Tytuł: Królestwo cieni
Tytuł oryginału: The Crowded Shadows
Autor: Celine Kiernan
Seria/cykl: Trylogia Moorehawke tom 2
Data premiery: 28 września 2011
Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Liczba stron: 506
Wynter podróżuje
samotnie przez ogromne lasy, aby znaleźć Alberona, a co za tym idzie –
odpowiedzi na pozostawione przez niego pytania. W tym celu ryzykuje i wyrusza w
długą, męczącą podróż, zdana wyłącznie na siebie i nabyte umiejętności.
Sytuacja nabiera innych barw, kiedy trafia na Christophera i Raziego. Trójka
przyjaciół razem udaje się na poszukiwanie zbuntowanego księcia, lecz ich śladem
podążają stworzenia z koszmarów Christophera – Wilki. Bohaterowie szukają
schronienia u Merronów, ale okazuje się, że tajemniczy lud z Północy
sprzymierzył się z największym wrogiem królestwa Jonathona.
Zanim
sięgnęłam po Królestwo cieni,
przeczytałam kilka opinii o drugiej części Trylogii
Moorehawke. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy kontynuacja przygód Wynter
miała wyższą ocenę niż tom pierwszy – i to o ile! Pomyślałam sobie: „Jak
cudowna musi być druga część skoro ma lepsze noty?”, a pragnę nadmienić, że Zatruty tron podbił moją czytelniczą
duszę i sprawił, że dałam ocenę 9/10. Z rosnącą ekscytacją chwyciłam Królestwo cieni i pozwoliłam pani
Kiernan, aby kontynuowała historię Wynter. Pomimo tak dobrych not z bólem serca
stwierdzam, że Królestwo cieni nie urzekło
mnie tak bardzo jak Zatruty tron. W
czym tkwił problem?
„- Każdy człowiek – odezwał się
cicho Christopher – ma swoja wytrzymałość. Kiedy wszystko, co kocha, i
wszystko, co nadaje sens jego życiu sprawia, że jest tym, kim jest, zostaje mu
odebrane, zniszczone, znika w płomieniach jak sucha drzazga. Człowiek dochodzi
do wniosku, że ma już tylko jeden wybór. Może zdecydować, kiedy i w jaki sposób
umrze.”
(str.
274)
Miejsce
akcji powieści automatycznie się zmienia. Wybierając długą i męczącą podróż,
Wynter zrezygnowała z ogromnych komnat i pozostawiła w zamku swojego ciężko
chorego ojca. Na początku nie mogłam przyzwyczaić się do ciemnego lasu. Zwykle
przygody Wynter kojarzyłam z zamkiem Jonathona, w którym działy się dziwne
rzeczy i który tak mocno pokochałam w pierwszej części. Na szczęście po kilku
rozdziałach, mniej więcej wtedy, kiedy Wynter spotkała Raziego i Christophera,
mroczny las nie przeszkadzał mi tak bardzo, a w dodatku miał duży wpływ na
niesamowity klimat książki, tak więc przeniesienie miejsca akcji uważam za
całkiem dobry krok. Był przede wszystkim całkiem dobrą odmianą.
O
bohaterach nie muszę dużo mówić. Pani Kiernan wiedziała, kogo chce stworzyć,
jakie ma mieć cechy i co ma stawiać na pierwszym miejscu. W pierwszej części najbardziej
zauroczyła mnie postać Christophera, a teraz, w drugiej, moja miłość do tego
chłopaka urosła. Pokochałam go za poczucie humoru i odwagę, lecz także za
dystans do siebie. Wynter cechuje cierpliwość i łagodność, jest również (tak
samo jak Christopher) bardzo odważna. Na jej miejscu bałabym się podróżować
całkiem sama przez ogromny las w poszukiwaniu kogoś, kto mógł ukrywać się
dosłownie wszędzie. Z kolei Razi… On chyba jako jedyny najbardziej się zmienił.
Wcześniej pozwalał sobie na więcej czułości do Wynter, był zabawniejszy i
odprężony. Jego zmiana jest wynikiem niełatwej sytuacji, w której młody książę
się znalazł. Teraz musi podejmować trudne decyzje, od których często zależy
życie Christophera i Wynter, powierzać swoje zaufanie odpowiednim osobom i
szybko odróżniać przyjaciela od szpiega. Pomimo widocznej zmiany Razi dalej
pozostał moim ulubionym bohaterem.
Muszę
zwrócić uwagę na nowe postacie. Pojawienie się ich w drugim tomie Trylogii Moorehawke sprawiło, że losy
Wynter, Christophera i Raziego potoczyły się tak a nie inaczej. Moją uwagę
najbardziej przykuło merrońskie rodzeństwo – Embla i Ashkr. Nutka tajemnicy
towarzysząca tym bohaterom na każdym kroku również bardzo wpłynęła na klimat
książki, bo chociaż wiedziałam, kim są dla Merronów i jak wielką moc posiadają,
to jednak nie do końca zdawałam sobie sprawę z ich ogromnej roli dla powieści.
Język
powieści w drugiej części Trylogii
Moorehawke jest inny niż w pierwszym tomie – nie występują w nim
średniowieczne zwroty obowiązujące na królewskim dworze, zaś coraz częściej
pojawiają się dialogi prowadzone w ojczystym języku Merronów. Dzieje się tak za
sprawą zmiany miejsca akcji; wcześniej mieliśmy do czynienia z zamkiem i samym
królem, z kolei teraz spotykamy się z Merronami oraz ich kulturą. Dodatkowo
cudownie lekki styl pani Kiernan pozwala zagłębiać się w historię Wynter bez
żadnych przeszkód. Czyta się szybko (wręcz błyskawicznie!) i przyjemnie. Celine
Kiernan to jedna z tych autorek, na których chciałabym się wzorować. Potrafi
stworzyć napięcie, wycisnąć z czytelnika łzy i porządnie zagrać na jego
emocjach.
O,
właśnie, kultura Merronów – myślę, że jest to świetny dodatek do przygód
Wynter, Christophera i Raziego. Miło było spotkać się z czymś nowym, zupełnie
innym od etykiety dworskiej. Za wspólne ogniska, tańce i muzykę daję ogromnego
plusa!
„- Dostosować się – odpowiedział zuchwale Christopher. – To jedyna droga. Świat nie zatrzyma się w miejscu, żeby na was poczekać. Musicie się do niego dostosować!”
(str.
318)
Królestwo
cieni bogate jest w akcję, której było trochę mniej w Zatrutym tronie, lecz czy jest to powód,
który powinien zadecydować o końcowej ocenie drugiego tomu? Nie. Chociaż akcja
faktycznie częściej daje o sobie znać, to jednak nie podciągnęła oceny Królestwa cieni. W czym tkwi problem
niżej noty? W klimacie. Wcześniej pisałam, że mroczny las oraz kultura i język
Merronów bardzo wpłynęły na klimat drugiej części, lecz zabrakło jednej ważnej
rzeczy, która najbardziej urzekła mnie w pierwszej części – nutki grozy. Były
momenty, gdzie bałam się sama siedzieć w pokoju przy lampce nocnej, ale
fragmenty te ograniczały się jedynie do przelotnego strachu, który za chwilę
miał zostać zamaskowany humorem Christophera lub chwilą osobności między nim a
Wynter (przyznam się, że bardzo czekałam na nie). W Zatrutym tronie sekrety i magia spowijająca zamek Jonathona dawały
o sobie znać na każdej stronie i miały znaczący wpływ na losy Wynter, lecz
teraz tego po prostu zabrakło. Jestem trochę zawiedziona, bo (zabrzmi to
dziwnie) bardzo chciałam się bać! Niemniej jednak warsztat pisarski pani
Kiernan, bohaterowie, nowe postaci i miejsce akcji są strzałem w dziesiątkę!
„ – Ciągle uważasz, że jestem
okrutny. Myślisz, że nie powinienem pozwolić na tę miłość.
Christopher milczał, a Ashkr zaśmiał
się gorzko.
– W takim razie nie wiesz, co to
miłość – wymamrotał, zamykając oczy – skoro myślisz, że można jej zakazać. I to
tylko ze strachu, że może się źle skończyć.”
(str.
318)
Czy
polecam Królestwo cieni? Oczywiście,
że tak! Jeśli jesteście ciekawi dalszych przygód Wynter koniecznie sięgnijcie
po drugą część. Dla tych, którzy są niezdecydowani przy wyborze książki w
księgarni, gorąco polecam Zatruty tron.
Obie części Trylogii Moorehawke
tworzą zupełnie inny świat, pełen niebezpieczeństw i pokus, a zadaniem
bohaterów jest zwalczenie ich i odnalezienie prawdy. Celine Kiernan swoją
debiutancką powieścią podbiła moje czytelnicze serce, zaś drugą częścią
udowodniła, że jest wyśmienitą autorką z ogromną wyobraźnią.
8/10
Trylogia Moorehawke:
Zatruty tron | Królestwo cieni | Zbuntowany książę
Bardzo lubię całą tę serię i wiem, że pewnie nie raz do niej wrócę :)
OdpowiedzUsuńA na mnie wciąż jedynka czeka na półce ;)
OdpowiedzUsuńJa muszę jak najszybciej znaleźć pierwszy tom!
OdpowiedzUsuńin-corner-with-book.blogspot.com
Niedawno skończyłam tę serię i bardzo ją polubiłam.
OdpowiedzUsuńMoże kiedyś:)
OdpowiedzUsuńDla mnie ta część jest o niebo lepsza od poprzedniej i w sumie najlepsza z całej trylogii. Ciekawa jestem, jak ocenisz ostatni tom :)
OdpowiedzUsuńBardzo lubię całą serię. Zgadzam się z o Tobą, że druga część jest lepsza od poprzedniej:)
OdpowiedzUsuńChyba sięgnę po pierwszą część tej trylogii :D
OdpowiedzUsuńCieszę się, że mam pierwszy tom tej serii - musi się znaleźć na mojej tegorocznej liście wakacyjnej do przeczytania ;)
OdpowiedzUsuńJuż od jakiegoś czasu mam ochotę na tę trylogię, oby tylko udało mi się ją niedługo przeczytać :)
OdpowiedzUsuńPierwsza cześć wciąż przede mną i już nie mogę się doczekać ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Bardzo ale to bardzo lubię tę serię, mam jeszcze do przeczytania ostatni tom ale jak na razie brak czasu:)
OdpowiedzUsuńPo wielu recenzjach na temat "Królestwa cieni" myślałam, że tylko mi bardziej podobał się "Zatruty tron", cieszę się, że okazuję się, że nie jestem jedyna :D Niemniej jednak cała trylogia jest wspaniała, a "Zbuntowany książę" ma jeszcze całkiem inny klimat niż pozostałe części :D Ja także cały czas czekałam na momenty z Wyn i Chrisem :D
OdpowiedzUsuń