toczy się poza granicami naszego kraju, a bohaterowie mają zagraniczne imiona. Luźny, lekki i przyjemny wstęp sprawił, że pierwszą moją myślą było „Naprawdę pisze to Polak?”. W swoim krótkim życiu zraziłam się do polskiej twórczości, więc nie spodziewałam się, że przyjemny styl, lekki, prosty język i dobry, luźny wstęp w wykonaniu rodaka zrobią na mnie takie wrażenie. Początek świetnie spełnił swoją rolę. Zaciekawiona przeszłam dalej.
Bohaterowie Easylog to dojrzali, niekiedy starsi ludzie. Sam Ben Stiller… wydawał mi się postacią bardzo impulsywną, działającą pod wpływem chwili i robiącą wszystko po
Źródło
swojemu. Nie zawsze wychodziło mu to na dobre. Czasami wydawał mi się trochę za słaby jak na zaistniałą sytuację. Pozostali bohaterowie mieli w sobie coś z klasycznego, amerykańskiego obrazka – oszałamiająca prawniczka, mistrz cichego zabijania (o dziwo mający sumienie), szef ogromnej korporacji z mroczną przeszłością, gangster and gangsterami, słodka, niewinna, ale groźna dziewczyna również z nieciekawą historią, dociekliwy dziennikarz, szukający okazji do reportażu oraz główny bohater, wmieszany we wszystkie te intrygi. Znacie to? Nie mówię, że działa to niekorzystnie na powieść – co to, to nie. Ta klasyczna, amerykańska „sielanka na wysokim poziomie” w wykonaniu Mariusza Zielke wypadła naprawdę ciekawie. Żałuję tylko tego, że Ben często zawodził mnie swoim zachowaniem. Jego ciągłe załamki i skłonności do histeryzowania nie pasowały do wszystkich tych postaci. Odznaczał się od pozostałych, ale nie w pozytywnym słowa znaczeniu.
Tak jak wspomniałam wcześniej, autor prowadzi czytelnika bardzo lekkim, przyjemnym stylem i prostym językiem. Jedyną rzeczą, która nie pasowała mi do tej książki, była narracja. Pierwsza osoba moim zdaniem w ogóle nie pasowała ani do historii, ani do samego Bena Stillera – wręcz potęgowała jego nagminne histeryzowanie i załamywania. Ponad to w moim odczuciu zatrzymywała interesującą, szybko gnającą do przodu akcję, która miałaby większe znaczenie i rolę, gdyby całość występowała w trzeciej osobie, a było jej tam naprawdę dużo.
Nie zapominajmy, że jest to thriller – ogólnie rzecz biorąc powieść sensacyjna. Oprócz akcji występują też zagadki, z którymi musi zmierzyć się Ben. Poszukiwanie prawdy nie jest łatwe, zwłaszcza wtedy, kiedy autor ciągle wodzi czytelnika i zapędza go w kozi róg. Może ujmę to tak: domyślałam się kto jest sprawcą wszystkich przykrości Bena, ale wiele razy traciłam wiarę w swoje przekonania. Ponad to koniec okazał się zaskakujący. O ile przewidziałam winnego, tak nie spodziewałam się czegoś takiego. W tym wypadku autor naprawdę mnie zaskoczył i należą mu się za to słowa uznania.

Easylog czyta się szybko, przyjemnie i z rosnącą ciekawością. Mariusz Zielke zrobił kawał dobrej, pełnej zwrotów akcji, kłamstw i rozrywki roboty. Przy Easylog trudno będzie się Wam nudzić. Liczne powiązania bohaterów z Polską nie pozwalają zapomnieć, że autorem tej dobrej lektury jest Polak. Czy polecam? Oczywiście! Pozwólcie dodać swojej biblioteczce trochę powera i sięgnijcie po Easylog. Mam nadzieję, że Wam również przypadnie do gustu!

6/10

Za możliwość poznania pełnej akcji historii Bena Stillera dziękuję Wydawnictwu Akurat