Tytuł oryginału: The sea of tranquility
Autor: Katja Millay
Seria/cykl: --
Data premiery: 19 marca 2014
Wydawnictwo: Jaguar
Liczba stron: 460
Nastya
umarła ponad dwa lata temu. Umarła, chociaż ciągle żyje – nie, ona egzystuje.
Jej życie to pasmo ciszy, cierpienia i bólu, naznaczone wspomnieniami sprzed
wydarzenia, które całkowicie ją pogrzebało. Pomimo tego, że jest młoda, nie
widzi dla siebie ratunku.
Josh,
utalentowany nastolatek, także przeżył swoje. Jego bliskich zabrał czas,
ciężarówka, choroba i nagły atak. Młody chłopak co wieczór zamyka się w garażu,
aby oddać się temu, co pozwala mu żyć – swojemu talentowi odziedziczonemu po
ojcu.
Nagle
te dwa różne światy się spotkają. Połączy ich przyjaźń, a później miłość, lecz
wcześniej będą musieli nauczyć się wielu rzeczy.
Każdy
literacki gatunek ma swoich słabych i mocnych przedstawicieli, negatywne i
pozytywne strony oraz ciągnącą się za nim dobrą bądź złą sławę. Literatura
młodzieżowa od zawsze kojarzyła mi się z dużą ilością miłości,
nieskomplikowanymi relacjami między bohaterami, najczęściej szablonową fabułą
oraz brakiem jakiegoś szczególnego przywiązania do wielu książek. Jednak
czasami do naszego książkowego życia wdzierają się powieści, które całkowicie
zmieniają postrzeganie gatunku. Na wstępie powiem, że Morze spokoju wzbudziło we mnie ogromną ciekawość, ale byłam pewna,
że nie zmieni mojego zdania o literaturze młodzieżowej (czy też Young Adult,
mówiąc i idąc z duchem czasu). Nie wierzyłam również w to, że miałaby się
jakkolwiek przyczynić do kolejnego załamania psychicznego mola książkowego.
Okazuje się, że myliłam się, i to bardzo. Morze
spokoju sprawiło, że mój czytelniczy świat zatrząsł się w posadach, został
zniszczony, a później odbudowany. Ale może zacznę od początku.
Prolog
był bardzo ciekawym wstępem do powieści, podsycił moje zainteresowanie książką
i sprawił, że zaczęłam zastanawiać się nad słowami głównej bohaterki. Krótki,
ale treściwy początek zmusił mnie do niezbyt szybkiego oceniania książki, czy
raczej spisywania jej na straty.
W
końcu historia rozpoczyna się na dobre w pierwszym rozdziale. Ot, zwykła
szkoła, koniec wakacji, początek roku szkolnego tuż-tuż. Brzmi banalnie? Pewnie
tak. Pięćdziesiąt procent powieści młodzieżowych jako miejsce akcji ma szkołę –
miejsce bardzo dobrze znane młodym ludziom. W tym wypadku szkoła nie będzie
tylko i wyłącznie zwykłym miejscem akcji, ale również kawałkiem świata głównych
bohaterów, w którym wszystko się zaczęło, rozwinęło i było podstawą do
pierwszych zmian. I Josh, i Nastya świetnie pasowali do szkolnej sielanki,
chociaż – paradoksalnie – chcieli z niej uciec, a ich chęć trzymania się z
daleka od rówieśników była ogromna.
Właśnie,
Josh i Nastya… Powiem Wam, że bardzo polubiłam tych bohaterów (dobra,
będę
szczerza, pokochałam Josha). Najbardziej zaskoczyła mnie kreacja Nastyi. Nie
spodziewałam się, że główna bohaterka może być dziewczyną tak bardzo onieśmielającą,
wzbudzającą mieszane uczucia w rówieśnikach, z pazurkiem, a jednocześnie w
relacji z Joshem stawać się kimś zupełnie innym. Lubiłam oba jej wcielenia,
mimo iż zupełnie się od siebie różniły. Kochałam jej sprzeczki z Joshem, kibicowałam
przy sprawach sercowych, podzielałam jej zdania w rozmowach z Drew i koniecznie
chciałam się dowiedzieć, co zmieniło jej życie. Oczywiście na jej zachowanie
wpływają wydarzenia z przeszłości, co dodatkowo potęguje powyższe uczucia. Z
kolei Josh… On jest przykładem zagubionego w świecie chłopca. W dodatku jest
osamotniony, zostawiony sam sobie i bojący się przyszłości. Jego strach przed
kolejną stratą był bardzo prawdziwy, niekiedy nawet realny. Współczułam mu jego
sytuacji, ale przez całą książkę w myślach dopingowałam. Ogólnie rzecz biorąc
ci dwaj bohaterowie są na pozór zwykli, najnormalniejsi, a jednak bardzo
dojrzali. Mieli w sobie tą iskierkę życia, która zamieniła się w ogień.
Źródło |
Pozostali
bohaterowie nie są tak dobrze wykreowani. Mogłabym powiedzieć, że są nawet
troszkę papierowi, szczególnie takie postaci jak mama Drew, mama Nastyi czy
ciotka głównej bohaterki, które w książce pojawiają się raz na czas. Są szkolne
zera, są przystojniacy, pojawiają się księżniczki i macho, są również ci
prawdziwi przyjaciele odkryci dopiero później… Do Morza spokoju wdarło się trochę schematu. Nie nazwałabym tego tak,
gdyby drugoplanowe postacie zostały lepiej wykreowane i zaznaczone w książce.
Pani
Millay pisze bardzo lekko i przyjemnie. Z początku obawiałam się, że lektura Morza spokoju może mi zająć sporo czasu,
ale kiedy już zaczęłam czytać, nie mogłam się oderwać. Bez dwóch zdań autorka
potrafi wciągnąć. Język jest typowo młodzieżowy, a styl bardzo dobry jak na z
pozoru lekkie dzieło. Tak, z pozoru.
Pewnie
Wy również zastanawiacie się, co zniszczyło świat Nastyi. Ta sprawa
interesowała mnie od samego początku, dokładnie od prologu. Na pocieszenie
powiem Wam, że nieprędko się dowiecie, ale nie jęczcie. Autorka bardzo
zgrabnie, delikatnie i w odpowiednich momentach dostarcza nowych informacji. Po
kolei fragmenty układanki wskakują na swoje miejsca, aż w końcu mamy przed sobą
cały obrazek cierpienia Nastyi. Podobnie jest w sytuacji Josha, tyle że u niego
sprawa jest jasna (wiem, że to paskudnie brzmi, ale nie potrafię inaczej tego
określić). W wypadku Nastyi koszmar ciągnie się cały czas, a skutki tragicznego
wydarzenia będzie miała przed sobą do końca życia. Kiedy już poznałam historię
Nastyi i miałam wgląd w jej osobisty koszmar, zaczęłam jej współczuć. Oprócz
tego pojawiły się też myśli „A co by było, gdybym ja też tak miała? Gdyby mnie
też dotknął taki rodzaj śmierci?”. Na podstawie jej historii poznałam różne
rodzaje umierania: można umrzeć szybko, powoli, częściowo lub umierać całe
życie i patrzeć na swoją śmierć non stop. Równie szybko zaczęłam doceniać to,
co mam i to, co potrafię robić, te wszystkie moje talenty. Wam też to radzę, z
resztą, jeśli sięgniecie po Morze spokoju
to przekonacie się sami.
Sam
koniec… o ludzie, przeczytałam go na jednym wdechu. Bałam się, że kiedy
wypuszczę powietrze z płuc, to wszystko uleci, zniknie… Nie pamiętam kiedy
ostatni raz pomyślałam „Mam gdzieś naukę, teraz nie mogę, bo czytam książkę!”.
Takich powieści powinno być więcej – mądrych i wciągających.
Jedyną
rzeczą, która naprawdę przeszkadzała mi w lekturze, to usilnie wciskanie
przekleństw tam, gdzie nie powinno ich być. Miałam wrażenie, że autorka trochę
przesadziła i na siłę chce być „młodzieżowa”. Myliła się. Zastąpienie ostrego
przekleństwa nieco łagodniejszym „O cholera” brzmiałoby zupełnie inaczej i nie
dodawałoby książce niesmaku. Można zignorować podwórkową łacinę, ale na dłuższą
metę staje się to po prostu męczące i niesmaczne.
Nie
mam pojęcia co mogę jeszcze powiedzieć o Morzu
spokoju. Nie pozostaje nic innego, jak zachęcić Was do lektury. Sam koniec
książki wycisnął ze mnie łzy. Dawno nie wzruszałam się na młodzieżówkach, więc
łzy towarzyszące historii Nastyi i Josha były znakiem, że ta książka będzie
ważna w moim życiu. Z tej lekcji wyniesiecie dużo wiedzy. Przede wszystkim
doceńcie to, co macie. Za chwilę wszystko może obrócić się w pył, dlatego
chwytajcie życie pełnymi garściami, abyście nie zostali później z pustką w
dłoniach. Oprócz tego z lekcji Josha i Nastyi wyciągnęłam jeszcze jeden ważny
wniosek – człowieka można zabić bardzo łatwo. Nie musi być to przerwanie akcji
serca lub wykrwawienie się. Wystarczy odebrać mu powód do szczęścia, wtedy
śmierć będzie kwestią czasu, bardzo bolesną z resztą. O samej książce mogę
powiedzieć: piękna, mądra, wzruszająca, niszcząca ale i budująca, wciągająca i…
kochana. Nie wiem czemu, ale akurat to słowo przychodzi mi do głowy. Ona była
po prostu kochana i tyle. Wydawnictwo Jaguar sprowadziło w swoje progi prawdziwą
perełkę. Naprawdę nie wiem, co jeszcze dodać, aby Was przekonać… W głowie mam
tysiące pięknych myśli o Morzu spokoju,
ale na świecie nie ma słów, które oddałyby moje emocje.
Morze
spokoju opowiada o dwóch różnych, a jednocześnie podobnych
do siebie światach. Są nimi garaż z dywanem z trocin, meblami i pewnym blatem
oraz pokój pełen imion, z nietkniętą od lat baterią życia, zamienioną teraz w
ciszę. Oba światy się spotykają i razem muszą nauczyć się kochać, wybaczać,
akceptować i iść dalej, nie oglądając się do tyłu. Oba światy muszą przemówić. Ale kto wie…
9/10
Za możliwość poznania wzruszającej i pięknej historii Josha i Nastyi serdecznie dziękuję Wydawnictwu Jaguar!
A niezwykłą opowieść o cierpieniu i odwadze mogę wspominać przy dźwiękach Demons w wykonaiu Boyce Avenue w duecie z Jennel Garcią:
I kolejna pozytywna recenzja! Jak tu się nie skusić? :)
OdpowiedzUsuńPiosenkę wolę w oryginale :)
Uwielbiam tą książkę !! A piosenka, która mi towarzyszyła w czytaniu i kojarzy mi się z Morzem spokoju to Imagine Dragons-Bleeding out :D Więc blisko nawet :)
OdpowiedzUsuńUuuu...bardzo mnie zachęciłaś. Chcę jak najbardziej ją przeczytać! :3
OdpowiedzUsuńZapraszam w wolnej chwilce do mnie :3
Wszyscy piszą ostatnio o "Morzu spokoju" :) Ale to chyba dobrze, zwłaszcza że wszystkie recenzje są pozytywne. Na początku wydawało mi się, że ten powód cierpienia Nastyi będzie jakiś błahy (rzucił ją chłopak?), ale sposób, w jaki o tym piszesz, pozwala mi sądzić, że to jednak coś innego :)
OdpowiedzUsuńJa ostatnio odwróciłam się od największych nowości, pogrzebałam u siebie na półce, by znaleźć trochę miejsca na inne książki :)
http://zrecenzowana.blogspot.com/2014/03/wampir-z-zasadami_17.html
Zapowiada się niesamowicie, bardzo chętnie się na nią skuszę ;)
OdpowiedzUsuńSłyszę same pozytywy o tej książce, chyba po premierze trzeba będzie się za nią zabrać :)
OdpowiedzUsuńhttp://faaantasyworld.blogspot.com/
Same pozytywne opinie zgarnia ta powieść :-D Muszę koniecznie przekonać się sama o co tyle szumu ;-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Muszę się po nią wybrać :)
OdpowiedzUsuńzapraszam do mnie, zaczytan-a.blogspot.com
Jane, mama Drew czy Nastyi, a nawet jej ciotka muszą być papierowe, ponieważ oni dają tło tym "prawdziwym" bohaterom, którzy wstrząsają naszymi duszami...
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o przekleństwa, to dla mnie dobrze, że tam są. Dodają "smaczku" i kreują wizerunek Nastyi jeszcze bardziej tragiczny.
Świetna, cudowna recenzja... Czytając widzę, że 1/3 nie wyjawilam tego, co ty... :P
chyba przeczytam :)
OdpowiedzUsuńWidziałam ją w zapowiedziach wydawnictwa, ale jakoś do mnie nie przemówiła.
OdpowiedzUsuńZapowiada się świetnie! Kupiłabym książkę już dla samej okładki, ale dobrze że i zawartość godna przeczytania :D
OdpowiedzUsuńŁadnie to tak podsycać apetyt?
OdpowiedzUsuńZachwytów nad ,,Morzem spokoju" jest naprawdę dużo, chyba muszę ponownie zajrzeć do książki, bo porzuciłam ją na rzecz innej lektury.
OdpowiedzUsuńBardzo chcę ją przeczytać :)
OdpowiedzUsuńJuż nie mogę się doczekać kiedy książka wpadnie w moje ręce i będę mogła zasiąść do jej lektury :D Wszystkie te pozytywne recenzje podsycają ciekawość do niewyobrażalnych rozmiarów :P
OdpowiedzUsuńDeamons Imagine Dragons. mmm.... ;)
OdpowiedzUsuńKsiążkę mam nadzieję przeczytać :)
Pierwsza recenzja tej książki jaką mam przyjemność czytać, no cóż kupuję tę historię :)
OdpowiedzUsuń