Archive for lutego 2014

Stosik i podsumowanie miesiąca: luty

Nie potrafię ogarnąć rzeczywistości! Dopiero co skończyłam ferie, a tu już minęły dwa tygodnie nauki. Ale... Ale... jak...? Z jednej strony to dobrze, bo zbliżają się wakacje, lecz z drugiej strony nie mam czasu na nic, wszystko wymyka mi się z rąk i nie nadążam z czytaniem książek! Nie uwierzycie, ale w tym miesiącu znów przeczytałam TYLKO 4 KSIĄŻKI. Straszne? Tak! A tyle pięknych historii czeka na półkach :( Coś mi się wydaje, że wraz z wiosennymi porządkami zrobię pewne zmiany w moim życiu. Szkoła szkołą, ale na życie prywatne, własne przyjemności i rozwijanie pasji też musi być czas!


Pocieszeniem są lutowe skarby. Chcecie je poznać? Od góry:
- Zagrożeni C.J. Daugherty - nie wiem co takiego jest w serii Wybrani, ale przygody Allie bardzo wciągają i po zakupie trzeciej części od razu wzięłam się za czytanie!;
- Mechaniczna księżniczka Cassandra Clare - w polskiej okładce. Nie wiem, czy pamiętacie, ale zwracam ogromną uwagę na estetykę mojej biblioteczki, dlatego ostatnia część Diabelskich maszyn obowiązkowo musiała znaleźć się na półce;
- Król uciekinier Jennifer A. Nielsen - od Młodzieżowego Klubu Recenzenta ^^ Kolejne przygody Sage'a nareszcie u mnie! ^^ ;
- Nieskończoność H.J. Rahlens - j.w.;
- Krucjata Philippa Gregory - j.w. Aktualnie czytam drugą część Odmieńca. Zobaczymy, czy będzie lepsza od poprzedniczki;
- Idealna chemia Simone Elkeles - (na zdjęciu do góry nogami. Wybaczcie, Jane dzisiaj nie myśli) wymiana na Lubimy Czytać.

Tak prezentują się moje cudeńka :) Recenzji spodziewajcie się w marcu - mam nadzieję, że teraz zrealizuję wszystkie czytelnicze plany!


Podsumowanie miesiąca: luty

Książki przeczytane w tym miesiącu to:

1. Ostatnia spowiedź tom II Nina Reichter RECENZJA
2. Zaklinacz czasu Mitch Albom RECENZJA
3. Zagrożeni C.J. Daugherty RECENZJA
4. Wyjdź za mąż i poddaj się Costanza Miriano RECENZJA

Jak wspomniałam wcześniej, wynik tragiczny. Nie wyznaję zasady "oby jak najwięcej w miesiącu", ale po prostu... tyle książek czeka, że przykro mi patrzeć na nie i mówić co chwilę "Już, już, chwila, zaraz cię przeczytam!". We ferie czytanie też szło opornie, ponieważ prawie cały drugi tydzień byłam gdzieś poza domem. Och, Jane musi się wziąć za siebie w marcu!

Sukces i porażka:

Najlepsza książka z lutym to: Ostatnia spowiedź tom II i Zagrożeni
Najgorsza książka w lutym to: obawiam się, że w tym miesiącu takiej nie ma
Największe zaskoczenie: Wyjdź za mąż i poddaj się

Ogłoszenia parafialne:

1. Anath i Jane Rachel dotrzymały danego na początku roku słowa i nakręciły videorecenzję. Dla wszystkich spóźnialskich lub osób, które są jeszcze zainteresowane wrzucam filmik poniżej :) Dziękujemy wszystkim za słowa krytyki i rady :D Wiemy, że mamy częściej się uśmiechać, mówić po kolei i głośniej :D Kolejna videorecenzja myślę, że będzie w marcu, a jeśli plany się pokrzyżują, to na początku kwietnia :) U mojej kochanej Anath możecie głosować na książkę, która zostanie przez nas zrecenzowana :)


2. Ferie były i się skończyły, ale Jane przeżyła jeden niesamowity dzień w towarzystwie jednej niesamowitej osoby ^^ Kiedy spotyka się Abigail i Jane Rachel czas zwalnia :D  (zgadnijcie, co robiłyśmy? Tak, macie racje, prawie cały czas rozmawiałyśmy o książkach, nie wspominając już o siedzeniu przed biblioteczką Abi i dyskutowaniu :D)

3. Trzymajcie kciuki za Jane 13 marca O.O Bo idzie na konkurs piosenki... 

To tyle z cudowności lutowych :) Czas zacząć marcowe czytanie. Będzie lepiej, bo nauka teraz pójdzie w las, a zostaną książki :D Nie pozwolę sobie cierpieć na Comiesięczny Zespół Niedoczytania :O 
Życzę Wam miłego piątku, weekendu i zaczytanego marca <3









096. "Wyjdź za mąż i poddaj się!" Costanza Miriano

Tytuł: Wyjdź za mąż i poddaj się! Ekstremalne przeżycia dla nieustraszonych kobiet
Tytuł oryginału: Sposati e sii sottomessa. Practica estrema per donne senza paura
Autor: Costanza Miriano
Seria/cykl: --
Data premiery: 24 października 2013
Wydawnictwo: Esprit
Liczba stron: 222

W dobie aktualnych wartości, które królują na liście priorytetów całego społeczeństwa, zaraz na początku raczej nie zobaczymy punktu „Małżeństwo” lub „Rodzina”. Owszem, pojedyncze osoby nie pozwalające na to, aby owczy pęd życia i zmieniająca się moda wpłynęły na ich decyzje są pozytywnie nastawione do małżeństwa i rodziny, ale spójrzmy prawdzie w oczy – dzisiejszy świat mówi „Kształć się, dąż do wyznaczonych celów, spełniaj marzenia, wstydź się wiary w Boga, a w ogóle to najlepiej nie wierz w nic, nie zakładaj rodziny, bo to uciążliwe i niemodne, no i przede wszystkim unikaj poważniejszych związków, bo jak ci się taki facet znudzi, to nie będziesz miała co z nim zrobić. Przecież rozwód kosztuje!”. Nie tak jest? Najlepiej jest żyć chwilą, samymi przyjemnościami i nie wymagać od siebie zbyt wiele, bo z poświęceniem, zaufaniem i wiernością jest u nas trochę źle. A co gdyby na małżeństwo i rodzinę spojrzeć z innej strony?
Costanza Miriano właśnie tak robi i przedstawia nam jasny, piękny obraz szczęśliwej rodziny (nawet jeśli pokój dzieci po popołudniowych zabwach, który wygląda jak graciarnia, sprawia, że człowiekowi stają łzy w oczach). Przybliża nam również rolę jednej osoby – kobiety. Kim jest kobieta w rodzinie? Czy żona to dyktatorka w rodzinie i nocny koszmar mężczyzny? O nie, nigdy w życiu! Bo prawdziwa, kochająca żona i matka potrafi zdziałać same cuda.

Ponieważ z mówieniem źle o Kościele jest tak jak z czernią: pasuje do wszystkiego i nigdy nie wychodzi z mody.

Zacznę od tego, że Costanza Miriano jest bez dwóch zdań jedną z najciekawszych autorek, które miałam okazję poznać dzięki Wyjdź za mąż i poddaj się!. Przez słowa można łatwo wywnioskować, że pisarka jest kobietą barwną i zabieganą, ale zawsze trzymającą rękę na pulsie; taka prawdziwa matka czwórki dzieci oraz cudowna żona. Trochę się dziwię, że znalazła czas na pisanie książki. A więc…
Tak jak wspomniałam wcześniej, współczesna rodzina przeżywa kryzys – „poważny” to za mało powiedziane. Mimo to są osoby, które decydują się na małżeństwo i dzieci. Jednak przed zajęciem miejsca przed ołtarzem każdego dopadają różne wątpliwości: a co, jeśli to nie ten? Co jeśli sobie nie poradzę? Jak dam sobie radę? Czy będę dobrą małżonką? Na te pytania – pytania, które często nie zadajemy innym ludziom tylko samym sobie – odpowiada nie kto inny jak pani Miriano. Nie odpowiada na nie byle jak, bo listy, które tworzy, są pełne humoru, życiowych mądrości i takie swojskiego klimatu, jaki panuje w każdej rodzinie. Mało tego – autorka wyraźnie zaznacza rolę kobiety i mężczyzny w poważnym związku: on powinien być wcieleniem przewodnika, obrońcą rodziny i chodzącym autorytetem, a ona cichym aniołem znającym lekarstwo na każdy ból oraz fundamentem.
Przyjemny, w miarę prosty język sprawiają, że książkę czyta się bardzo szybko. Dodatkowo autorka ma swój własny, niepowtarzalny styl, który dodaje jej dziełu niesamowitego uroku. Wszystko to przy masie humoru. Żartobliwy ton występujący w książce działa pozytywnie na czytelnika, ponieważ dzięki niemu trudniejsze tematy poruszane przez autorkę można odebrać równie łatwo, co te prostsze. Głównie to on sprawił, że z przyjemnością mknęłam przez następne strony. Jeśli myślicie, że to kolejny poradnik „Jak znaleźć odpowiedniego mężczyznę i co mu odpowiedzieć, kiedy się oświadczy”, to jesteście w wielkim błędzie. Wyjdź za mąż i poddaj się! to nie setna książeczka z instrukcją obsługi mężczyzny, nie jest to też zbiór kazań o dobrej, prawdziwej, szanowanej rodzinie. Wyjdź za mąż i poddaj się! jest jedyną w swoim rodzaju książką łączącą humor, porady, życiowe sytuacje i poważne problemy w jednym.
Przyznam szczerze, że pani Costanza otwarła mi oczy jeszcze szerzej, chociaż wcześniej i tak byłam bardzo pozytywnie nastawiona do rodziny. Chodzi o to, że w banalny sposób potrafi wytłumaczyć tysiące trudnych kwestii związanych z miłością, z małżeństwem i z zakładaniem rodziny. Żeby było zabawniej powiem Wam, że książka pani Miriano zaraz po wydaniu była burzliwym tematem w hiszpańskim parlamencie. Mało tego – komuniści, socjaliści i konserwatyści domagali się wycofania jej z obiegu. A wiecie dlaczego?
Przez tytuł. Wyjdź za mąż i poddaj się! nie oznacza wyjdź za faceta, który będzie cię wykorzystywał, każąc przynieść kawę, zrobić śniadanie, wypastować buty, wyprasować koszulę i zrobić za niego papierkową robotę z pracy, o nie, absolutnie nie! „Poddaj się” w tym znaczeniu mówi „Poświęć się dla męża i rodziny, bądź z nimi, kochaj ich, bądź ich podporą, stań się fundamentem rodziny, poddaj się miłości, która jest w waszej rodzinie i nigdy z niej nie rezygnuj, bo jest najpiękniejszym darem od Boga”. To samo można powiedzieć o tytule drugiej książki Costanzy Miriano, mianowicie Poślub ją i bądź gotów za nią umrzeć. Nie oznacza to dosłownie „Rzuć się prosto w paszczę lwa, nawet jeśli na nią nie spojrzy”, lecz „Broń jej, chroń ją, dbaj i sprawiaj, żeby zawsze była szczęśliwa”. A powiedzieć Wam coś jeszcze śmieszniejszego? Podobno żaden z polityków żądających wycofania dzieła pani Miriano nawet nie zapoznał się z jego treścią. Na wielu forach czytałam o Wyjdź za mąż i poddaj się! i, jak można było się tego spodziewać, opinie o książce nie były zbyt pozytywnie – już nie o samej książce, co o temacie. Powiem tak – dopóki nie sięgniecie po nią i nie przekonacie się sami, to trudno, ominie Was interesująca przygoda połączona z edukacją. Jeśli jednak dacie szansę pani Miriano, to poznacie jej zdanie i najprawdopodobniej zgodzicie się z nim. Wyjdź za mąż i poddaj się! nie ma zmuszać do wyjścia za mąż tylko pokazywać mocne strony małżeństwa i przedstawić wspaniałą, dumną, godną podziwu rolę kobiety jako strażniczki ogniska domowego.

Dawno nie czytałam tak zabawnej, mądrej, pouczającej i wciągającej lektury. Znajdziecie w niej odpowiedzi na wszystkie pytania. Polecam ją Wam z całego serca! 


Za możliwość przeczytania Wyjdź za mąż i poddaj się! serdecznie dziękuję Portalowi Sztukater.pl





"Exelegi: Wybrani", czyli jak z opowiadania zrobić kawał dobrej książki

Idąc do szkoły, domu czy pracy piszemy scenariusze i własne powieści. Nasz świat kręci się wokół książek, a książki kręcą się wokół nas. To uczucie znają tylko mole książkowe, wielcy miłośnicy literatury i wszechstronnie zaczytani ludzie. Dzięki książkom jesteśmy wrażliwsi na piękno świata i nawet w szarości dostrzegamy jasne barwy. W końcu przychodzi taki dzień, kiedy nawiedza nas myśl "A co by się stało, gdybym napisał/-a książkę?". Siadamy przy klawiaturze/chwytamy za długopis lub pióro i dajemy ponieść się słowom, a kiedy dzieło jest skończone przychodzi kolejna myśl "Może wydałbym/-ałabym tą powieść?". Jednak z tym pomysłem wiąże się mnóstwo za i przeciw. 

Megan Rachel Jameson jest jedną z osób, które postanowiły zrobić ze zwykłego opowiadania niesamowitą powieść, chociaż "niesamowita" to za mało powiedziane. Już niedługo jej powieść o niebezpiecznym świecie Exelegi znajdzie się na półkach w księgarni, ale zanim to nastąpi autorka przygód trójki przyjaciół opowie nam o samym procesie pisania. Uwierzcie mi, czytając Exelegi: Wybrani zawszę dostaję porządnego kopa weny twórczej. Jeżeli tak mają wyglądać kolejne książki polskich pisarzy, to ja z chęcią przerzucę się na książki rodzimych autorów! Gotowi? 


(Jane Rachel: Raz, dwa, iii...)

(Megan Rachel Jameson: Dobra, jedziemy z tematem :) )

Jane: Napisanie książki to marzenie wielu wielu moli książkowych. Ludzie marzą o bogactwach, cudownym życiu, podróżach, i z pewnością wielu moli też tak ma, ale w przypadku większości jest również to małe marzenie - napisać własną książkę, obojętnie, czy zostanie ona później wsadzona do szuflady, czy wydana. Czytałam spore fragmenty Exelegi: Wybrani i zakochałam się w postaciach już po pierwszych słowach. Ale od początku: jak to było z Exelegi? Miała być to książka "do szuflady" czy od początku chciałaś, aby zaistniała na rynku książkowym?

Megan: Gdy powstawał w mojej głowie pomysł napisania Exelegi, nie myślałam, że wyjdzie z

Źródło
tego tak duży "twór". W założeniu miało to być krótkie opowiadanie o przygodach jednego chłopca o niezwykłych zdolnościach. Potem zaczęłam dodawać wątki i bohaterów i tak powstała całkiem pokaźna powieść, która wciąż jest w trakcie tworzenia. Nigdy nie zakładałam, że moje książki będą od razu wydane, gdyż takie myślenie jest po prostu bezsensu. Jeśli nastawimy się zbyt mocno na sukces, to czasem bywa tak, że dostajemy porządnego kopa od życia i nic z tego nie wychodzi.

Jane: W takim razie jak to się stało, że małe opowiadanie o przygodach chłopca stało się czymś poważniejszym i naprawdę świetnym? Kiedy podjęłaś odważną decyzję, aby Exelegi: Wybrani ujrzała światło dzienne?

Megan: Szczerze mówiąc, poszłam na żywioł. Stwierdziłam, a zobaczę co się z tego "urodzi" i zaczęłam udostępniać fragmenty na blogu oraz moim znajomym, którzy stali się moimi "fanami", jeśli mogę się tak wyrazić. Jeśli chodzi o to, jak to się stało, że opowiadanie urosło do rozmiarów powieści kilkutomowej, to niestety nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Miałam po prostu dużo pomysłów, jak rozwinąć ten temat i tak oto z pomysłu narodziła się powieść. 

Jane: Bez wątpienia jesteś bardzo pomysłową osobą! Widać to po fragmentach Exelegi. Ale chyba każdy autor wydający swoją książkę ma pewne obawy. Czy Ty też boisz się tego, że Exelegi: Wybrani nie zostaną ciepło przyjęci? (Chociaż to chyba niemożliwe, zważywszy na Twój styl, bohaterów, miejsce akcji i całokształt)

Megan: Jak każdy, trochę obawiam się krytyki, bo taka owa na pewno się pojawi. Już pojawiają się głosy, że kopiuję innych pisarzy, bo jakiś mój bohater jest do kogoś tam podobny. Jednak jestem otwarta na konstruktywną krytykę oraz na to, że ludziom nie spodoba się mój styl pisania czy forma. Cały czas pracuję nad swoim warsztatem i staram się, by to, co oferuję moim czytelnikom, było ciekawe, poprawne językowo i dość przejrzyste. Owszem, zdarzają mi się wpadki czy jakieś niedomówienia bądź błędy, ale taka jest natura pisarstwa. Nie da się zapanować idealnie nad całym tekstem. Zwłaszcza jeśli jest go dużo.

Jane: Rzecz jasna charaktery w życiu normalnym także się powtarzają, prawda? Pozwól, że zostanę chwilę przy bohaterach. Są oni po prostu niesamowici (mówiłam już, jak bardzo kocham Freya Devenporta?), bardzo barwni, pełni życia, ale też młodzi. Dopiero wkraczają do świata dojrzałych ludzi. Zdradź nam jeden sekret - jak stworzyć tak żywych i ciekawych bohaterów? To nie lada wyzwanie i często kończy się ono niepowodzeniem.

Megan: Jeśli chodzi o tworzenie bohaterów, to bardzo często wzoruję ich na osobach, które znam w rzeczywistości albo do których dodaję jakieś ciekawe cechy charakteru czy wyglądu. Ja się zawsze śmieję, że moi bohaterowie żyją własnym życiem i nie mam nad nimi władzy. A tak naprawdę to staram się poprowadzić ich w taki sposób, by czytelnicy mieli okazję ich polubić bądź znienawidzić nie tylko ze względu na ich zachowanie w konkretnych sytuacjach (np. w walce), ale też w relacjach z innymi bohaterami. Nie ma receptury na tworzenie bohaterów. W moim przypadku, jak już wspomniałam, czerpię inspirację z osób, które znam, bądź które podziwiam i szanuję, dodając tu i tam coś od siebie.

Jane: I to jest właśnie niesamowite. Miałam przyjemność czytać kilka pięknych fragmentów Exelegi: Wybrani i to właśnie bohaterowie skradli moje serce (np. wcześniej wspomniany Frey, ale Jordine również znalazła u mnie uznanie!). A co jest Twoją inspiracją, droga Megan? Każdy pisarz wie, że czasami nadchodzą momenty, kiedy nie potrafi wydusić z siebie nawet jednego słowa. Czy Ty też tak masz?

Megan: Moją inspiracją są książki, filmy, zupełnie przypadkowe rozmowy. Inspirację czerpię zewsząd! Jeśli chodzi zaś o tak zwane "kryzysy" literackie to mam ich nad wyraz wiele! Czasami bywa tak, że przez wiele tygodni nie potrafię napisać nawet pół zdania, a czasami nie mogę przestać pisać, bo mam tyle pomysłów. Nie wiem od czego to zależy, ale u mnie tak to właśnie działa. Nic na siłę.

Jane: A więc jak panujesz nad gonitwą myśli i nawałem pomysłów?

Megan: Czasami po prostu zapisuję wszystko , jak leci, a potem już w procesie przetwarzania, wybieram te, które mi się najbardziej podobają i albo je rozwijam, albo zmieniam, albo tworzę oddzielną historię. A czasami tak długo "przetrawiam" tą gonitwę koncepcji w głowie, dopóki nie wyklaruje się jakaś jedna przewodnia.

Jane: Beż dłuższego zastanowienia warto sięgnąć po Twoją powieść i dać szansę Exelegi: Wybrani, ale Twoja twórczość nie kończy się tylko na historii nastolatków wkraczających do niebezpiecznego świata. Od jak dawna tworzysz i które ze swoich dzieł wspominasz najmilej?

Megan: Tworzę odkąd pamiętam, a tak "na poważnie" to od około 12 lat. Lubię eksperymentować z gatunkami lecz najlepiej wychodzi mi szeroko pojęta przygoda, fantastyka i może trochę thriller, a najlepiej wszystkie wymieszane w jednym. Wtedy wychodzi ciekawa historia o wartkiej akcji. Jednym z najdłużej tworzonych przeze mnie dzieł jest opowiadanie zatytułowane Władcy Smoków. Jest to cała seria opowiadań o smokach, rycerzach, wojownikach, honorze, przyjaźni, miłości i patriotyzmie, który w dzisiejszych czasach nieco zaginął.  Większość moich bohaterów jest młoda i jesteśmy świadkami ich dorastania. Tak się dzieje w pierwszym tomie Władców Smoków gdzie poznajemy młodego księcia, który zostaje wygnany ze swojego królestwa przez smoki. Zostaje wychowany z dala od rodzinnego kraju, a jego rodzina zostaje wyrżnięta w pień przez okrutnych pół ludzi, pół smoki. Mam do tych historii szczególny sentyment, gdyż towarzyszyły mi przez sporą część życia.

Jane: Och, opowiadałaś mi kiedyś tę historię! Tak mnie wciągnęła, że miałam wyrzuty sumienia z powodu porzucenia mojej powieści o smokach! Interesuje mnie jeszcze jedna rzecz, droga Megan, również po części związana z Władcami Smoków, ponieważ sam bardzo dokładnie przybliżony opis sprawił, że miałam świeczki w oczach. Chodzi mi o emocje. Nawet w małych fragmentach można spotkać ich bardzo dużo i jest to bez wątpienia jeden z najważniejszych elementów magii Exelegi. Jak Ty to robisz? Co pomaga Ci tworzyć emocjonujące sceny, które silnie działają na czytelnika?

Megan: Muzyka. To głównie dzięki różnego rodzaju utworom mogę w pełni oddać klimat danej sceny. Co ciekawe najbardziej mroczne i brutalne z nich pisane były przy bardzo spokojnych utworach. A inne, trochę bardziej "radosne" bądź przejmujące, przy nieco cięższych. Jednak nie tylko muzyka ma wpływ na to, jak kształtują się emocje w moich opowiadaniach. Przede wszystkim jest to też pewnego rodzaju przelewanie frustracji, gniewu czy innych skrajnych emocji w bohaterach i chyba to też tworzy taką "unikalność" i emocjonalność danych scen.

Jane: Och, będę się uczyć od Ciebie, mistrzu! Pozwól, że zadam Ci chyba najtrudniejsze pytanie. Każdy pisarz przywiązuje się do wykreowanych i powołanych przez siebie do życia postaci, prawda? Głównymi bohaterami Exelegi są trzej młodzi ludzie: Josh, Frey (mój chłopak!) i Jordine. Będę zołzą, ale muszę zapytać: którego z nich lubisz najbardziej?

Megan: Hm... To jest bardzo trudne pytanie, bo w sumie w historii pojawia się jeszcze kilka postaci, które są równie ważne dla całej fabuły jak i dla mnie osobiście. Ale z tej trójki to Frey. Chociaż ciężko jest wybrać spośród postaci, którą się stworzyło, tą naj! Ale Frey ma umie szczególne miejsce, tak samo jak Damien, który jest opiekunem Exelegi i jednym z młodszych Nefilim.

Jane: Frey również zajmuje ważne miejsce w moim sercu! A skąd bierze się różnorodność bohaterów (Exelegi, Nefilim, Tajemni i inni)?

Megan: Exelegi, Nefilim, Archaniołowie są "tymi dobrymi" natomiast reszta to są czarne charaktery, które powstały z potrzeby urozmaicenia historii. Choć ja staram się, by moje postaci nie były do końca jednoznaczne.

Jane: A jak wyobrażasz sobie swoje pisarskie życie po całkowitym zakończeniu przygody z Exelegi, a konkretne z tymi trzema głównymi bohaterami? Exelegi leżą już na półkach w księgarni, ostatnia sztuka została wydrukowana i co teraz?

Megan: Teraz idzie na warsztat kolejna seria :)

Jane: A zdradzisz nam w kilku słowach o czym będzie? Czy jest to na razie tajemnica?

Megan: W zamyśle mam dwie serie. Jedna będzie działa się około dwadzieścia lat po wydarzeniach, jakie będą miały miejsce w ostatnim tomie Exelegi. Będzie to świat postapokaliptyczny, mroczny, rządzony przez wampirów i czarowników. Głównym bohaterem będzie zadziorny i bardzo zbuntowany Jeremy Devenport, który wmiesza się w dość nietypową intrygę związaną zarówno z wampirami, jak i ze zmorami z dawnych lat, o których nie było słuchać od dwudziestu lat. A druga seria będzie opowiadać o losach Archaniołów przed Wielką Rebelią, przez którą Nefilim zostali niemal całkowicie zgładzeni.

Jane: Czyżby mój drugi chłopak, o którym mi mówiłaś? :) Megan, jesteś naprawdę bardzo barwną osobą! Piszesz niesamowicie, potrafisz wciągnąć czytelnika i uzależnić go od swoich słów, a w dodatku po małych fragmentach Exelegi czytelnik nie potrafi wyjść z Twojego świata (nie koloryzuję, zaraz sami sprawdzicie!). Do cudownego dania - jakim jest książka - brakuje tylko jednego punktu w całym Twoim przepisie. Czas. Jak go znajdujesz? Oprócz talentu masz również bardzo zabiegane życie!

Megan: Nie jest łatwo tak po prostu usiąść i pisać. Trzeba mieć do tego odpowiednie warunki. Ale ja staram się wykorzystywać każdą wolną chwilę by zagubić się na chwilę czy to w świecie Exelegi, czy w innym stworzonym przez siebie. Często się zastanawiam, gdy piszę, jak moi czytelnicy odbiorą ten fragment albo jaka będzie ich reakcja na to. Coraz częściej piszę ze świadomością, że ktoś poza mną będzie to czytał i to dodaje mi motywacji.

Jane: Czytelnicy dają mnóstwo motywacji. Ty masz okazję zdobyć ich wielu, bo Twoja twórczość jest niesamowita. Na koniec zadam jeszcze jedno pytanie: jak zmienił się świat Exelegi w czasie miesięcy pisania? Nastały jakieś poważne zmiany czy tylko drobne poprawki?

Megan: Jeśli chodzi o całokształt, to wiele się zmieniło. Kilka razy zmieniałam początek, koniec, środek. Czasami musiałam zupełnie zmienić cały początek, bo zdawał mi się nie taki, a potem wracałam do pierwotnego konceptu. Także proces twórczy był bardzo dynamiczny, nim pozostał w stanie, w jakim  można teraz czytać to opowiadanie. Świat samych Exelegi się nie zmienił tak bardzo, jedyne drobne poprawki kosmetyczne zostały wprowadzone, by lepiej się czytało całość.

Jane: Czyli całkiem normalna część tworzenia, tak?

Megan: Tak. Myślę, że cały proces twórczy podczas powstawania tego opowiadania był niezwykle dynamiczny. Wiele razy płakałam, gdy opisywałam niektóre sceny lub też krzywiłam się, gdy opisywałam rodzaje ran czy sposoby ich zadawania. 

Jane: Czyli i na Ciebie działają emocje zawarte w Twoich słowach?

Megan: Zwykle są to emocje związane z daną sytuacją.

Jane: Niesamowite! Megan, serdecznie dziękuję Ci za ten wywiad. Udowodniłaś tym, że nie można szybko się poddawać, bo pisanie książki to nie zajęcie na tydzień, a na całe miesiące i lata. Jesteś dla mnie wielkim pisarskim autorytetem. Już nie mogę się doczekać, kiedy sięgnę po Exelegi: Wybrani w papierowej wersji! Życzę Ci samych sukcesów w pisarstwie, owocnej pracy i szybkiego wydania Exelegi!

Megan: To ja dziękuję za to, że przeprowadziłaś ze mną ten wywiad. Była to dla mnie czysta przyjemność i bardzo dziękuję za komplement! Cieszę się, że mogę kogoś zainspirować, choć nie uważam się za autorytet.

Jane: Trzymam za Ciebie kciuki! Do zobaczenia na rozdawaniu autografów!

Megan: Miejmy nadzieję, że kiedyś takowe się odbędzie :)


Megan Rachel Jameson z zawodu Cichy Brat, dziewczyna Jace'a Waylanda, fanka twórczości Tolkiena i pisarka od 14. roku życia. Angielski to jej drugi język. Prywatnie cudowna przyszywana siostra o ogromnym serduchu, gotowa do pomocy. Jej powieść Exelegi: Wybrani już wkrótce będziecie mogli zobaczyć na półkach w księgarniach! 
Póki co świat Exelegi możecie spotkać:

tutaj | tutaj | i w poprzednim wywiadzie tutaj


Kilka słów o Exelegi: Wybrani

 Nie mogło się znaleźć trójki bardziej różnej od siebie jak Josh, Frey i Jordine. Jednak los sprawił, że ich drogi się skrzyżowały. 3 marca, w dniu swoich czternastych urodzin, dowiedzieli się, że są Exelegi. Wybranymi przez Radę Nefilim i Archanioła Razjela by chronić święte miasto Briest oraz jego mieszkańców przed demonami, Tajemnymi i Upadłymi. Dzień, w którym cała trójka odkrywa kim jest obfituje w wiele nieprzewidzianych zdarzeń, w tym walka z upiorną istotą, która w niczym nie przypominała człowieka, napaść Czarownika na dom Jordine oraz spotkanie dwójki Nefilim, którzy, jak się okazało poszukiwali młodych Exelegi od wielu lat. Jedna z Nefilim rozpoznaje w sarkastycznym i zbuntowanym Frey'u swego dawnego nauczyciela, Pana Snów, Razjela. Lecz nie wierzy, by to był on. Przez wiele lat twierdzono, iż Razjel został zamordowany. Jedynie plotki, krążące po Świecie Mroku, napawały Nefilim nadzieją, choć i ta w nich zanikała. Byli oni niemal wymarli. Po przygodach, jakie spotkały Frey’a, Jordine i Josh’a , trafiają do Briestu, gdzie szkolą się i poznają tajemnice o sobie i swojej przeszłości. Pojawiają się niespodziewani sojusznicy i wrogowie, którzy niegdyś byli przyjaciółmi... Czas Exelegi nastał ponownie po trzystu latach ich nieobecności . W Świecie Cieni zasiano grozę. Syn Razjela, legendarny Nefilim, który miał przywrócić porządek i harmonię między Aniołami i Upadłymi odnalazł się. To tylko kwestia czasu gdy po raz kolejny Upadli ruszą na Briest by udowodnić, że świat nie potrzebuje anielskich bękartów a oni odzyskają dawną chwałę.


Wywiad przeprowadziła Jane Rachel



095. "Zagrożeni" C.J. Daugherty

Tytuł: Zagrożeni
Tytuł oryginału: Night School: Fracture
Autor: C.J. Daugherty
Seria cykl: Wybrani tom 3
Data premiery: 5 lutego 2014
Wydawnictwo: Moondrive (Otwarte)
Liczba stron: 384

Allie czuje się zagrożona w murach Cimmerii. Wciąż nie może się podnieść po wydarzeniach z zimowego balu. Na własne oczy zobaczyła, że Nathaniel nie próżnuje, a jego rosnąca moc niedługo zniszczy ukochaną Akademię. Cimmerię można ocalić, ale najpierw trzeba znaleźć szpiega. Jest kilka problemów: Isabelle zajmuje się swoimi sprawami i nie jest w stanie udzielić odpowiedzi na pytania Allie, Raj i strażnicy myślą, że zagrożenie minęło i Nathaniel nie zaatakuje prędko, dziewczyna nie ma się do kogo zwrócić, a na dodatek znów pakuje się w kłopoty.
W końcu ona i przyjaciele łączą siły, aby zdemaskować szpiega i zniszczyć Nathaniela. Niebezpieczeństwa czyhają na każdym kroku.

Pamiętam moją reakcję na pierwszą część historii Allie. Choć Wybrani była ciekawą, wciągającą lekturą, to nie wkradła się do mojego serca. Drugi tom zmienił moje zdanie o Wybranych. Dziedzictwo pokazało na co stać autorkę. Natychmiastowo ocena obu części podskoczyła do góry, a ja – zdziwiona własnym zachwytem nad Dziedzictwem – z chęcią zaakceptowałam taką postać rzeczy. Zaraz po zobaczeniu zapowiedzi Zagrożonych pomyślałam „O tak, muszę przeczytać!” i chyba właśnie wtedy zrozumiałam, że Wybrani odgrywają dużą rolę zarówno w moim czytelniczym świecie, jak i na zapełnionych książkami półkach. Te dwie troszkę schematyczne powieści zrobiły małe „bum” w moim życiu, no ale jak mogłam nie zakochać się w Carterze, nie polubić Sylvaina i nie zgrać z bohaterami? Akademia Cimmeria to naprawdę ciekawy świat – fakt faktem lekko szablonowy, ale i tak mroczny, niebezpieczny, wciągający i… cudowny.

Nie od dziś wiadomo, że jestem wielką przeciwniczką starego, „dobrego”, dobrze nam
Źródło
znanego schematu. Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że Wybrani są schematyczni – jest tajemnicza akademia, nowa dziewczyna w szkole, dwóch przystojnych chłopców i pewne niebezpieczeństwo, z którym szkoła musi się zmierzyć. Jednak zaglądając głębiej między karty powieści można poczuć, że chociaż szablon zajmuje pewną część książki, to i tak cała seria jest wciągająca, porywająca i jedyna w swoim rodzaju.
W Zagrożonych także widać schemat – na szczęście nie w całej książce, a tylko w małej części. Mam na myśli zachowanie głównej bohaterki. Allie to osóbka, której na początku nie darzyłam sympatią. Dopiero po drugim tomie i tym wielkim „bum” pomyślałam sobie, że w gruncie rzeczy jej życie jest niebezpieczne, trudne, ale i w pewnej mierze przyjemne. Mieć takich przyjaciół obok siebie do skarb, a ona go doceniała. Teraz, w Zagrożonych, Allie dalej jest sobą, czyli upartą szesnastolatką, zagubioną między dwoma chłopcami, zagubioną w historii swojej rodziny, trochę wystraszoną, ale też zdeterminowaną. Brzmi szablonowo? Trochę tak, lecz kiedy czyta się Zagrożonych (oraz pozostałe dwie części) to wcale tego nie czuć. Widzieć widziałam, ale nie czułam tego. Często myślałam „Przecież ja też bym tak zrobiła”. W pewnym momencie przestałam zwracać uwagę na lekko szablonowe zachowanie Allie i pozwoliłam, aby Cimmeria porwała mnie do samego punktu kulminacyjnego.
Spotykamy tych samych kochanych bohaterów. Uwielbiam wchodzić kolejny raz do świata, który poznałam wcześniej. Czuję wtedy, że wszystko jest tak dobrze mi znane, a ja jestem częścią tego skrawka wyobraźni. Akcja powieści wciąż rozgrywa się w dobrze nam znanym środowisku, jakim jest Akademia Cimmeria. Lubię to miejsce, ponieważ przypomina mi Akademię Spence z Magicznego kręgu Libby Bray. Jest tak samo mroczna, niebezpieczna, ma swoją piękną historię i potęgę w murach. Jestem miłośniczką wszelkich starych budynków! Mogą straszyć w nim duchy, sufit może grozić zawaleniem, ale ja i tak będę je kochać! Akademia Cimmeria wkradła się do mojego serca i na zawsze tam pozostanie (hej, jak dobrze pójdzie to może zacznę się tam uczyć w przyszłym roku szkolnym. Co Wy na to? Kto jedzie ze mną?).
Nim powiem kilka zdań o punkcie kulminacyjnym pozwólcie, że wspomnę o czymś jeszcze. Bez wątpienia w Zagrożonych ciągle coś się dzieje. Nie obawiajcie się nudy, bo autorka zaplanowała mnóstwo atrakcji, chociaż „mnóstwo” to trochę za mało powiedziane… Po prostu od Zagrożonych trudno się oderwać. Uwierzcie mi, że kiedy trzecia część Wybranych znalazła się w moich rękach od razu zaczęłam ją czytać. Miałam gdzieś nieskończenie długą kolejkę, musiałam zaspokoić głód na Wybranych, który trwał od zakończenia Dziedzictwa. Chociaż głód zaspokojony, to wciąż mi mało Allie, Cartera, Rachel, Sylvaina i Cimmerii!
Źródło 
Teraz obiecany wcześniej punkt kulminacyjny. Uwielbiam, kiedy na ostatnich stronach jest mnóstwo akcji! Pani Daugherty najwidoczniej bardzo kocha swoich czytelników, bo zafundowała im górę emocji, wartką akcję, niesamowite wrażenia i napięcie! Ostatnią książką, której punkt kulminacyjny również bardzo mnie zaskoczył, była przeczytana w listopadzie Wilcza księżniczka. Przez te cztery miesiące żadna inna powieść nie wcisnęła mnie w ziemię zakończeniem. No i proszę, przyszli tacy Zagrożeni, raz-dwa, na co czekać i kolejne „bum”! – Jane ma sine palce od zaciskania ich na książce. Kocham ten stan!
A mówiłam już, że podziwiam autorów, którzy prostymi słowami potrafią przenieść czytelnika do zupełnie innego świata? Pewnie tak, nawet chyba z tysiąc razy, ale pozwólcie, że uwzględnię to raz jeszcze. Pani Daugherty ma w sobie tą niesamowitą magię prostych słów. Zastanawiam się jak można pisać tak prosto i lekko, przenosząc czytelników prosto przed bramę Akademii Cimmeria. A może tak jest w każdej młodzieżówce? Jeśli tak, to lekki styl i prosty język są największymi zaletami powieści młodzieżowych. W każdym bądź razie – kontynuując temat – dzięki temu Zagrożonych przeczytacie naprawdę szybko (no właśnie – za szybko!).

Jedna rzecz sprawiła, że byłam troszkę zawiedziona po przeczytaniu Zagrożonych. Ostrzegam, że może być to spoiler, więc radzę nie czytać tego akapitu. O czym mowa? O wątku miłosnym. Może autorka celowo zepchnęła tę kwestię na drugi plan, aby skupić się na Nathanielu, lecz przyznam szczerze że czekałam na wyjaśnienie spraw między Carterem, Allie i Sylvainem. Fakt faktem coś nie coś było, ale oczekiwałam więcej… A szkoda. Wątpliwości Allie doprowadzały mnie do szału. Zamiast wyjaśnić wszystko raz a porządnie, ona zwlekała, czekając na cud. Wcześniej napisałam, ze rozumiałam Allie w wielu sytuacjach. Tak jak rozumiałam ją w chwilach zagrożenia życia, tak w tym wypadku za żadne skarby świata nie potrafiłam odpowiedzieć sobie na pytanie „Dziewczyno! Co cię powstrzymuje przed wyrzuceniem tego z siebie?!”. Już nawet zachowanie Allie nie bolało mnie tak bardzo jak brak rozwiniętego wątku miłosnego! Och, pani Daugherty lubi wykańczać swoich czytelników…  


Na sam koniec wielkie podsumowanie. Zawiedziecie się? Oczywiście, że nie! Autorka zaskakuje czytelników coraz bardziej! Po zakończeniu Zagrożonych mój głód na Wybranych gwałtownie podskoczył do maksimum. Prosta, lekko szablonowa historia Allie potrafi wciągnąć! Nie znajdziecie tutaj żadnych wilkołaków, wampirów, demonów, aniołów ani innych stworzeń z literatury młodzieżowej. Zagrożeni kontynuują historię nastolatków, którzy są narażeni na poważne niebezpieczeństwo ze strony Nathaniela – człowieka, dla którego zemsta jest sprawiedliwością. Myślę, że przeczytanie raz na czas naprawdę dobrze napisanej młodzieżówki przypomni nam od czego zaczęła się nasza miłość do książek. Osobiście lubię czasami przenosić się do banalnych światów, gdzie wszystko jest ułożone. Świat Allie, chociaż troszkę prosto skonstruowany (schematycznie), jest mimo wszystko niebezpieczny, zawiły, groźny i nieprzyjemny dla młodej osoby. Czy polecam Zagrożonych? Jasne, że tak! Ci, którzy zawiedli się na dwóch wcześniejszych częściach śmiało mogą dać szansę trzeciej, z kolei wierni fani Wybranych znów spotkają się ze swoimi ulubionymi bohaterami i przeżyją z nimi kolejne niesamowite przygody.

8/10

Seria Wybrani:

Wybrani | Dziedzictwo | Zagrożeni | Resistance | ?








094. "Zaklinacz czasu" Mitch Albom

Tytuł: Zaklinacz czasu
Tytuł oryginału: The time keeper
Autor: Mitch Albom
Seria/cykl: --
Data premiery: 13 stycznia 2014
Wydawnictwo: Znak Litera Nova
Liczba stron: 290

Spróbujcie wyobrazić sobie życie bez odmierzania czasu.
Trudne, prawda? Czasami zapominamy o czasie, wypoczywając, zbierając siły, leniuchując, lecz zaraz wracamy do rzeczywistości i zdajemy sobie sprawę z tego ile czasu przepłynęło nam między palcami. Później przychodzą wyrzuty sumienia, że tyle mogliśmy w tym czasie zrobić. Ale jak naprawdę z nami jest? Przecież ptak nie patrzy na czas, a mimo to wie, kiedy wstać i zbudzić ludzi swoim śpiewem. Lato wie kiedy ustąpić jesieni i zimie, zwierzęta nie zaprzątają sobie głowy odmierzaniem czasu, nie świętują urodzin, ale mają swój określony rytm. Tylko człowiek odmierza czas. Tylko on się boi. Codziennie jak cień chodzi za nim strach – strach, że kiedyś zabraknie mu czasu.

- Za późno.
Starzec pokręcił głową.
- Nigdy nie jest za późno ani za wcześnie. Jest dokładnie wtedy, kiedy trzeba.

Nie od dziś uwielbiam powieści – jak ja to mówię – z głębszym sensem. Kocham czytać książki, które kształtują mój światopogląd i są w stanie zniszczyć mój czytelniczy świat. Zaklinacz czasu Mitcha Alboma wydała mi się właśnie jedną z nich. Jak więc można nie sięgnąć po coś, co obiecuje niesamowitą wyprawę w głąb ludzkiej duszy? To pierwsza pozycja Mitcha Alboma, którą miałam okazję przeczytać. Sam temat powieści od razu wydał się interesujący. Pozwoliłam, aby opowieść o ludzkiej naturze zawładnęła mną całkowicie. I wiecie co? To naprawdę mądra książka z lekkimi minusami w wykonaniu.

A człowiek bez wspomnień nie jest niczym więcej niż pustą skorupą.

Mitch Albom opowiada o trzech różnych osobach – jest Dor, Sarah i Victor, bohaterowie z trzech zupełnie różnych światów, które nie miały prawa się spotkać. Dor ma w swoich dłoniach czas, Sarah jest nieszczęśliwie zakochaną uczennicą liceum, a Victor milionerem w sędziwym wieku. Chociaż każde z nich ma inne życie, historię i wartości, to wszyscy mają wspólną cechę – chcą coś od czasu; żeby płyną wolniej, żeby płynął szybciej,
Źródło
żeby się zatrzymał, żeby móc go cofnąć… Ich rozterki są odzwierciedleniem ludzkich problemów, które sprawiają, że strach przed uciekającym czasem nawiedza każdego z nas.
Bohaterowie nie są zbyt mocno wykreowani, ale to nie stanowi żadnego problemu w odbiorze ich osobowości. Właściwie mogę powiedzieć, że są lekko zarysowani. O dziwo dzięki temu wydają się barwniejsi, jaśniejsi i bardziej naturalni. Mitch Albom nie idealizuje ich, dodając postaciom życia. Często rozumiałam Sarah i potrafiłam wyobrazić sobie, jak czułabym się na jej miejscu. Z kolei Victor był dla mnie bardzo tajemniczą postacią, aczkolwiek ciepłą i przyjemną. O Dorze nie będę Wam opowiadać, gdyż jest to bohater o bardzo ciekawym życiowym doświadczeniu i wielką zbrodnią byłoby zdradzanie Wam jego roli w Zaklinaczu czasu.
Autor prowadzi nas przez swój świat bardzo lekkim stylem i prostymi słowami – często trochę za prostymi. Nie skupia się na opisach uczuć i miejsc, co trochę mnie smuciło. Mitch Albom ma na tyle ciekawy styl, że troszkę dłuższe opisy dodałby atrakcyjności całej powieści. Ubolewam nad ich brakiem. Autor stara się jak najkrócej i najszybciej przybliżyć czytelnikowi światy tej trójki, a z akcją pędzi do przodu; nie narzuca bardzo szybkiego tempa, w którym trudno się połapać, lecz nie zatrzymuje się ani na chwilę, dążąc jak najszybciej do punktu kulminacyjnego, gdzie zawarł cały sens powieści. Hm… To też troszkę zaważyło o ocenie Zaklinacza czasu. Mądre książki powinny mieć swoje pięć minut, tymczasem szybkie tempo, duża czcionka, brak opisów i brak chwili wytchnienia sprawią, że powieść pana Alboma można przeczytać w jeden wieczór. A szkoda. Zaklinacz czasu powinien być z czytelnikiem trochę dłużej.
Elementy fantastyki dodają powieści jedynego w swoim rodzaju klimatu. Tak właściwie już sam tytuł brzmi bardzo magicznie i tajemniczo. Dodatkowo ciekawy życiorys Dora (o którym wspominałam wcześniej) sprawia, że rola fantastyki w Zaklinaczu czasu jest jeszcze ciekawsza.

– Czułam się po prostu tak… jakby to był koniec.
- Koniec dotyczy wczoraj, a nie jutra.

Źródło
Pasowałoby powiedzieć kilka zdań o samym temacie powieści. Kilka raz powtórzyłam, że Zaklinacz czasu jest bardzo mądrą lekturą. Cały czas podtrzymuję swoje zdanie. Przyroda nie odlicza czasu, a mimo to jest piękna, nie spóźnia się i na każdym kroku nas zadziwia. Człowiek zaś czas odlicza i przez to jest nieszczęśliwy. Wyobraźcie sobie, że wyrzucacie wszystkie zegarki w domu i polegacie tylko na sobie. Nie patrzycie na biegnące wskazówki, nie macie przed sobą świecących cyfr, nie słyszycie tykania zegara i nic Was nie pospiesza. Czy tak nie byłoby lepiej? Czy nie przyjemnie byłoby na chwilę zgubić rytm życia i pozwolić, aby mijało ono wolniej? Odliczamy godziny do najbliższego wydarzenia, czekamy na wakacje, wspominamy dni, które już minęły, chociaż były tak wyczekiwane, spieszymy się, „trochę więcej czasu”, „ale ten czas szybko biegnie…”, „tyle czasu zmarnowanego!”… Niestety teraz „czas jest na wagę złota”, nie uwolnimy się od tykających zegarów i biegnących wskazówek. Może gdyby człowiek nie zaczął go odmierzać dzisiaj byłoby zupełnie inaczej. Kto wie?

– Bóg nie bez powodu wyznacza kres ludzkich dni.
- Co to za powód?

- Żeby nadać każdemu znaczenie.

6/10

Za możliwość zaglądnięcia do ludzkiej duszy wraz z Mitchem Albomem dziękuję Młodzieżowemu Klubowi Recenzenta


093. "Ostatnia spowiedź" tom II - Nina Reichter

Tytuł: Ostatnia spowiedź tom II
Tytuł oryginału: Letzte Beichte
Autor: Nina Reichter
Seria/cykl: Ostatnia spowiedź
Data premiery: 26 sierpnia 2013
Wydawnictwo: Novae Res
Liczba stron: 352

          Życie Bradina wisi na włosku. Traumatyczne wydarzenia nie pozwalają spać jego najbliższym, którzy ciągle czuwają w szpitalu, oczekując wiadomości od lekarzy. Ally i Tom przeżywają to najbardziej – to, co dziewczyna usłyszała od Bradina zaraz po postrzale sprawiło, że wyrzuty sumienia i kłamstwo spędzają jej sen z powiek i nie pozwalają racjonalnie myśleć. Rozpoczyna się walka o życie Bradina.
          Tom przysięga sobie, że już nigdy nie zbliży się do Ally. Wie, że miłość dziewczyny do jego brata jest ogromna, a niszczenie jej z egoistycznych pobudek nikogo nie uszczęśliwi. Chociaż Tom schodzi z drogi Bradinowi i Ally, pojawiają się inne zagrożenia. Duchy z przeszłości nawiedzają teraźniejszość.
          Poczuj, jak kocha ten, którego kochają tysiące.

Jeżeli on nie ma siły, ty musisz stać się jego siłą, bo na tym właśnie polega miłość!

          Ostatnia spowiedź tom I urzekła mnie tak bardzo, że trafiła na półeczkę najlepszych książek ze wszystkich. Jestem ogromną romantyczką, więc przeczytanie książki pani Reichter było dla mnie obowiązkiem. Nie pożałowałam. Zakochałam się, oddałam swoje serce Bradinowi i Ninie Reichter (za Bradina), przywiązałam się do świata rockmana, nawet polubiłam Ally, która działała mi na nerwy… Po prostu zniszczyła mój książkowy świat. Zapowiedź drugiej części wywołała u mnie falę niepohamowanej radości (gdybyście widzieli, jak piszczałam…), ale też mnóstwo obaw, chociaż na dobrą sprawę obawy te i pytania narodziły się zaraz po skończeniu pierwszego tomu… Mniejsza z tym, nasiliły się. Pojawiła się też jedna ważna kwestia, która często idzie w parze z drugą częścią cyklu: czy kolejny tom będzie lepszy od poprzedniego? Zostanie oceniony lepiej od pierwszej części czy wręcz przeciwnie? 
          W czytaniu kontynuacji serii uwielbiam pewną rzecz: ponowne wkraczanie do tego samego świata. Po otwarciu Ostatniej spowiedzi od razu spotkałam tych samych, dobrze mi znanych bohaterów, których polubiłam wcześniej. To samo miejsce, ludzie, charaktery i zwyczaje stworzyły swój własny świat, malutkie miejsce między kartkami, jedyną w swoim rodzaju wyspę na morzu innych powieści. Miałam ochotę wyciągnąć każdą postać z książki, uściskać ją i powiedzieć „Ale się stęskniłam za tobą!”. Tak właśnie działa na mnie Nina Reichter i jej twórczość. Nie mogłam doczekać się scen z Bradinem i Ally, dalszych losów Toma (którego zrobiło mi się trochę żal, ale o tym później), spotkań Ally i Gabrielle, no i oczywiście rozwiązania spraw z Christophem. 
          Koniec końców nareszcie spotkałam się ze wszystkimi postaciami, ale… pozostał pewien niedosyt. Hm… może „niedosyt” to złe określenie, bardziej taki mały niesmak. W tej części Bradin i Ally starli się trochę zbyt dojrzali. Wydawało mi się, że ta ich dojrzałość jest lekko udawana. Dla mnie Bradin i Ally byli, są i będą tamtą parą, która poznała się na lotnisku, a nie osobami, którymi na siłę chcą się stać. W dodatku Ally denerwowała mnie swoim zachowaniem. Tak niezdecydowanego człowieka jeszcze nigdy nie spotkałam… Poza tym irytowało mnie w niej to, że nie potrafiła sprzeciwić się pewnym osobom i nie umiała postawić na swoim w ważnych sprawach, które decydowały o jej przyszłości – po prostu najczęściej dawała sobą pomiatać. Lubiłam ją za delikatność, subtelną kobiecość i miłość, jaką darzyła Bradina, ale ilekroć poddawała się, tylekroć razy miałam ochotę pacnąć ją w głowę i powiedzieć, żeby w końcu się ogarnęła.
          Bradin też nie pozostaje bez winy. Stał się trochę bardziej zaborczy i (jak wspomniałam wcześniej) dojrzały. Zaczynając Ostatnią spowiedź tom II byłam pewna, że spotkam tego samego Bradina, który sprawił, że oddałam mu całe swoje serce, nawet jeśli wychodził na scenę w pełnym makijażu. Nie zmieniła się w nim tylko jedna rzecz, z której bardzo się cieszę – to, że wciąż potrafił walczyć o Ally, i to jeszcze jak! W takich chwilach miałam wrażenie, że Bradin Rothfeld jest dalej tym samym Bradinem Rothfeldem. Mimo wszystko żałuję, że zazdrość często psuła jego wizerunek.
          Ponad to da się zauważyć ogromną zmianę w zachowaniu Toma. Z pewnością w czytelnikach miała ona wzbudzić litość, ale na mnie gierki Toma nie działały. Raz zachowywał się jak zbity pies, a za chwilę szalał, otępiały z miłości do niewłaściwej osoby. Tak, było mi go żal, czasami nawet bardzo, lecz tak jak w przypadku Ally, tak i teraz miałam ochotę trzepnąć go czymś ciężkim w łepetynę i powiedzieć, że tego kwiatu jest pół światu. 
          Na postawę bohaterów jest usprawiedliwienie. Myślę, że Nina Reichter nie robiłaby takiej metamorfozy, gdyby nie pewna ważna kwestia – miłość i zazdrość. Wiadomo, że tam, gdzie jest miłość, jest również zazdrość (albo zaraz będzie). Autorka zwraca na to uwagę poprzez zachowanie dwóch głównych bohaterów. Często o miłości myślimy jako o pięknym uczuciu, zapewniającym nam bezpieczeństwo, ciepło, pewność, że ta osoba nigdy nas nie zostawi – i jest to niezwykle cudowna wizja – ale co się stanie, kiedy ta osoba będzie chciała od nas odejść? Co się stanie, kiedy nasz ukochany/-a będzie swobodnie rozmawiał z atrakcyjnym przedstawicielem płci przeciwnej? Odzywa się w nas zazdrość. Natychmiast pojawia się pytanie: co zrobić, żeby zatrzymać go/ją przy sobie? Jak pozbyć się wizji, w której wybranek naszego serca zostawia nas dla kogoś innego? No właśnie, co wtedy robić? W pierwszym tomie Ostatniej spowiedzi pani Reichter poruszała temat barier w miłości, teraz mówi nam o zazdrości. Nawet nie zauważycie, kiedy otrzymacie odpowiedzi na pytania, których baliście się zadać. Rzadko kto pyta wprost o miłość – autorka mimo wszystko odpowiada. Musicie tylko zajrzeć między wersy Ostatniej spowiedzi.
          Nina Reichter nie zapomina też o humorze. Uwielbiam całą ekipę Bitter Grace. Dzięki muzykom Bradina miałam mnóstwo okazji do śmiechu, tak jak w przypadku poprzedniej części. Ogólnie rzecz biorąc w Ostatniej spowiedzi znajdziecie wszystko: śmiech, łzy, złość, bezradność, żal, radość, smutek, rezygnację… Tyle emocji na 352 stronach. 

Zaufanie. To cząstka duszy, którą oddajesz komuś w nadziei, że nadal pozostanie Twoja.

          Pani Reichter nie zawodzi nas również w kwestii ścieżki dźwiękowej. Muzyka w Ostatniej spowiedzi jest po prostu… niesamowita. Dodaje jedynego w swoim rodzaju klimatu fragmentom. Radzę Wam, abyście od razu włączali utwór i czytali go w akompaniamencie pięknych piosenek, starannie wybranych przez autorkę. Muzyka gra ogromną rolę w Ostatniej spowiedzi i dzięki niej możecie poczuć się tak, jakbyście tworzyli swój własny film w Waszej wyobraźni.
          Muszę również dodać, że autorka wciąż niesamowicie pisze, prowadząc nas przez życie Bradina i Ally swoim rewelacyjnym, niepowtarzalnym talentem pisarskim. Kładzie ogromny nacisk na emocje, które w połączeniu z naszymi odczuciami robią wielką burzę. Nina Reichter ma jedyny w swoim rodzaju dar wdzierania się do duszy czytelnika prostymi, pięknymi słowami i nutką romantyzmu. Według mnie jej warsztatowi pisarskiemu nic nie brakuje. To, co chce powiedzieć, ubiera w rozbijające duszę czytelnika zdania. Podziwiam pisarzy, którzy za pomocą prostych słów potrafią tak namieszać w sercu, duszy i umyśle moli książkowych. Banalne słowa w jej wydaniu mają w sobie mnóstwo emocji.
          Byłabym naprawdę niedobrą fanką twórczości Niny Reichter, gdybym nie powiedziała o pewniej rzeczy. Ci, którzy przeczytali tom I Ostatniej spowiedzi, z pewnością mieli własne teorie co do kontynuacji. Zrodziły się one na podstawie schematu, który przeważa w tego typu powieściach. Otóż… wydawać by się mogło, że autorka również się nim kieruje… ale wcale tak nie jest. Nina Reichter zwodzi czytelników pewnymi schematycznymi zagrywkami, po to, by w efekcie końcowym zaskoczyć ich. Mogłabym powiedzieć, że pani Nina zbliża się do krawędzi schematu, a później oddala, zbliża i oddala, zbliża, oddala, zbliża, oddala… Ciekawy zabieg! 
          Zmierzając już ku końcowi recenzji wspomnę troszkę o zakończeniu. Tym razem było ono zupełnie inne od zakończenia poprzedniej części. Bardzo cieszyłam się z ostatnich scen, ale… chociaż pani Reichter nie kieruje się schematem, to mimo wszystko mam obawy przed trzecią częścią, szczerze powiedziawszy całkiem duże. Niestety my nic nie możemy zrobić. Pozostaje nam czekać na kolejny tom.

          Tak więc… Ostatnia spowiedź znów zawładnęła moim sercem. Miała kilka minusów, to fakt, ale wciąż kocham ją tak samo. W postaciach zaszły pewne zmiany, lecz nie zapominajmy, że są to dalej ci sami bohaterowie. Bradin stał się zazdrosny, Ally bardziej wkurzająca, ale dla mnie nie ma to dużego znaczenia (z wyjątkiem paru chwil, kiedy układałam plan zamordowania Ally). Ostatnia spowiedź to powieść typowo o miłości. Polecam ją w szczególności osobom, które lubują się w romansach, miłosnych historiach, romantykom i tym, którzy mają dość schematycznych opowiastek o miłości, a chcą coś poważniejszego. Osoby oczekujące wielowątkowej powieści z miłością w tle zawiodą się. Ostatnia spowiedź to najlepszy zbiór odpowiedzi na pytania dotyczące miłości.


Wierzę, że wszystko, co się dzieje, ma swoją przyczynę i swój powód. Wszystko jest potrzebne, byśmy mogli coś zrozumieć lub czegoś się nauczyć. Byśmy mogli wybrać tę właściwszą drogę, chociaż chcemy z niej zboczyć. Często nie zdajemy sobie sprawy, co los próbuje nam pokazać, i nikt nie powiedział, że w ogóle kiedyś zrozumiemy. Bo czy ktokolwiek obiecał, że będzie łatwo?

9/10
+ "The best of all"

Ostatnia spowiedź tom I | Ostatnia spowiedź tom II