Archive for sierpnia 2013

Stosik i podsumowanie miesiąca: sierpień

A więc stało się. Sierpień powoli dobiega końca i już wkrótce nastanie nieszczęsny 2 września... O dziwo mam ochotę iść do szkoły, a to dlatego, że rozpoczynam liceum (profil artystyczno - medialny. Ciekawe co z tego wyniknie?). W sierpniu moja biblioteczka domowa zapełniła się ciekawymi pozycjami :)

Od góry:
- Zegarek z różowego złota Richard Evans - kupione w tajemnicy przed tatą ^^ Tak na dobry początek sierpnia;
- Pamiętnik Nicholas Sparks - j.w. (za namową kuzynki);
- Sekretne życie CeeCee Wilkes Diane Chamberlain - egzemplarz recenzencki od Młodzieżowego Klubu Recenzenta;
- Sebastian Anne Bishop - egzemplarz recenzencki od wydawnictwa Initium RECENZJA;
- Gdzie indziej Gabrielle Zevin - j.w. Aktualnie czytana
- Wyspa motyli Corina Bomann - kupiona w połowie przez tatę, w połowie przeze mnie;
- N@pisz do mnie Daniel Glattauer - egzemplarz recenzencki od Grupy Wydawniczej Publicat;
- Lato w Savannah Beth Hofman - j.w. RECENZJA
- Spotkajmy się w kawiarni Jenny Colgan - egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa Literackiego. Recenzja na początku września :)
- Hyperversum Cecilia Randall - z wymiany na Lubimy Czytać;
+ mały muzyczny dodatek do stosiku w postaci płyty mojego ulubionego zespołu Anathema Serenades :)

Tak z innej bajki - już dzisiaj zamawiam na Allegro drugi tom Ostatniej spowiedzi. Razem z kuzynką nie mogłyśmy się doczekać! Wkrótce obie będziemy się cieszyć kontynuacją pięknej historii o miłości :)

Podsumowanie: sierpień

Książki przeczytane w tym miesiącu:

1. Tak blisko... Tammara Webber
2. Życie w oborze Dorota Frączek RECENZJA
3. Cień i kość Leigh Bardugo RECENZJA
4. Nie mogę powiedzieć ci prawdy Lauren Barnholdt RECENZJA
5. Sebastian Anne Bishop RECENZJA
6. Lato w Savannah Beth Hofman RECENZJA
7. Spotkajmy się w kawiarni Jenny Colgan

Myślę, że siedem książek w miesiącu to całkiem dobry wynik, zwłaszcza, że nie miałam czasu przez moje "dodatkowe" zajęcia. Ogólnie całe życie jestem zabiegana.

Sukces i porażka:

Najlepsza książka w sierpniu to: Nie mogę powiedzieć ci prawdy i Spotkajmy się w kawiarni
Najgorsza książka w sierpniu to: chyba takiej nie było
Największe zaskoczenie: Spotkajmy się w kawiarni

Drobne ogłoszenia parafialne:

1. 11 września mój blog obchodzi swoje pierwsze urodziny. W związku z tym szykuję mały urodzinowy konkurs :) Pierwsze informację opublikuję już wkórtce
2. Dzięki Abigail dowiedziałam się, że co roku na Targach Książki pewna dziewczyna organizuje spotkanie blogerów. Za namową Abi nie będziemy robić konkurencji. Naszym pomysłem jest, aby każdy, kto w sobotę (tj. 26 października 2013) będzie na Targach i będzie miał ochotę porozmawiać z którymś napotkanym blogerem o książkach, blogach itp. przypiął do ubrania napisane na karteczce pseudonim i adres bloga :) Co do logo i podobnych spraw damy znać, kiedy we trzy naradzimy się :)

To tyle z mojej strony. Dziękuję za uwagę ;) Wszystkie zaległości w komentowaniu Waszych postów niedługo nadrobię. Przez wakacje miałam ograniczony dostęp do internetu i musiałam zadowolić się kilkoma minutami. 
Mam nadzieję, że spotkamy się na Targach!  

064. "Papierowe miasta" - John Green

Tytuł: Papierowe miasta
Tytuł oryginału: Paper Towns
Autor: John Green
Seria/cykl: --
Data premiery: 5 czerwca 2013
Wydawnictwo: Bukowy Las
Liczba stron: 400



Osiemnastoletni Quentin Jacobsen – dla przyjaciół Q – od zawsze był zafascynowany swoją uroczą sąsiadką Margo Roth Spiegelman. Pewnej nocy, kiedy Margo wdziera się przez okno do jego pokoju ubrana jak ninja, nie może uwierzyć, że ta oto popularna dziewczyna wzywa go do udziału w niesamowitej wyprawie po niewielkim miasteczku. Kiedy przygoda dobiega końca, nastaje dzień, a co za tym idzie – lekcje. W szkole Q zauważa, że nie ma jej sąsiadki, zaś zrezygnowani ciągłymi ucieczkami rodzice Margo nie obchodzą się zniknięciem najstarszej córki. Niedługo po tym chłopak odkrywa, że Margo zostawiła za sobą wskazówki – mało tego, pozostawiła je specjalnie dla Quentina. W czasie poszukiwania Margo Q dowiaduje się, że cudowna sąsiadka, do której wzdychał przez kilka ostatnich lat, jest zupełnie kimś innym.

Moim cudem było to, że spośród wszystkich domów na wszystkich osiedlach mieszkaniowych w całym stanie Floryda zamieszkałem w domu w sąsiedztwie Margo Roth Spiegelman.

(str. 9)

Dla fanów Gwiazd naszych wina wiadomość o kolejnej powieści Johna Greena ukazująca się nakładem wydawnictwa Bukowy Las była z pewnością ogromną radością. Autor wzruszającej historii o Hazel i Augustusie znów wkracza na polski rynek wydawniczy. Przyznajcie sami: nie mogliście się doczekać Papierowych miast? Mieliście jakiekolwiek obawy przed następną książką pana Greena? Powiem szczerze, że ja liczyłam na następny sukces i byłam pewna, że Papierowe miasta zachwycą mnie tak samo jak Gwiazd naszych wina (no, może troszkę mniej, zważywszy na to, że wydana w lutym opowieść o Hazel jest jedyna w swoim rodzaju i na razie króluje na mojej liście bestsellerów). Czy tak było?

Zawsze wydawało mi się absurdalne, że ludzie chcą się z kimś zadawać tylko dlatego, iż ten ktoś jest ładny. To jakby wybierać płatki śniadaniowe ze względu na kolor, a nie na smak.

(str. 53)

Już na pierwszych stronach poczułam się tak, jakbym czytała Gwiazd naszych wina
Źródło
ten sam lekki styl, prosty język i duża dawka humoru. Przez kolejne rozdziały przechodziłam z uśmiechem na ustach i radością, bo oto w moich rękach znalazło się bestsellerowe dzieło kultowego amerykańskiego pisarza. Prolog zachwycił mnie do granic możliwości, tak samo część pierwsza, czyli najbliższe sto osiem stron. Później było równie cudownie z wyjątkiem końca, ale o tym za chwilę.

Co mogę powiedzieć o bohaterach? To, że są świetnie wykreowani i zabawni (humor jest znakiem rozpoznawczym Johna Greena). Ogromną sympatią obdarzyłam Quentina. Jego prosty tok myślenia i punkt widzenia często sprawiały, że w czasie lektury wybuchałam śmiechem, no bo jak tu nie mieć banana na ustach przy tak przyjemnym, inteligentnym i przezabawnym bohaterze? Przyjaciele Quentina również zrobili na mnie wrażenie. Zaskakujące jest to, że każdy miał inny charakter, który z łatwością dało się określić dzięki wyraźnym cechom. Naprawdę czułam, że Q, Radar i Ben mają za sobą długie lata przyjaźni. Myślę, że relacje między nimi zostały bardzo dobrze przedstawione. Margo również mnie zaskoczyła, a przynajmniej na początku. Nie spodziewałam się po niej takiej postawy. Polubiłam ją za odwagę i pomysłowość. Niestety później jej obraz zepsuł się w mojej głowie i przestałam patrzeć na nią tak, jak na pierwszych stronach. Zatęskniłam za tamtą Margo, która (uwaga, spoiler) wrzuciła śledzia do samochodu (koniec). Na szczęście przy Quentinie zawsze była paczka przyjaciół, powiększająca się z każdym rozdziałem.

Jak mówiłam wcześniej, lekki styl, prosty, młodzieżowy język i humor sprawiły, że od razu w mojej głowie zaświeciła się żarówka z napisem „Twórczość Johna Greena”. Jeszcze nigdy nie miałam okazji spotkać się z pisarzem, którego styl w ogóle się nie zmienił. Narracja pierwszoosobowa dodała lekkości powieści. Dzięki temu książkę czyta się bardzo, bardzo szybko.

Tak trudno jest odejść – dopóki się nie odejdzie. A wówczas to najłatwiejsza rzecz pod słońcem.

(str. 295)

Papierowe miasta jest dobrą, przyjemną lekturą i z pewnością podbiłaby moje serce,
Źródło
gdyby nie jedna rzecz – pomysł. Opis zaciekawił mnie do tego stopnia, że nie zwracałam uwagi na to, czy Margo znajdzie się, czy też nie, a jak tak to co będzie między nią a Quentinem… Kończąc Papierowe miasta poczułam niedosyt. Uwierzcie mi lub nie, ale nigdy nie czułam się tak rozdarta. Z jednej strony powieść pana Greena zachwyciła mnie bohaterami, przyjemnym miejscem, akcji, jego stylem i lekkością, a z drugiej… Nie wiem o co mu chodziło w Papierowych miastach. Gdyby nie wcześniejsza lektura Gwiazd naszych wina nie wiedziałabym, że twórczość tego autora jest pełna różnorakich metafor. Przez kilka dni po skończeniu Papierowych miast próbowałam zrozumieć historię Quentina, zrozumieć Margo i jej dziwną wyprawę, zrozumieć wskazówki, które pozostawiała, aż w końcu próbowała pojąć, dlaczego stało się tak, a nie inaczej. Nie wymyśliłam nic. Może jestem zbyt inteligentna i nie potrafię rozgryźć tej książki, ale nie znalazłam w niej sensu. Myślę, że jest to powieść o poszukiwaniu siebie, podążania za swoją prawdziwą naturą, odnalezieniu tego miejsca, w którym możemy poczuć się najlepiej, lecz… nic poza tym. Owszem, wskazówki ciekawie prowadziły Quentina z jednego miejsca do drugiego (pan Green świetnie to zaplanował), poświęcenie głównego bohatera było ogromne, ale Margo i jej „pomysł” na życie… Trochę się zawiodłam. Dobra, nie trochę – bardzo. Naprawdę oczekiwałam ciekawej pointy, takiej, która nie pozwoliłaby mi zapomnieć o książce i kazałaby mi często wracać do historii Quentina.

Każdy opętany jest manią posiadania przedmiotów. Cienkich jak papier i jak papier kruchych.

(str. 78)
Podsumowując:

Nie chcę oceniać Papierowych miast przez pryzmat Gwiazd naszych wina i sukces Johna Greena. Co to, to nie. Tak, spodziewałam się czegoś innego i tak, zawiodłam się na Papierowych miastach (oczywiście pod względem zakończenia; styl i bohaterowie są jak najbardziej w porządku), dlatego trudno wystawić mi słabą ocenę. Niestety moje wrażenia po tej lekturze nie są zbyt pozytywne.

Nie oznacza to oczywiście, że chcę Was zniechęcić do Papierowych miast. Może Wam przygoda Q przypadnie do gustu i lepiej zrozumiecie zachowanie Margo. Ja osobiście nie odebrałam tej lektury jak najlepiej. Niemniej jednak John Green wciąż jest moim ulubionym pisarzem!

6/10

063. "Lato w Savannah" - Beth Hoffman

Tytuł: Lato w Savannah
Tytuł oryginału: Saving CeeCee Honeycutt
Autor: Beth Hoffman
Seria/cykl: Seria z Zakładką
Data premiery: 7 lutego 2012
Wydawnictwo: Książnica
Liczba stron: 344


Cecelia Rose Honeycutt nie ma łatwego życia. Jej psychicznie chora matka przynosi wstyd zarówno sobie, jak i swojej córce. CeeCee chciałaby, aby jej mama była zdrowa, nie paradowała po ulicy w sukni ze szkolnego balu, nie nosiła tej wstrętnej szarfy z tytułem królowej i zaopiekowała się dzieckiem, które w szkole zdobywa najlepsze stopnie. Życie CeeCee zmienia się, kiedy matka ginie w wypadku.
Na ratunek dwunastoletniej dziewczynce przybywa ciocia Tootie. Zabiera Cecelię starym kabrioletem do swojego domu w Savannah, gdzie nareszcie może poznać smak prawdziwej miłości, nauczyć się wielu ważnych rzeczy od kucharki z barwną przeszłością, odnaleźć przyjaciół, zrozumieć zachowanie ojca i zobaczyć jak wygląda świat rządzony przez same kobiety.

Pani Odell powiedziała mi kiedyś, że wybaczanie ma o wiele więcej wspólnego z osobą, która wybacza, niż z tą, która go potrzebuje. Powiedziała, że chowanie urazy i gniewu ma mniej więcej tyle samo sensu, co walenie się w głowę młotkiem i oczekiwanie, że drugą osobę zaboli głowa.
(str. 159)

Źródło
Widząc pewnego dnia w księgarni Lato w Savannah obiecałam sobie, że na pewno zdobędę tę pozycję. Przeczytawszy opis debiutanckiej powieści pani Hoffman poczułam to dziwne przyciąganie do książki. Znacie to? Chociaż nie znałam opinii Lato w Savannah i nie przepadałam za takim gatunkiem, w pamięci zapisałam sobie piękną okładkę i ciekawy opis. Pastelowe, dziewczęce barwy okładki i słowa „Swoim starym kabrioletem zabiera CeeCee do pachnącego, pełnego dobrobytu świata Savannah, w którym rządzą niemal wyłącznie kobiety” utwierdziły mnie w przekonaniu, że będzie to piękna historia o przyjaźni, poznawaniu świata i odkrywaniu jego tajemnic na tle malowniczego miasteczka. Miałam też nadzieję, że spotkam tam ważne przesłania i mądrości. Czy tak było? Z przymrużeniem oka mogę powiedzieć że owszem, część moich oczekiwań faktycznie się spełniła, ale nie tak, jak to sobie wyobrażałam.

Zacznijmy od tego, że dużym zaskoczeniem dla mnie był czas akcji, ponieważ przypada on na moje ukochane lata sześćdziesiąte XX wieku, kiedy w Stanach Zjednoczonych po ulicach mknęły (dziś dla nas) legendy motoryzacji, moda wyraźnie zapisała się w historii, czarno-białe zdjęcia wykonywano pięknymi, starymi aparatami fotograficznymi, kino było ogromną rozrywką, a wszystko to dopełniała magiczna, charakterystyczna dla tamtego okresu muzyka. Pani Hoffman od pierwszych stron zdobyła moje serce, osadzając historię CeeCee właśnie w tych latach.
Drugą ważną rzeczą, która również na samym początku pozytywnie wpłynęła na ocenę powieści, jest klimat amerykańskiego południa w 1967 roku. Autorce bardzo dobrze udało się przedstawić każdy szczegół mody z lat sześćdziesiątych, zwyczaje, spędzanie czasu wolnego, zachowanie bohaterów, a nawet zwroty. Całość utworzyła piękny obraz żywcem wyrwany ze starego filmu. Najbardziej ceniłam opisy wcześniej wspomnianych starych samochodów, mody i domów, ponieważ robiły wrażenie (a które – jako miłośniczka lat sześćdziesiątych – po prostu uwielbiam. Taka moja mała miłość.)
Jak mówiłam na początku, moją uwagę przykuła naprawdę ładna okładka w pastelowych barwach. Cała oprawa graficzna jest bardzo piękna, począwszy od kolorów, aż po tył książki. Gdybym miała wybierać okładkę swojej książki, chciałabym coś w podobnym stylu. Na pierwszy rzut oka można stwierdzić, że będzie to lekka opowieść o czymś niezwykłym.

Źródło
Ale niektórzy sporo zapłacą, by ktoś dał im nadzieję.
(str. 167)

Skoro Lato w Savannah ma trzy bardzo mocne strony, dlaczego mam mieszane uczucia po przeczytaniu powieści pani Hoffman? Otóż dwie rzeczy zostały słabo dopracowane i trochę zniszczyły urok wzruszającej historii CeeCee. O czym mowa?
Narracja. Styl autorki jest dobry – lekki, przyjemny, swobodny – język również, narracja z punktu widzenia CeeCee w pierwszej osobie tak samo… Ale coś było nie tak. Mam na myśli to, że autorka dzieląc się z czytelnikiem losami CeeCee, pisała bez większego wkładu w historię dziewczynki. W pewnym momencie czułam się jakbym czytała pamiętnik; zero emocji, proste zdania, żadnych większych opisów myśli lub wewnętrznych rozterek, a jedynie ciekawość, co też będzie dalej. Właśnie przez tą suchą, prostą, trochę lakoniczną narrację Lato w Savannah utraciło tyle barw zyskanych na samym początku. Śledząc losy CeeCee natknęłam się na jeden moment, w którym faktycznie uroniłam kilka łez, lecz jak na historię opowiadającą o stracie, prawdziwej miłości, rozstaniach i przyjaźni to stanowczo za mało. Liczyłam na prawdziwą fontannę łez (nie wiem, czy wiecie, ale uwielbiam ryczeć nad książkami), ale niestety pod tym względem odrobinę się zawiodłam…
Źródło
Drugą rzeczą, która również nieco zniszczyła odbiór Lato w Savannah są… bohaterowie. Miałam ogromną nadzieję na to, że Cecelia w swoim krótkim życiu spotka mnóstwo osób o różnych charakterach, z normalnymi lub dziwnymi zainteresowaniami, a każda z nich miałaby barwną albo prostą przeszłość… Tymczasem autorka nie za bardzo skupiła się na kreowaniu postaci. Rozpoczynając przygodę z Lato w Savannah poznajemy CeeCee w wieku ośmiu lat. Nigdy nie powiedziałabym, że główna bohaterka mogła mieć wtedy zaledwie osiem lat! Pani Hoffman zrobiła z niej trochę zbyt dojrzałą postać. Sądziłam, że Cecelia nie będzie pojmować wielu rzeczy związanych z jej matką, chorobą psychiczną i w głębi duszy będzie prawdziwym dzieckiem, tymczasem CeeCee rozumiała aż za wiele. Nie chodzi o to, że czepiam się inteligencji ośmioletniego dziecka – chcę powiedzieć, że pani Hoffman trochę przesadziła z jej mądrością i wyrozumiałością. Były takie nienaturalne i sztuczne.
Ciocia Tootie była idealnym przykładem krewnej, którą wszyscy uwielbiają, jest bogata, ma wielkie serce i poświęca się każdej najmniejszej sprawie. Oletta bardziej przypadła mi do gustu tym, że było u niej widać mocne cechy charakteru oraz to, że jej przeszłość wpłynęła na teraźniejszość. Ponad to wielu bohaterów nie wyróżniało się niczym szczególnym. Trochę mi przykro, że kwestia postaci wypadła tak słabo, bo byłam pewna, że spotkam mnóstwo ciekawych charakterów.

Wszyscy musimy być ostrożni, ale zapewniam cię, że na każdą złą osobę na tej ziemi przypada sto dobrych.
(str. 186)

Podsumowując:
Każda książka ma mocne i słabe strony. Pani Hoffman oczarowała mnie magią lat sześćdziesiątych, niesamowitym klimatem amerykańskiego Południa i dbałością o szczegóły, lecz poległa przy bohaterach i nijakiej narracji. Jak na debiut historia CeeCee faktycznie robi wrażenie. Czy polecam? Jak najbardziej. Jeśli szukacie lekkiej historii o przyjaźni i pokonywaniu przeciwności losu, śmiało sięgnijcie po Lato w Savannah. Nie jest to zła pozycja, tylko trochę niedopracowana. Mimo to historia CeeCee długo pozostanie w mojej czytelniczej duszy, chociażby ze względu na czas akcji, który będę kojarzyć właśnie z Cecelią Rose Honeycutt.

To nasza wiara w siebie wpływa na to, jak oceniając nas inni.

(str. 283)

6/10

Za możliwość poznania świata CeeCee dziękuję Grupie Wydawniczej Publicat



062. "Cień i kość" - Leigh Bardugo

Tytuł: Cień i kość
Tytuł oryginału: Shadow and bone
Autor: Leigh Bardugo
Seria/cykl: Trylogia Grisza tom 1
Data premiery: 19 czerwca 2013
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Liczba stron: 380 

Fałda Cienia od wieków dzieli Ravkę. Mieszkające tam potwory i czyhające na podróżnych niebezpieczeństwa nie pozwalają przedostać się na drugą stronę, a ten, kto przekroczy ciemną mgłę może mówić o wielkim szczęściu.
Alina przygotowuje się do przeprawy przez Fałdę Cienia. Gdy skify pełne żołnierzy ruszają w głąb Fałdy, pułk Aliny zostaje zaatakowany przez potwory. Jej przyjaciel z dzieciństwa, Mal, zostaje ciężko ranny. Alina, nie zastanawiając się długo, rusza mu na ratunek, a kiedy jeden z latających poczwar atakuje i ją, dzieje się bardzo dziwna rzecz. Okazuje się bowiem, że Alina ma moc – nie byle jaką. Dzięki niej Fałda Cienia może zostać raz na zawsze zniszczona.
Wkrótce po tym wydarzenia dziewczyna trafia do szkoły, w której szkoli się Griszów – potężny, powoli wymierający lud. Pod czujnym okiem tajemniczego Darklinga doskonali swoją moc i uczy się jak ją wykorzystywać. Sielanka nie trwa zbyt długo. Alina musi zmierzyć się z mrocznymi tajemnicami, głosem własnego serca i siłą przyjaźni.

Nie wiem jak Was, ale mnie hasła typu „Najlepsza powieść fantasy dla młodzieży” naprawdę zainteresowały. Sam opis również był ciekawy, lecz nie do końca wiedziałam, czego mogę się spodziewać po debiutanckiej powieści pani Bardugo. Oprócz tego, że zauroczyła mnie cudowna okładka i tego, iż opis wciągnął mnie na tyle, że nie mogłam podarować sobie tej powieści, czułam dziwne przyciąganie do twórczości Leigh Bardugo. No bo spójrzmy prawdzie w oczy – Cień i kość przykuwa uwagę. Do tego stworzony na potrzeby książki język podobny do rosyjskiego i voilá!
O ile pozytywne wrażenia wywołane zewnętrznym wyglądem pobudziły moją ciekawość, tak sam początek nie wywołał u mnie pozytywnych emocji. Był trochę nudny i napisany tak bez żadnego pomysłu, a przynajmniej tak to odczułam. Wędrówka żołnierzy w stronę Fałdy Cienia, pierwsze spotkanie z bohaterami, opis miejsca akcji… Niby nie ma się do
Źródło
czego przyczepić, ale jednak powiało trochę brakiem kolorów i tego „czegoś”, co przyciągnęło mnie do książki. Największą zaletą w pierwszych rozdziałach przygody Aliny okazała się jej relacja z Malem oraz sam przyjaciel głównej bohaterki.
Dopiero później, kiedy Alina odkrywa swoją moc, coś drgnęło i na strony powieści wpłynęła nutka akcji. Od samego początku polubiłam Darklinga, a jego sztuczki i magiczne zdolności sprawiły, że coraz lepiej postrzegałam tę postać. No kurczę, śmiało mogę powiedzieć, że się w nim zauroczyłam! Oczywiście moje nastawienie do Darklinga nie zmieniło faktu, że kreacja tego bohatera była trochę schematyczna i niestety ten fakt nie dotyczy tylko jego, ale również Aliny, Geni, króla, królowej…
Cóż, skoro już jestem przy bohaterach to powiem o nich co nie co. Czytając rekomendacje powieści pani Bardugo rzecz jasna miałam nadzieję, że spotkam się z barwnymi postaciami, że każda z nich zostanie osobno wykreowana i będzie mieć szczególne cechy, po których da się ją rozpoznać, a tymczasem… zawiało schematyzmem. Alina to typowe brzydkie kaczątko, które spotyka cudownego księcia z bajki, a ten dostrzega ją pośród tłumu piękności i wybiera jako towarzyszkę swojego życia. Nie będę zdradzać sekretów Cień i kość, dlaczego tak było, z jakich powodów, w jakiej sytuacji, o jakim czasie, ale sam pomysł takiego rozwoju akcji również miał w sobie schemacik (kto przeczytał, ten wie o co mi chodzi). Z kolei Genia jest idealnym przykładem zwariowanej, szalonej przyjaciółki znającej wszystkie sekrety uczniów. Nie przywiązałam się do niej w ogóle, może dlatego, że była taka bezbarwna i… pusta (oczywiście chodzi o charakter). Jak wspomniałam, Darkling odgrywał rolę niebezpiecznego przystojniaka mającego w rękach potężną moc i chociaż mam słabość do właśnie takich bohaterów, nie zmienia to mojego stosunku do kreacji postaci (dobra, dobra, te sztuczki były naprawdę świetne, zwłaszcza ta jedna, kiedy uratował Alinę, ale ciii… ja nic nie wiem!). Król był fajtłapą, królowa miała gdzieś królestwo i wylegiwała się na miękkich poduchach, kapłan sprawiał wrażenie groźnego (tak, sprawiał, bo wcale nie był)… Cień i kość najbardziej straciła w mojej ocenie na bohaterach. Nic tak nie dodaje uroku książce jak barwni bohaterowie, gama przeróżnych charakterów i ciekawe osobowości!
Źródło
O ile same postaci nie wypadły dobrze, tak imiona nadane im przez autorkę spełniły swoją rolę, tworząc wraz z miejscem akcji i nazwami miast jedyny, nie powtarzalny klimat. Tak naprawdę język odegrał bardzo dużą rolę i myślę, że poradził sobie znakomicie. Czułam, jakbym wraz z bohaterami przeniosła się do północnej części Rosji i chyba o to chodziło autorce.
Fałda Cienia również zrobiła na mnie pozytywne wrażenie, a zwłaszcza najwięcej grozy stworzyły czające się w jej ciemnościach potwory. Chmura mroku nie tylko przedzieliła Ravkę, ale również zbudowała swój mały, mroczny świat, pełen niebezpieczeństw.

Jeśli chodzi o akcję, to oprócz tego, że była trochę schematyczna, gnała do przodu i nie pozwalała oderwać się od książki. W ten oto sposób przygodę z Cień i kość zakończyłam w dniu, w którym ją rozpoczęłam.
O tempie czytania decyduje również młodzieżowy język powieści, bez trudnych pojęć, mega długich zdań lub opisów tylko i wyłącznie czynności. Lekki styl pani Bardugo to jak na debiut spory plus dla całokształtu. Niełatwo jest tak delikatnie i przyjemnie ubrać w słowa akcję, sprzeczne emocje, opisy walk lub podejmowanie trudnych decyzji. Chylę czoła przed autorką za znakomity styl.

Podsumowując:
Nie kłamię mówiąc, że spodziewałam się czegoś lepszego, ale pomimo tych minusów Cień i kość pozostawiła we mnie miłe wspomnienia wielkiej przygody Aliny. Fantasy z barwnym światem, wątkiem miłosnym i mrożącymi krew w żyłach potworami? Jestem na tak! Żałuję tylko, że bohaterowie wypadli najsłabiej pośród wszystkich negatywnych stron debiutanckiej powieści pani Bardugo. Jednak spójrzmy prawdzie w oczy: wybić się na rynku wydawniczym z tak świetnym pomysłem to sukces.

Jeśli chcecie przeżyć coś zupełnie innego, lekkiego i przyjemnego, polecam wam Cień i kość. Zabawa gwarantowana! Może tak jak ja zakochacie się w mrocznym Darklingu i przedzielonej przez Fałdę Cienia pięknej Ravce.

7/10

Za możliwość poznania Ravki serdecznie dziękuję wydawnictwu Papierowy Księżyc
Trylogia Grisza:
Cień i kość | Szturm i grom | Ruin and Rising

061. "Sebastian" - Anne Bishop

Tytuł: Sebastian
Tytuł oryginału: Sebastian
Autor: Anne Bishop
Seria/cykl: Efemera
Data premiery: 20 czerwca 2012
Wydawnictwo: Initium
Liczba stron: 398

Dawno temu Efemera została rozbita na magiczne krainy zwane krajobrazami, a wszystko to, aby uchronić ją od Zjadacza Świata. Krajobrazy łączą mosty, które przenoszą mieszkańców Efemery z jednego krajobrazu do drugiego według ich pragnień i głosów serc. Lata później niebezpieczny Zjadacz Świata został zamknięty w ogrodzie i świat zapomniał o nim, a stabilność krajobrazów utrzymują krajobrazczynie. Jednak nic nie trwa wiecznie. Zjadasz Świata wydostaje się ze swojego więzienia i atakuje Efemerę.
W jednym z krajobrazów, gdzie noc trwa wiecznie, półkrwi inkub Sebastian oddaje się swoim mrocznym uciechom. Pewnego dnia jego życie zmienia się, gdy w snach słyszy głos zrozpaczonej kobiety, która pragnie być bezpieczna, kochana i doceniona, a sytuacja nabiera barw, kiedy dziewczyna trafia do jego krajobrazu.
W tym samym czasie Zjadacz Świata mknie przez Efemerę. Dzieją się bardzo złe rzeczy, o których nikt nigdy nie śnił. Złe moce może powstrzymać tylko jedna osoba, w dodatku osądzona o zdradę i uznana przez czarowników za największego wroga Efemery. Pierwszą prawdziwą ofiarą Zjadacza Świata może paść krajobraz Sebastiana, w którym inkub poznaje smak prawdziwej miłości.

Z twórczością pani Bishop spotykam się nie pierwszy raz. W 2009 roku miałam okazję przeczytać jedną z jej powieści, którą nie doceniłam, gdyż byłam trochę za młoda na spotkanie się z jej własnym światem, dlatego teraz – zachęcona pozytywnymi opiniami pierwszego tomu cyklu Efemera – postanowiłam drugi raz zakosztować magii jej pióra. Czytając opis Sebastiana dostałam oczopląsu. Zjadacz Świata, Efemera, inkub, krajobrazcznie, mosty… wszystko stało się jednością i nie za bardzo wiedziałam o co chodzi. Pomimo to nie dałam za wygraną i za punkt honoru wzięłam sobie przeczytanie Sebastiana. Teraz, w tym akapicie, nim przejdę do recenzji, mogę powiedzieć Wam jedno – oczopląs jest niczym w porównaniu z historią pewnego inkuba.

Nie wylewaj swoich kłopotów na ziemię, żeby inni się na nich nie poślizgnęli.
(str. 174)

To, co zmartwiło mnie przed rozpoczęciem przygody z Sebastianem, brzmiało w następujący sposób: „Erotyczna, zmysłowa i romantyczna. Niezwykle wciągająca” (Booklist). Nie wiem czy wiecie, ale bardzo nie lubię powieści z erotycznym wątkiem. Nie mam pojęcia,
Źródło
dlaczego tak nie cierpię powieści z dużą ilością scen łóżkowych, ale po prostu bardzo mnie odpychają i wolę obok takich lektur przechodzić szerokim łukiem. Na starcie spisałam Sebastiana na straty, a do tego niechętnie podeszłam do lektury. Może to był błąd?
Kilka pierwszych rozdziałów sprawiło, że oczopląs stał się większy. Wiedziałam, że autorka mówi coś o Sebastianie, później o jego przyjacielu Kpiarzu, pojawiła się też jakaś Glorianna Belladonna, Lynnea, Mroczni Przewodnicy, Zjadacz Świata i kilka innych postaci, lecz nie dostrzegłam między nimi powiązania, jak gdyby losy każdego z nich opowiadały różne historie. Dużo opisów i mało dialogów sprawiało, że czasami przysypiałam nad książką lub przerzucałam kartki, licząc na to, że za chwilę będzie jakaś scena akcji. Nic do siebie nie pasowało. Nic mnie w ogóle nie wciągało, mało tego – okropnie się nudziłam.
Wszystkie moje wątpliwości wyjaśniły się później, kiedy to niejasny wstęp zamienił się w przejrzystą całość, a losy bohaterów stały się jedną historią. Na to jednak trzeba poczekać. Po około stu stronach Sebastian naprawdę wciąga. Dopiero wtedy zrozumiałam, co pani Bishop miała na myśli pisząc pierwszą część Efemery. Zachęconych lekturą Sebastiana ostrzegam – nie zrażajcie się nieciekawym początkiem, ponieważ dalsze wydarzenia nie pozwolą Wam oderwać się od lektury.
Styl pani Bishop dodawał uroku powieści. Nie pamiętam, czy bardzo zmienił się od czasu mojego pierwszego spotkania z jej twórczością, lecz wstępując do Gniazda Rozpusty i Efemery czułam, jakbym wchodziła do tego samego świata jej wyobraźni z tą różnicą, że stał się o wiele dojrzalszy. Czytając Sebastiana trzeba się skupić na połykanych słowach. Nie jest to tak, jak w lekkich młodzieżówkach, gdzie treść sama wchodzi nam do głowy. Tutaj wymagane jest sto procent uwagi skierowane na tekst, gdyż każdy akapit ma swoje znaczenie, zaś brak jednej informacji może wprowadzić zamęt do głowy czytelnika.

Serce jest zdolne do najszlachetniejszych uczuć, ale również do tych najgorszych. To tkwi w każdym z nas. Kształtują nas uczucie, które przyjmujemy, ale też te, od których się odwracamy.
(str. 300)

Kreacja bohaterów nieszczególnie mnie zaskoczyła, ale – jeśli mam być szczera – nie spodziewałam się czegoś nadzwyczajnego. O Sebastianie mogę powiedzieć tyle, że bardzo
Źródło
zaangażował się w związek z Lynneą i nastąpiła w nim jakaś zmiana od czasu jej spotkania. Ponadto był odważny i inteligentny. Z kolei Lynnea wypadła najlepiej spośród wszystkich postaci. Autorce bardzo dobrze udało się przedstawić jej metamorfozę z „króliczka” w „tygrysicę”, którą bardzo chciała się stać. Gloriannę Belladonnę cechowały spokój, siła i mądrość, zaś Kpiarza – humor i błysk w oku. Oczywiście opisałam tylko kilku bohaterów odgrywających dużą rolę w Efemerze; pozostali wypadli całkiem fajnie jak na możliwości pani Bishop.
Wcześniej wspomniałam, że do lektury Sebastiana zniechęciła mnie rekomendacja Booklist, w której słowa „Erotyczna, zmysłowa i romantyczna” mają przykuwać oko czytelników (co w moim przypadku zadziałało odwrotnie). Psychicznie przygotowałam się na to, że będę musiała znosić sceny łóżkowe, ale wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy okazało się, że wiele ich nie było. W dodatku pani Bishop oszczędziła szczegółów i ograniczyła się tylko do kilku zdań. Jeśli „erotyczna” ma oznaczać dwuznaczne teksty i grzeszne myśli bohaterów, to stwierdzam, że nie taki diabeł straszny, jak go malują (ale nie zmienia to mojego nastawienia do erotycznych powieści). Największym i najmilszym zaskoczeniem okazało się właśnie to.
Dużą zaletą Sebastiana  jest cała Efemera. Już tłumaczę o co mi chodzi. Pani Bishop tworząc świat zwany Efemerą pozostawiła czytelnikowi i jego wyobraźni duże pole do popisu. Tak naprawdę Efemera może wyglądać jak kto zapragnie, nie ma tam jasno określonych rzeczy i miejsc, a całe przejścia przez mosty każdy może wyobrazić sobie jak tylko chce. Jest to prawdziwa uczta wyobraźni. Do połowy książki zastanawiałam się, dlaczego autorka poświęca tak mało opisów na przedstawienie krajobrazu Efemery, aż później zauważyłam, że w ten sposób pozwala czytelnikom różnie odebrać wykreowany przez nią świat.
Chociaż taka postawa autorki jest naprawdę świetnym dodatkiem do książki, to przyznam szczerze, że moja wyobraźnia trochę szwankowała i Efemerę wyobraziłam sobie jakie puste, zimne, obce miejsce. Sprawa miała się inaczej w przypadku Gniazda Rozpusty, które w mojej głowie nigdy nie zasypiało.

To, co w jednym ogrodzie uchodzi za chwast, w innym jest najważniejszą rośliną.
(str. 381)

Podsumowując:

Przygoda z Sebastianem była bardzo oryginalna, i pomimo tego, że jak większość książek miała minusy, przypadła mi do gustu. Z przyjemnością śledziłam losy głównego bohatera oraz jego towarzyszki, chętnie wysłuchiwałam pomysłów Glorianny, a także podróżowałam razem ze Zjadaczem Świata przez rozległe tereny Efemery. Czy polecam Sebastiana? Jak najbardziej. Mam nadzieję, że rządnych przygód czytelników pierwszy tom Efemery nie zawiedzie i pozostawi mnóstwo pięknych chwil do wspominania.

7/10

Za możliwość poznania Efemery dziękuję wydawnictwu Initium!


Cykl Efemera:
Sebastian| Belladonna | Most marzeń

Rozchodzi się o... Targi Książki!

Lato powoli zmierza ku końcowi, wnet w nasze skromne progi zawita jesień i ani się obejrzymy, a z drzew sypać się będą złoto-czerwone liście, czyli nastanie prawdziwa, polska jesień. Dlaczego tak nagle zaczynam prawić o jesieni? A no dlatego, że z tą porą roku wiążą się oczekiwane przez wielu Moli Książkowych Targi Książki w Krakowie!

Uwaga, przechodzę do rzeczy. Będę Wam bardzo wdzięczna, jeśli przeczytacie tego posta i wyrazicie swoje zdanie. Najbardziej zależy nam na Waszej opinii, która będzie miała największy wpływ na przebieg zdarzeń. Tak więc... Do dzieła!

Na pomysł wpadła Nada z bloga Książkowy Zawrót Głowy, a ja jej przyklasnęłam. Ponieważ jesteśmy z tych samych stron, zaproponowałam spotkanie w okolicy, ale brak czasu i obowiązki nie za bardzo chciały nam pozwolić na pogaduszki o blogosferze, książkach, świecie i kosmosie. Nada zaproponowała, abyśmy spotkały się na Targach Książki. I wiecie co? Rozwinęłyśmy temat. A co by było, gdybyśmy zorganizowały spotkanie blogerów na Targach w Krakowie, wiecie - rozmowy o książkach, nowości z blogosfery, nowi znajomi... Nagle ten pomysł wydał się tak bardzo realny, że postanowiłyśmy wziąć się do roboty i zrobić coś, co zapamiętamy do końca życia.
Kilka dni wcześniej (niedziela) na fanpage'u mojego bloga zadałam pytanie, czy ktoś wybiera się na Targi Książki w Krakowie. Szkoda, że nie napłynęło dużo odpowiedzi, ale wiem, że może to wynikać z tego, że moja strona nie jest dość popularna. Teraz (w imieniu Nady i moim) ponawiam pytanie:

Czy ktoś z czytających tego posta wybiera się na Targi Książki w Krakowie?
A jeśli tak, czy miałby ochotę spotkać się w większym gronie blogerów?

Każda odpowiedź ma znaczenie, negatywna czy pozytywna. Dzięki Waszym komentarzom będziemy mogły ustalić ile osób wybiera się na Targi i czy takie spotkanie jest opłacalne. Przypominam, że 17. Targi Książki w Krakowie odbywają się w dniach 24 - 27 października 2013
Jeśli możecie i macie ochotę, wyraźcie swoje zdanie na ten temat. Bierzemy pod uwagę każdą opinię i pomysły, które pomogą nam w rozwijaniu naszego pomysłu :)
W planach mamy przygotowanie specjalnego logo, dzięki któremu rozpoznamy się w tłumie Moli Książkowych oraz hasło spotkania, ale o tym później, gdy ustalimy, czy spotkanie faktycznie się odbędzie.

Jak myślicie? Czy spotkanie blogerów na Targach Książki to dobry pomysł? Jesteście zainteresowani?