Archive for czerwca 2013

Stosik i podsumowanie miesiąca: czerwiec

Moi drodzy!
Nadeszła ta chwila - zakończenie roku. Jeszcze niedawno nie mogłam doczekać się rozdania świadectw i poczucia wolności, lecz dzisiaj po rozstaniu z moją ukochaną klasą IIIa gimnazjum zmieniłam zdanie. Bądź co bądź, ale będę tęsknić. Przede mną teraz trochę wyzwań, muszę pilnować wyników, składać papiery itp.... Mam nadzieję, że dam radę regularnie dodawać recenzje ;)
Wybaczcie, że notka jest pisana "na odwal się", ale za kilka minut wyjeżdżam na weekend (dopiero później na wakacje). Chciałam Wam przedstawić czerwcowe zdobycze :)

 Od góry:
- Nakręcana dziewczyna Paolo Bacigalupi - prezent od mamy :)
- Wurt Jeff Noon - nagroda od Młodzieżowego Klubu Recenzenta :)
- Joyland Stephen King - nagroda za świadectwo z paskiem;
- Ostatnia spowiedź tom I Nina Reichter - z wymiany na Lubimy Czytać;
- Złoty most Eva Voller - egzemplarz recenzencki od Młodzieżowego Klubu Recenzenta
- Krąg Mats Strandberg i Sara B. Elfgren - nagroda ze szkoły za wojewódzki konkurs z języka niemieckiego
- Papierowe miasta John Green (książki nie ma na zdjęciu, aktualnie czyta ją ciocia) - wygrana w konkursie na stronie wydawnictwa Bukowy Las

Podsumowanie: czerwiec

Książki przeczytane w tym miesiącu:

W ofierze Molochowi - Asa Larsson
Odmieniec - Philippa Gregory
Ostatnia spowiedź tom I - Nina Reichter
Tylko ty! - Jill Mansell
Królestwo cieni - Celine Kiernan
Baśniarz - Antonia Michaelis 

Moi mili, to tyle z mojej strony. Przepraszam za chaotyczną notkę. Już wkrótce wrócę na bloga z recenzją Złotego mostu :) 
Pozdrawiam!

 

050. "Baśniarz" - Antonia Michaelis

Tytuł: Baśniarz
Tytuł oryginału: Der Märchenerzähler
Autor: Antonia Michaelis
Seria/Cykl: --
Data premiery: maj 2012
Wydawnictwo: Dreams
Liczba stron: 400


Są takie książki, które choćbyście nie wiem jak chcieli wyrzucić ze swojego serca, umysłu i duszy, zawsze tam pozostaną i – mało tego! – będą przypominać o sobie codziennie. Takich książek jest niewiele. Jedynie garstka autorów potrafi namieszać w życiu czytelnika swoją twórczością, słowami pełnymi emocji – żalu, cierpienia, bólu, radości, szczęścia – dialogami bogatymi w złote myśli, morałami oraz poetyckim językiem. Antonia Michaelis jest jedną z nich, a Baśniarz, czyli historia o Małej Królowej, to książka, która naprawdę wprowadza chaos do czytelniczej wnętrza każdego mola książkowego.


– Nie wiem, jak to jest, kiedy się umiera – kontynuowała Mała Królowa. – Nikt nie wyjaśnił mi, czym jest śmierć. Ani wędrowne ptaki, ani biała klacz. Myślę, że bały się o tym mówić…

(str. 57)


Życie Abla i Michi to czarno-biały film, w którym jedynymi dźwiękami są stare utwory Leonarda Cohena. Tam dzień jest kolorowy albo szary, pełen dobrych wieści lub tych złych, uśmiechu bądź łez. Chociaż Abel ma dopiero siedemnaście lat i maturę przed sobą, pracuje dniem i nocą, aby zapewnić swojej siostrze odpowiednie warunki do życia, nauki i dojrzewania. Dla sześcioletniej Michi Abel jest bratem, ojcem, bohaterem i cudownym baśniarzem potrafiącym ugotować obiad, zbudować łóżko, zrobić naleśniki a nawet tort. Lecz Abel ma też drugą twarz – zamkniętego, cichego dealera, znanego jako polski handlarz pasmanterią. Właśnie ta ciemna strona Abla tak fascynuje Annę, dziewczynę z dobrego domu, w którym powietrze ma kolor niebieski i która twierdzi, że żyje w bańce mydlanej. Wkraczając w życie Abla i Michi Anna staje się częścią opowiadanej przez chłopaka baśni. Jako różana dziewczyna odkrywa, że granica między rzeczywistością a fantazją powoli się zaciera, zaś na jaw wychodzi fakt, że fabuła nie jest fikcją, lecz czystą prawdą.


Jak się zna kogoś całe życie, to można zobaczyć go nawet w ciemności.

(str. 67)


Do historii Anny wprowadza nas mocny prolog – chociaż „mocny” to za mało powiedziane. Poetycki język, niedopowiedzenia, nuta tajemniczości i okoliczności, w których znalazły się postaci, umocniły mnie w przekonaniu, że nie będzie to jakaś tam opowiastka o
Źródło
miłości dwójki nastolatków. Zaraz, zaraz, a kto w ogóle powiedział, że jest to „jakaś tam opowiastka o miłości dwójki nastolatków”? No właśnie – nikt. Po przeczytaniu opisu zaliczyłam tę książkę do grona powieści młodzieżowych, a krótkie zdanie z tyłu egzemplarza „Anna i Abel – historia miłości, rozwiewająca wszelkie wątpliwości” tylko przytaknęły mojej sugestii.

Po cholernie dobrym prologu pozbyłam się wszystkich obaw, że ta oto powieść wcale mnie nie zauroczy. Od razu spodobało mi się miejsce akcji i styl pani Michaelis, tak zupełnie inny od tych spotykanych w pozostałych powieściach. Wydawało mi się, że zamiast Baśniarza złożonego z naprawdę banalnych, prostych słów i zdań czytam najlepszy tomik poezji – to chyba dobre określenie na warsztat pisarski pani Antoni. W dodatku ilość metafor i symbolika wielu rzeczy/postaci dodają jej twórczości niesamowitego uroku.
Klimat również ogrywał ogromną rolę. Skute lodem morze, zamiecie śnieżne i mroźny luty stanowiły idealne tło do opowiadanej przez Abla baśni, zaś zwiastun wiosny – zawilce gajowe – sprawiły, że w którymś momencie historii Anny przed bohaterami otworzył się nowy rozdział. Nie wyobrażam sobie baśni o Małej Królowej w porze lata. Surowa zima odzwierciedlała emocje bohaterów i pokazywała ich cierpienie.
Świetny początek był zapowiedzią niesamowitych rozdziałów, ale niekoniecznie tak było. Działo się wręcz przeciwnie – prawie cały czas odczuwałam ogromną złość i irytację. Spytacie: dlaczego? A no dlatego, że chyba zbyt wiele oczekiwałam. Liczyłam na to, że Baśniarz wciągnie mnie do swojego świata już od pierwszego rozdziału i ustawiłam poprzeczkę bardzo wysoko. Koniec końców okazało się, że to był ogromny błąd, który zrozumiałam w momencie zakończenia przygody z Małą Królową i jej przyjaciółmi. Cała magia Baśniarza tkwi w tym, że wciąga powoli i stopniowo. Nic tam nie dzieje się szybko – wątek miłosny rozwija się delikatnie, powoli, subtelnie i ze smakiem (wiem, dziwne określenia, ale tak właśnie było), akcja szła swoim tempem, elementy układanki wskakiwały na swoje miejsca w odpowiednich momentach, zaś baśń opowiadana przez Abla nie traciła blasku ani na chwilę. Zanim rozpoczniecie lekturę Baśniarza chciałabym Wam doradzić jedną bardzo ważną rzecz – podejdzie do tej książki sceptycznie.


Baśniarzu, dokąd żegluje ten statek, na którego pokładzie się znajdujemy? Dokąd prowadzi twoja baśń? Kto płynie czarnym statkiem? Czy poleje się jeszcze więcej krwi?

(str. 169)


Co mogę powiedzieć o bohaterach? Pani Michaelis wiedziała kogo tworzy i jak ta postać ma prezentować się w skonstruowanym przez nią świecie. Z początku bardzo
Źródło
denerwowała mnie Anna i jej nagłe zauroczenie Ablem. Było to trochę dziwne i nie na miejscu, jak gdyby autorka od razu chciała przejść do konkretów, zapominając o rozwinięciu ich znajomości. Na szczęście później, mniej więcej wtedy, kiedy Anna poznała bliżej Abla i Michi, polubiłam główną bohaterkę. Jest to postać o ogromnym sercu, gotowa poświęcić się dla każdego, kto cierpi i potrzebuje pomocy, chociaż niekiedy jej lekkomyślność wpływała niekorzystnie na jej wizerunek. No ale kto jest idealny?

Abel Tannatek, czyli polski handlarz pasmanterią, to postać mająca dwa zupełnie inne oblicza. Jest kochającym bratem Michi, ojcem i baśniarzem, lecz także dealerem, który w ten sposób zarabia na utrzymanie ich obojga. Pokochałam Abla za obie twarze, a jeszcze bardziej pokochałam go za uczucie, jakim darzył Annę. Przez cały czas poświęcony na lekturę Baśniarza nie mogłam wyjść z podziwu dla jego osoby. Nawet nie wiecie, ile był gotów zrobić dla swojej młodszej siostrzyczki. Z kolei Michi… Mogłabym ją nazwać słońcem Baśniarza. Gdyby nie ona to powieść pani Michaelis straciłaby to „coś”. Na samo wspomnienie dziewczynki o blond warkoczach ubranej w różową kurtkę i kochającą kakao czuję w sercu radość, ale także mnóstwo innych emocji. Jej rola w baśni Abla a także odwaga w realnym świecie uczyniły ją barwną, jedyną w swoim rodzaju postacią, którą zapamiętałam jako Małą Królową – Królową Skał.
Oprócz bohaterów, klimatu, warsztatu pisarskiego autorki i świetnego wejścia ważny jest również motyw baśni, w czasie trwania której zacierają się granice między fikcją a rzeczywistością. Z ręką na sercu przyznam, że spodziewałam się banalnych historyjek starszego brata ze szczęśliwymi zakończeniami. Tymczasem opowieść o Małej Królowej, morsie, latarniku i różanej dziewczynce stanowi osobny wątek, tak piękny i wciągający, że zapiera dech w piersiach, zaś sam koniec… Och! Co ja będę dużo mówić. Najlepiej przeczytajcie sami!


Nawet najgorsze można wybaczyć. Niemożliwe może stać się możliwe. Najtrudniej jest wybaczyć samemu sobie…

(str. 311)


Tak jak wspomniałam wcześniej, złość i irytacja przeszły, kiedy skończyłam jedną z
Źródło
najpiękniejszych książkowych przygód i opuściłam bardzo brutalną rzeczywistość. Dopiero wtedy nadszedł czas na łzy. W tym miejscu pragnę zaznaczyć, że pani Michaelis potrafi świetnie grać na emocjach czytelnika. O ile w pierwszej połowie lektury modliłam się, aby coś zaczęło się dziać, tak w drugiej radość goniła złość na Abla, irytacja zachowaniem Bertila zamieniała się w miłość do Michi, wściekłość na Gittę została zastąpiona uznaniem dla Anny… I tak do ostatniej strony. Nie! Chwila! Na ostatnich stronach były już tylko łzy i mnóstwo pytań bez odpowiedzi. Uwierzcie mi lub nie, ale pierwszy raz spotkałam się z takim zakończeniem. Wybaczcie, że nie przytoczę Wam przymiotników określających zwieńczenie historii Anny i Abla, ale w ten sposób mogłabym Wam je zdradzić, co byłoby dosłownie zbrodnią. W każdym bądź razie… Mam nadzieję, że długo go nie zapomnicie.

Pozytywnych stron Baśniarza jest mnóstwo, zaś negatywnych tylko jedna – i to z mojej winy. Gdyby nie to, że za wysoko mierzyłam i nie pozwoliłam od razu porwać się Baśniarzowi, z pewnością dałabym jej 10/10. Tymczasem myślę, że 9/10 to ocena idealna.


Może jego repertuar odpowiedzi jest ograniczony? Na świecie jest więcej pytań niż odpowiedzi, a jeśli pytasz, dlaczego tak jest, to muszę wyznać, że na to pytanie nie znam odpowiedzi.

(str. 321)


Podsumowując:  

Jest to jedyna w swoim rodzaju opowieść o miłości, cierpieniu, zaufaniu i poświęceniu, białym szumie oraz przełamywaniu barier. Nie wiem, jakich słów mogę użyć na opisanie Baśniarza. Ta książka zagościła w moim sercu obok innych powieści robiących piorunujące wrażenie i wątpię, abym kiedykolwiek o niej zapomniała. Ostatnie strony zmusiły mnie do pewnych refleksji. Doceniłam to co mam, ludzi, którzy mnie otaczają, swoją własną bańkę mydlaną, biały szum i niebieskie powietrze. Tak jak Michi chciałabym mieć swojego baśniarza, który tworzyłby dla mnie swoją własną baśń, lecz w innych okolicznościach – nie wtedy, kiedy wisi nad nim miecz Damoklesa.
Komu mogę polecić Baśniarza? Wbrew pozorom nie tylko młodzieży, lecz każdemu. Jeśli jesteście gotowi na spotkanie z szarą rzeczywistością i baśnią pełną barw, koniecznie sięgnijcie po Baśniarza. Mam nadzieję że długo pozostanie w Waszych sercach i nie zapomnicie o Annie, Ablu i Michi (a także o różanej dziewczynce, morsie i Małej Królowej).


Będziemy płynąć, ale jak to zrobimy, to umrzemy. A ja nadal nie wiem, co to jest śmierć. Byliśmy tak długo w drodze i poznaliśmy tylu ludzi, i nikt, absolutnie nikt nie wyjaśnił mi, co to jest śmierć

(str. 365)
 
9/10

 

PS Jest to moja 50-ta recenzja na blogu! Jakiś mój mały jubileusz :D

049. "Królestwo cieni" - Celine Kiernan

Tytuł: Królestwo cieni
Tytuł oryginału: The Crowded Shadows
Autor: Celine Kiernan
Seria/cykl: Trylogia Moorehawke tom 2
Data premiery: 28 września 2011
Liczba stron: 506



Wynter podróżuje samotnie przez ogromne lasy, aby znaleźć Alberona, a co za tym idzie – odpowiedzi na pozostawione przez niego pytania. W tym celu ryzykuje i wyrusza w długą, męczącą podróż, zdana wyłącznie na siebie i nabyte umiejętności. Sytuacja nabiera innych barw, kiedy trafia na Christophera i Raziego. Trójka przyjaciół razem udaje się na poszukiwanie zbuntowanego księcia, lecz ich śladem podążają stworzenia z koszmarów Christophera – Wilki. Bohaterowie szukają schronienia u Merronów, ale okazuje się, że tajemniczy lud z Północy sprzymierzył się z największym wrogiem królestwa Jonathona.


Zanim sięgnęłam po Królestwo cieni, przeczytałam kilka opinii o drugiej części Trylogii Moorehawke. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy kontynuacja przygód Wynter miała wyższą ocenę niż tom pierwszy – i to o ile! Pomyślałam sobie: „Jak cudowna musi być druga część skoro ma lepsze noty?”, a pragnę nadmienić, że Zatruty tron podbił moją czytelniczą duszę i sprawił, że dałam ocenę 9/10. Z rosnącą ekscytacją chwyciłam Królestwo cieni i pozwoliłam pani Kiernan, aby kontynuowała historię Wynter. Pomimo tak dobrych not z bólem serca stwierdzam, że Królestwo cieni nie urzekło mnie tak bardzo jak Zatruty tron. W czym tkwił problem?

- Każdy człowiek – odezwał się cicho Christopher – ma swoja wytrzymałość. Kiedy wszystko, co kocha, i wszystko, co nadaje sens jego życiu sprawia, że jest tym, kim jest, zostaje mu odebrane, zniszczone, znika w płomieniach jak sucha drzazga. Człowiek dochodzi do wniosku, że ma już tylko jeden wybór. Może zdecydować, kiedy i w jaki sposób umrze.
(str. 274)

Miejsce akcji powieści automatycznie się zmienia. Wybierając długą i męczącą podróż, Wynter zrezygnowała z ogromnych komnat i pozostawiła w zamku swojego ciężko chorego ojca. Na początku nie mogłam przyzwyczaić się do ciemnego lasu. Zwykle przygody Wynter kojarzyłam z zamkiem Jonathona, w którym działy się dziwne rzeczy i który tak mocno pokochałam w pierwszej części. Na szczęście po kilku rozdziałach, mniej więcej wtedy, kiedy Wynter spotkała Raziego i Christophera, mroczny las nie przeszkadzał mi tak bardzo, a w dodatku miał duży wpływ na niesamowity klimat książki, tak więc przeniesienie miejsca akcji uważam za całkiem dobry krok. Był przede wszystkim całkiem dobrą odmianą.
O bohaterach nie muszę dużo mówić. Pani Kiernan wiedziała, kogo chce stworzyć, jakie ma mieć cechy i co ma stawiać na pierwszym miejscu. W pierwszej części najbardziej zauroczyła mnie postać Christophera, a teraz, w drugiej, moja miłość do tego chłopaka urosła. Pokochałam go za poczucie humoru i odwagę, lecz także za dystans do siebie. Wynter cechuje cierpliwość i łagodność, jest również (tak samo jak Christopher) bardzo odważna. Na jej miejscu bałabym się podróżować całkiem sama przez ogromny las w poszukiwaniu kogoś, kto mógł ukrywać się dosłownie wszędzie. Z kolei Razi… On chyba jako jedyny najbardziej się zmienił. Wcześniej pozwalał sobie na więcej czułości do Wynter, był zabawniejszy i odprężony. Jego zmiana jest wynikiem niełatwej sytuacji, w której młody książę się znalazł. Teraz musi podejmować trudne decyzje, od których często zależy życie Christophera i Wynter, powierzać swoje zaufanie odpowiednim osobom i szybko odróżniać przyjaciela od szpiega. Pomimo widocznej zmiany Razi dalej pozostał moim ulubionym bohaterem.
Muszę zwrócić uwagę na nowe postacie. Pojawienie się ich w drugim tomie Trylogii Moorehawke sprawiło, że losy Wynter, Christophera i Raziego potoczyły się tak a nie inaczej. Moją uwagę najbardziej przykuło merrońskie rodzeństwo – Embla i Ashkr. Nutka tajemnicy towarzysząca tym bohaterom na każdym kroku również bardzo wpłynęła na klimat książki, bo chociaż wiedziałam, kim są dla Merronów i jak wielką moc posiadają, to jednak nie do końca zdawałam sobie sprawę z ich ogromnej roli dla powieści.
Język powieści w drugiej części Trylogii Moorehawke jest inny niż w pierwszym tomie – nie występują w nim średniowieczne zwroty obowiązujące na królewskim dworze, zaś coraz częściej pojawiają się dialogi prowadzone w ojczystym języku Merronów. Dzieje się tak za sprawą zmiany miejsca akcji; wcześniej mieliśmy do czynienia z zamkiem i samym królem, z kolei teraz spotykamy się z Merronami oraz ich kulturą. Dodatkowo cudownie lekki styl pani Kiernan pozwala zagłębiać się w historię Wynter bez żadnych przeszkód. Czyta się szybko (wręcz błyskawicznie!) i przyjemnie. Celine Kiernan to jedna z tych autorek, na których chciałabym się wzorować. Potrafi stworzyć napięcie, wycisnąć z czytelnika łzy i porządnie zagrać na jego emocjach.
O, właśnie, kultura Merronów – myślę, że jest to świetny dodatek do przygód Wynter, Christophera i Raziego. Miło było spotkać się z czymś nowym, zupełnie innym od etykiety dworskiej. Za wspólne ogniska, tańce i muzykę daję ogromnego plusa!

 „- Dostosować się – odpowiedział zuchwale Christopher. – To jedyna droga. Świat nie zatrzyma się w miejscu, żeby na was poczekać. Musicie się do niego dostosować!
(str. 318)

Królestwo cieni bogate jest w akcję, której było trochę mniej w Zatrutym tronie, lecz czy jest to powód, który powinien zadecydować o końcowej ocenie drugiego tomu? Nie. Chociaż akcja faktycznie częściej daje o sobie znać, to jednak nie podciągnęła oceny Królestwa cieni. W czym tkwi problem niżej noty? W klimacie. Wcześniej pisałam, że mroczny las oraz kultura i język Merronów bardzo wpłynęły na klimat drugiej części, lecz zabrakło jednej ważnej rzeczy, która najbardziej urzekła mnie w pierwszej części – nutki grozy. Były momenty, gdzie bałam się sama siedzieć w pokoju przy lampce nocnej, ale fragmenty te ograniczały się jedynie do przelotnego strachu, który za chwilę miał zostać zamaskowany humorem Christophera lub chwilą osobności między nim a Wynter (przyznam się, że bardzo czekałam na nie). W Zatrutym tronie sekrety i magia spowijająca zamek Jonathona dawały o sobie znać na każdej stronie i miały znaczący wpływ na losy Wynter, lecz teraz tego po prostu zabrakło. Jestem trochę zawiedziona, bo (zabrzmi to dziwnie) bardzo chciałam się bać! Niemniej jednak warsztat pisarski pani Kiernan, bohaterowie, nowe postaci i miejsce akcji są strzałem w dziesiątkę!

– Ciągle uważasz, że jestem okrutny. Myślisz, że nie powinienem pozwolić na tę miłość.
Christopher milczał, a Ashkr zaśmiał się gorzko.
– W takim razie nie wiesz, co to miłość – wymamrotał, zamykając oczy – skoro myślisz, że można jej zakazać. I to tylko ze strachu, że może się źle skończyć.
(str. 318)

Czy polecam Królestwo cieni? Oczywiście, że tak! Jeśli jesteście ciekawi dalszych przygód Wynter koniecznie sięgnijcie po drugą część. Dla tych, którzy są niezdecydowani przy wyborze książki w księgarni, gorąco polecam Zatruty tron. Obie części Trylogii Moorehawke tworzą zupełnie inny świat, pełen niebezpieczeństw i pokus, a zadaniem bohaterów jest zwalczenie ich i odnalezienie prawdy. Celine Kiernan swoją debiutancką powieścią podbiła moje czytelnicze serce, zaś drugą częścią udowodniła, że jest wyśmienitą autorką z ogromną wyobraźnią.

8/10
 
Trylogia Moorehawke:
Zatruty tron | Królestwo cieni | Zbuntowany książę  
 

048. "Tylko ty!" - Jill Mansell

Tytuł: Tylko ty!
Tytuł oryginału:  Take a chance on me
Autor: Jill Mansell
Seria/cykl: Do torebki
Data premiery: 15 lipca 2011
Wydawnictwo: Książnica 
Liczba stron: 432


Poznajcie Cleo Quinn. Cleo ma dwadzieścia dziewięć lat, złe doświadczenia z mężczyznami, zero umiejętności kulinarnych i pracuje jako szofer. W jej nudnym życiu nagle pojawia się Will i Cleo od razu zakochuje się w jego charakterze oraz wyglądzie. Dla Cleo Will staje się księciem z bajki. Jednak szczęście nie trwa długo i po trzech miesiącach pęka jak bańka mydlana, kiedy to na pogrzebie Lawrence’a LaVenture’a pojawia się jego bogaty syn, a kolega Cleo ze szkolnych lat – Johnny. Od tego czasu życie Cleo zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni.



Czy czytając opis nie macie przed oczami pierwszego lepszego filmu o miłości, kiedy to idealny facet podbija serce szarej myszki i biedaczka zakochuje się w nim bez opamiętania? Myślę, że większość z was spotkała się z takimi. W każdym bądź razie, po zapoznaniu się z opisem, przypomniałam sobie mnóstwo tytułów filmów o tej tematyce. Miłość. Na każdym kroku miłość. Chociaż miałam dość książek o zakochaniu, miłosnych wzlotach i upadkach, chciałam przeczytać coś lekkiego, niezobowiązującego (żebym później nie musiała płakać na każde wspomnienie) i przyjemnego. Miałam nadzieję, że Tylko ty! Jill Mansell spełni moje oczekiwania. I jak było? Jak na kolejną opowiastkę o miłości – naprawdę bardzo dobrze!



Początek w ogóle mnie nie zaciekawił. W drugim rozdziale wiedziałam jak potoczą się losy Cleo (chociaż nie miałam pojęcia, że jej przyjaciele też będą mieli swoje pięć minut).
Źródło
Gdyby nie to, że zobowiązałam się przeczytać tę książkę, pewnie odpuściłabym sobie kontynuowanie przygody z nią. W końcu przemogłam się i postanowiłam nie rezygnować tak szybko.
Pierwsze, co zauważyłam podczas poznawania historii Cleo, to szybkość czytania. Minęło kilka minut, a ja przeczytałam pięćdziesiąt stron! Jest to zasługą bardzo lekkiego stylu pani Mansell i prostego języka, którym się posługuje. Między innymi te dwie rzeczy wciągnęły mnie do świata Cleo Quinn i zatrzymały w nim do końca. Warsztat pisarski autorki jest świetny. Rzadko można spotkać pisarza tworzącego kolejne zdania z taką lekkością i przyjemnością, a pani Mansell poradziła sobie znakomicie! Nawet nie wiedziałam, kiedy przeczytałam drugie tyle. Za styl i język należy się ogromny plus i proszę o brawa.
Co mogę powiedzieć o Cleo? Bardzo ją polubiłam. W tym wypadku również nieczęsto można natrafić na tak dobrze wykreowanych bohaterów. Cleo była przede wszystkim uparta, uśmiechnięta, pomocna (jeszcze jak!) oraz naturalna –  i właśnie ta naturalność dodawała jej najwięcej uroku. Co prawda pani Mansell nie oszczędziła jej idiotycznych sytuacji na oczach kandydata na mężczyznę życia i niestety to troszkę zepsuło mi jej obraz. Przez większość książki myślałam, że Cleo to nie tysięczna bohaterka ze skłonnościami do zapominania języka w gębie i paplania głupot w ważnych momentach. Na szczęście takich chwil było mało i nie przeszkodziły mi w wystawieniu takiej oceny. Z głównej bohaterki jestem zadowolona, ponieważ wiele razy jej poczucie humoru wywoływało u mnie śmiech.
Kolejną ważną postacią jest nie kto inny jak zapowiedziany wcześniej Johnny LaVenture – wróg Cleo ze szkolnych lat. Kiedy pierwszy raz rozmawiał z Cleo, pomyślałam: „Ale z niego dupek!”. Później jednak, gdy cyniczne wcielenie tego bohatera odeszło na drugi plan, a zamiast niego pokazał się zabawny, przystojny i uroczy mężczyzna, zmieniło się moje nastawienie do młodszego LaVenture’a. Żałuję, że Johnny (jak na drugiego ważnego bohatera) pojawiał się tak rzadko. Pomimo tego im bliżej było końca, tym milsze wspomnienia pozostawiał po sobie (czego niestety nie może potwierdzić Cleo, ale mówię z perspektywy czytelnika). Podsumowując: Johnny LaVenture to następne dzieło pani Mansell.
W życiu Cleo przewijają się starzy znajomi i rodzina (Ash – przyjaciel, Abby – starsza siostra, Tom – szwagier) jak i całkiem nowe osoby (Fia, Georgia). Zaletą twórczości pani Mansell jest to, że nie chciała idealizować żadnej z tych postaci. Ash był uwielbianym przez tysiące fanów prezenterem radiowym, lecz nikt ze słuchaczy nie wiedział, że za cudownym głosem, humorem i inteligencją kryje się grubiutki, niezbyt urodziwy mężczyzna szukający wybranki swojego serca. Abby miała manię sprzątania i ponad życie kochała swojego męża Toma. Z kolei Tom nie poradziłby sobie bez ukochanej żony, którą wspierał w najtrudniejszych momentach ich wspólnego życia. Związek Toma i Abby szczególnie zwrócił na siebie moją uwagę, ponieważ wydawał mi się taki prawdziwy i jedyny. Większość ludzi z otoczenia Cleo połączyła przelotna miłość, która szybko słabła, a Tom i Abby trwali przy sobie cały czas (nawet pomimo ogromnego kryzysu). Fia i Georgia początkowo przyprawiały mnie o ból głowy swoim trajkotaniem. Na początku nie znosiłam ich z całego serca! Fii dlatego, że wlazła w butach w życie Cleo, chciała odebrać jej całe szczęście i jak na swój wiek była trochę zbyt dziecinna, a Georgię ponieważ pozbawiła Abby źródła szczęścia. Później każda z nich nieco ochłonęła i temperament obu postaci (kobiety i panienki) zaczął powoli spadać. Za bohaterów również daję ogromnego plusa.


Kolejną zaletą Tylko ty! jest mnogość wątków. Fabuła jest ciekawa, wciągająca i pełna
Źródło
różnych barw, a pani Mansell nie ograniczyła się jedynie do historii Cleo (i chwała jej za to!). Poznajemy wzloty i upadki Asha, jesteśmy świadkami wielkiego kryzysu Toma i Abby, śledzimy losy Fii, która porzuciła swoje dawne życie, podążamy za pełną energii Georgią, a na końcu wnikamy w skomplikowane (a jednak proste) życie uczuciowe Cleo, czyli główny wątek. Czy nie brzmi to atrakcyjnie? Tak właśnie jest! Uwierzcie mi (lub nie), że w czasie czytania powieści pani Mansell w ogóle się nie nudziłam, bo ciągle coś się działo: jak nie kolejna porażka Cleo, to nagłe wtargnięcie Georgii i tak cały czas. Naprawdę uwielbiam, kiedy książka bogata jest w kilka wątków. Wiem, że przy niej nie będę miała ani chwili odpoczynku. Między innymi właśnie dlatego Tylko ty! wciąga i porywa czytelnika do świata Cleo.



Skoro Tylko ty! ma mnóstwo mocnych stron, dlaczego dałam jedynie 7/10? Cały problem tkwi w wątku miłosnym. Skoro jest to powieść o miłości, myślałam, że będzie jej trochę więcej (chodzi mi o relacje Cleo i Johnny’ego). Spotkania tych dwojga były jednocześnie zabawne i miłe, jednak… powiem szczerze… Chciałam więcej! Miałam nadzieję, że będzie więcej okazji do rozmowy, wymiany niekiedy zgryźliwych uwag, itp. Koniec historii Cleo, chociaż nieco schematyczny, okazał się spełnieniem moich marzeń, lecz zawód dalej pozostał w czytelniczym sercu. Stąd też wzięła się ocena 7/10.
Czy polecam? Oczywiście! Jeżeli chcecie lekką, przyjemną i zabawną lekturę o miłosnych perypetiach, koniecznie sięgnijcie po Tylko ty! Jill Mansell. Mam nadzieję, że nie zawiedziecie się. Spotkacie fantastyczny warsztat pisarski autorki, cudownych bohaterów oraz sekrety wielu z nich, a ich przygody pozostaną na długo w Waszej pamięci. Jill Mansell stworzyła świetną powieść o szukaniu szczęścia, które tak naprawdę zawsze było, jest i będzie obok nas.

7/10

Za możliwość poznania świata Cleo serdecznie dziękuję Grupie Wydawniczej Publicat