Tytuł oryginału: Paper Towns
Autor: John Green
Seria/cykl: --
Data premiery: 5 czerwca 2013
Wydawnictwo: Bukowy Las
Liczba stron: 400
Osiemnastoletni
Quentin Jacobsen – dla przyjaciół Q – od zawsze był zafascynowany swoją uroczą
sąsiadką Margo Roth Spiegelman. Pewnej nocy, kiedy Margo wdziera się przez okno
do jego pokoju ubrana jak ninja, nie może uwierzyć, że ta oto popularna
dziewczyna wzywa go do udziału w niesamowitej wyprawie po niewielkim
miasteczku. Kiedy przygoda dobiega końca, nastaje dzień, a co za tym idzie –
lekcje. W szkole Q zauważa, że nie ma jej sąsiadki, zaś zrezygnowani ciągłymi ucieczkami
rodzice Margo nie obchodzą się zniknięciem najstarszej córki. Niedługo po tym
chłopak odkrywa, że Margo zostawiła za sobą wskazówki – mało tego, pozostawiła
je specjalnie dla Quentina. W czasie poszukiwania Margo Q dowiaduje się, że
cudowna sąsiadka, do której wzdychał przez kilka ostatnich lat, jest zupełnie
kimś innym.
„Moim cudem było to, że spośród
wszystkich domów na wszystkich osiedlach mieszkaniowych w całym stanie Floryda
zamieszkałem w domu w sąsiedztwie Margo Roth Spiegelman.”
(str.
9)
Dla
fanów Gwiazd naszych wina wiadomość o
kolejnej powieści Johna Greena ukazująca się nakładem wydawnictwa Bukowy Las
była z pewnością ogromną radością. Autor wzruszającej historii o Hazel i
Augustusie znów wkracza na polski rynek wydawniczy. Przyznajcie sami: nie
mogliście się doczekać Papierowych miast?
Mieliście jakiekolwiek obawy przed następną książką pana Greena? Powiem
szczerze, że ja liczyłam na następny sukces i byłam pewna, że Papierowe miasta zachwycą mnie tak samo
jak Gwiazd naszych wina (no, może
troszkę mniej, zważywszy na to, że wydana w lutym opowieść o Hazel jest jedyna
w swoim rodzaju i na razie króluje na mojej liście bestsellerów). Czy tak było?
„Zawsze wydawało mi się absurdalne,
że ludzie chcą się z kimś zadawać tylko dlatego, iż ten ktoś jest ładny. To
jakby wybierać płatki śniadaniowe ze względu na kolor, a nie na smak.”
(str.
53)
Już
na pierwszych stronach poczułam się tak, jakbym czytała Gwiazd naszych wina –
ten sam lekki styl, prosty język i duża dawka
humoru. Przez kolejne rozdziały przechodziłam z uśmiechem na ustach i radością,
bo oto w moich rękach znalazło się bestsellerowe dzieło kultowego
amerykańskiego pisarza. Prolog zachwycił mnie do granic możliwości, tak samo
część pierwsza, czyli najbliższe sto osiem stron. Później było równie cudownie
z wyjątkiem końca, ale o tym za chwilę.
Źródło |
Co
mogę powiedzieć o bohaterach? To, że są świetnie wykreowani i zabawni (humor
jest znakiem rozpoznawczym Johna Greena). Ogromną sympatią obdarzyłam Quentina.
Jego prosty tok myślenia i punkt widzenia często sprawiały, że w czasie lektury
wybuchałam śmiechem, no bo jak tu nie mieć banana na ustach przy tak
przyjemnym, inteligentnym i przezabawnym bohaterze? Przyjaciele Quentina
również zrobili na mnie wrażenie. Zaskakujące jest to, że każdy miał inny
charakter, który z łatwością dało się określić dzięki wyraźnym cechom. Naprawdę
czułam, że Q, Radar i Ben mają za sobą długie lata przyjaźni. Myślę, że relacje
między nimi zostały bardzo dobrze przedstawione. Margo również mnie zaskoczyła,
a przynajmniej na początku. Nie spodziewałam się po niej takiej postawy.
Polubiłam ją za odwagę i pomysłowość. Niestety później jej obraz zepsuł się w
mojej głowie i przestałam patrzeć na nią tak, jak na pierwszych stronach.
Zatęskniłam za tamtą Margo, która (uwaga, spoiler) wrzuciła śledzia do samochodu (koniec).
Na szczęście przy Quentinie zawsze była paczka przyjaciół, powiększająca się z
każdym rozdziałem.
Jak
mówiłam wcześniej, lekki styl, prosty, młodzieżowy język i humor sprawiły, że
od razu w mojej głowie zaświeciła się żarówka z napisem „Twórczość Johna
Greena”. Jeszcze nigdy nie miałam okazji spotkać się z pisarzem, którego styl w
ogóle się nie zmienił. Narracja pierwszoosobowa dodała lekkości powieści.
Dzięki temu książkę czyta się bardzo, bardzo szybko.
„Tak trudno jest odejść
– dopóki się nie odejdzie. A wówczas to najłatwiejsza rzecz pod słońcem.”
(str.
295)
Papierowe
miasta jest dobrą, przyjemną lekturą i z pewnością
podbiłaby moje serce,
gdyby nie jedna rzecz – pomysł. Opis zaciekawił mnie do tego
stopnia, że nie zwracałam uwagi na to, czy Margo znajdzie się, czy też nie, a
jak tak to co będzie między nią a Quentinem… Kończąc Papierowe miasta poczułam niedosyt. Uwierzcie mi lub nie, ale nigdy
nie czułam się tak rozdarta. Z jednej strony powieść pana Greena zachwyciła
mnie bohaterami, przyjemnym miejscem, akcji, jego stylem i lekkością, a z
drugiej… Nie wiem o co mu chodziło w Papierowych
miastach. Gdyby nie wcześniejsza lektura Gwiazd naszych wina nie wiedziałabym, że twórczość tego autora jest
pełna różnorakich metafor. Przez kilka dni po skończeniu Papierowych miast próbowałam zrozumieć historię Quentina, zrozumieć
Margo i jej dziwną wyprawę, zrozumieć wskazówki, które pozostawiała, aż w końcu
próbowała pojąć, dlaczego stało się tak, a nie inaczej. Nie wymyśliłam nic.
Może jestem zbyt inteligentna i nie potrafię rozgryźć tej książki, ale nie
znalazłam w niej sensu. Myślę, że jest to powieść o poszukiwaniu siebie,
podążania za swoją prawdziwą naturą, odnalezieniu tego miejsca, w którym możemy
poczuć się najlepiej, lecz… nic poza tym. Owszem, wskazówki ciekawie prowadziły
Quentina z jednego miejsca do drugiego (pan Green świetnie to zaplanował),
poświęcenie głównego bohatera było ogromne, ale Margo i jej „pomysł” na życie…
Trochę się zawiodłam. Dobra, nie trochę – bardzo. Naprawdę oczekiwałam ciekawej
pointy, takiej, która nie pozwoliłaby mi zapomnieć o książce i kazałaby mi
często wracać do historii Quentina.
Źródło |
„Każdy opętany jest manią
posiadania przedmiotów. Cienkich jak papier i jak papier kruchych.”
(str.
78)
Podsumowując:
Nie
chcę oceniać Papierowych miast przez
pryzmat Gwiazd naszych wina i sukces
Johna Greena. Co to, to nie. Tak, spodziewałam się czegoś innego i tak,
zawiodłam się na Papierowych miastach
(oczywiście pod względem zakończenia; styl i bohaterowie są jak najbardziej w
porządku), dlatego trudno wystawić mi słabą ocenę. Niestety moje wrażenia po
tej lekturze nie są zbyt pozytywne.
Nie
oznacza to oczywiście, że chcę Was zniechęcić do Papierowych miast. Może Wam przygoda Q przypadnie do gustu i lepiej
zrozumiecie zachowanie Margo. Ja osobiście nie odebrałam tej lektury jak
najlepiej. Niemniej jednak John Green wciąż jest moim ulubionym pisarzem!
6/10
Mnie też bardziej urzekła "Gwiazd naszych wina" , ale "Papierowe miasta" też w sobie "coś" mają
OdpowiedzUsuńNie czytałam jeszcze książek tego autora :)
OdpowiedzUsuńMoże zacznę jednak od ''Gwiazd naszych wina'' :))
weronine-library.blogspot.com
Nie czytałam jeszcze żadnej książki od pana Greena, aczkolwiek mam zamiar się za nie zabrać :) Jakoś mam większą ochotę na tę tu, niż na "Gwiazd naszych wina", może mi się trochę bardziej spodoba :)
OdpowiedzUsuńdla mnie to właśnie "Papierowe miasta" są milion razy lepsze niż "Gwiazd naszych wina"... nie miałam problemu ze zrozumieniem tej książki - co więcej, to właśnie "Miasta" są dla mnie tą GŁĘBSZĄ książką niż "GNW". tamta była po prostu smutna, tylko smutna. szkoda, że nie podobała Ci się. ja oceniłam ją na 10; "Miasta" są w mojej pierwszej trójce najlepszych przeczytanych książek... w "GNW" zabrakło mi właśnie tego przesłania, które otrzymałam tutaj.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam!
Nie jestem do końca przekonana do książek tego autora, więc raczej sobie odpuszczę.
OdpowiedzUsuńCzytałam jego poprzednią książkę i tak sobie dla mnie wypadła, lecz myślę, że na tą też się kiedyś skuszę.
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu pierwszej częsci, na pewno przeczytam kontynuacje :)
OdpowiedzUsuńWszyscy czytają Greena, chyba i ja wreszcie powinnam :)
OdpowiedzUsuńJa też się zawiodłam na tej książce! Ale Greena nadal lubię ;)
OdpowiedzUsuńJego nie da się nie lubić :D
UsuńJa mam ochotę na całą serię, ale nie wiem, kiedy mi się uda ją przeczytać:)
OdpowiedzUsuń