064. "Papierowe miasta" - John Green

Tytuł: Papierowe miasta
Tytuł oryginału: Paper Towns
Autor: John Green
Seria/cykl: --
Data premiery: 5 czerwca 2013
Wydawnictwo: Bukowy Las
Liczba stron: 400



Osiemnastoletni Quentin Jacobsen – dla przyjaciół Q – od zawsze był zafascynowany swoją uroczą sąsiadką Margo Roth Spiegelman. Pewnej nocy, kiedy Margo wdziera się przez okno do jego pokoju ubrana jak ninja, nie może uwierzyć, że ta oto popularna dziewczyna wzywa go do udziału w niesamowitej wyprawie po niewielkim miasteczku. Kiedy przygoda dobiega końca, nastaje dzień, a co za tym idzie – lekcje. W szkole Q zauważa, że nie ma jej sąsiadki, zaś zrezygnowani ciągłymi ucieczkami rodzice Margo nie obchodzą się zniknięciem najstarszej córki. Niedługo po tym chłopak odkrywa, że Margo zostawiła za sobą wskazówki – mało tego, pozostawiła je specjalnie dla Quentina. W czasie poszukiwania Margo Q dowiaduje się, że cudowna sąsiadka, do której wzdychał przez kilka ostatnich lat, jest zupełnie kimś innym.

Moim cudem było to, że spośród wszystkich domów na wszystkich osiedlach mieszkaniowych w całym stanie Floryda zamieszkałem w domu w sąsiedztwie Margo Roth Spiegelman.

(str. 9)

Dla fanów Gwiazd naszych wina wiadomość o kolejnej powieści Johna Greena ukazująca się nakładem wydawnictwa Bukowy Las była z pewnością ogromną radością. Autor wzruszającej historii o Hazel i Augustusie znów wkracza na polski rynek wydawniczy. Przyznajcie sami: nie mogliście się doczekać Papierowych miast? Mieliście jakiekolwiek obawy przed następną książką pana Greena? Powiem szczerze, że ja liczyłam na następny sukces i byłam pewna, że Papierowe miasta zachwycą mnie tak samo jak Gwiazd naszych wina (no, może troszkę mniej, zważywszy na to, że wydana w lutym opowieść o Hazel jest jedyna w swoim rodzaju i na razie króluje na mojej liście bestsellerów). Czy tak było?

Zawsze wydawało mi się absurdalne, że ludzie chcą się z kimś zadawać tylko dlatego, iż ten ktoś jest ładny. To jakby wybierać płatki śniadaniowe ze względu na kolor, a nie na smak.

(str. 53)

Już na pierwszych stronach poczułam się tak, jakbym czytała Gwiazd naszych wina
Źródło
ten sam lekki styl, prosty język i duża dawka humoru. Przez kolejne rozdziały przechodziłam z uśmiechem na ustach i radością, bo oto w moich rękach znalazło się bestsellerowe dzieło kultowego amerykańskiego pisarza. Prolog zachwycił mnie do granic możliwości, tak samo część pierwsza, czyli najbliższe sto osiem stron. Później było równie cudownie z wyjątkiem końca, ale o tym za chwilę.

Co mogę powiedzieć o bohaterach? To, że są świetnie wykreowani i zabawni (humor jest znakiem rozpoznawczym Johna Greena). Ogromną sympatią obdarzyłam Quentina. Jego prosty tok myślenia i punkt widzenia często sprawiały, że w czasie lektury wybuchałam śmiechem, no bo jak tu nie mieć banana na ustach przy tak przyjemnym, inteligentnym i przezabawnym bohaterze? Przyjaciele Quentina również zrobili na mnie wrażenie. Zaskakujące jest to, że każdy miał inny charakter, który z łatwością dało się określić dzięki wyraźnym cechom. Naprawdę czułam, że Q, Radar i Ben mają za sobą długie lata przyjaźni. Myślę, że relacje między nimi zostały bardzo dobrze przedstawione. Margo również mnie zaskoczyła, a przynajmniej na początku. Nie spodziewałam się po niej takiej postawy. Polubiłam ją za odwagę i pomysłowość. Niestety później jej obraz zepsuł się w mojej głowie i przestałam patrzeć na nią tak, jak na pierwszych stronach. Zatęskniłam za tamtą Margo, która (uwaga, spoiler) wrzuciła śledzia do samochodu (koniec). Na szczęście przy Quentinie zawsze była paczka przyjaciół, powiększająca się z każdym rozdziałem.

Jak mówiłam wcześniej, lekki styl, prosty, młodzieżowy język i humor sprawiły, że od razu w mojej głowie zaświeciła się żarówka z napisem „Twórczość Johna Greena”. Jeszcze nigdy nie miałam okazji spotkać się z pisarzem, którego styl w ogóle się nie zmienił. Narracja pierwszoosobowa dodała lekkości powieści. Dzięki temu książkę czyta się bardzo, bardzo szybko.

Tak trudno jest odejść – dopóki się nie odejdzie. A wówczas to najłatwiejsza rzecz pod słońcem.

(str. 295)

Papierowe miasta jest dobrą, przyjemną lekturą i z pewnością podbiłaby moje serce,
Źródło
gdyby nie jedna rzecz – pomysł. Opis zaciekawił mnie do tego stopnia, że nie zwracałam uwagi na to, czy Margo znajdzie się, czy też nie, a jak tak to co będzie między nią a Quentinem… Kończąc Papierowe miasta poczułam niedosyt. Uwierzcie mi lub nie, ale nigdy nie czułam się tak rozdarta. Z jednej strony powieść pana Greena zachwyciła mnie bohaterami, przyjemnym miejscem, akcji, jego stylem i lekkością, a z drugiej… Nie wiem o co mu chodziło w Papierowych miastach. Gdyby nie wcześniejsza lektura Gwiazd naszych wina nie wiedziałabym, że twórczość tego autora jest pełna różnorakich metafor. Przez kilka dni po skończeniu Papierowych miast próbowałam zrozumieć historię Quentina, zrozumieć Margo i jej dziwną wyprawę, zrozumieć wskazówki, które pozostawiała, aż w końcu próbowała pojąć, dlaczego stało się tak, a nie inaczej. Nie wymyśliłam nic. Może jestem zbyt inteligentna i nie potrafię rozgryźć tej książki, ale nie znalazłam w niej sensu. Myślę, że jest to powieść o poszukiwaniu siebie, podążania za swoją prawdziwą naturą, odnalezieniu tego miejsca, w którym możemy poczuć się najlepiej, lecz… nic poza tym. Owszem, wskazówki ciekawie prowadziły Quentina z jednego miejsca do drugiego (pan Green świetnie to zaplanował), poświęcenie głównego bohatera było ogromne, ale Margo i jej „pomysł” na życie… Trochę się zawiodłam. Dobra, nie trochę – bardzo. Naprawdę oczekiwałam ciekawej pointy, takiej, która nie pozwoliłaby mi zapomnieć o książce i kazałaby mi często wracać do historii Quentina.

Każdy opętany jest manią posiadania przedmiotów. Cienkich jak papier i jak papier kruchych.

(str. 78)
Podsumowując:

Nie chcę oceniać Papierowych miast przez pryzmat Gwiazd naszych wina i sukces Johna Greena. Co to, to nie. Tak, spodziewałam się czegoś innego i tak, zawiodłam się na Papierowych miastach (oczywiście pod względem zakończenia; styl i bohaterowie są jak najbardziej w porządku), dlatego trudno wystawić mi słabą ocenę. Niestety moje wrażenia po tej lekturze nie są zbyt pozytywne.

Nie oznacza to oczywiście, że chcę Was zniechęcić do Papierowych miast. Może Wam przygoda Q przypadnie do gustu i lepiej zrozumiecie zachowanie Margo. Ja osobiście nie odebrałam tej lektury jak najlepiej. Niemniej jednak John Green wciąż jest moim ulubionym pisarzem!

6/10

11 komentarzy do “064. "Papierowe miasta" - John Green”

  1. Mnie też bardziej urzekła "Gwiazd naszych wina" , ale "Papierowe miasta" też w sobie "coś" mają

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie czytałam jeszcze książek tego autora :)
    Może zacznę jednak od ''Gwiazd naszych wina'' :))

    weronine-library.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie czytałam jeszcze żadnej książki od pana Greena, aczkolwiek mam zamiar się za nie zabrać :) Jakoś mam większą ochotę na tę tu, niż na "Gwiazd naszych wina", może mi się trochę bardziej spodoba :)

    OdpowiedzUsuń
  4. dla mnie to właśnie "Papierowe miasta" są milion razy lepsze niż "Gwiazd naszych wina"... nie miałam problemu ze zrozumieniem tej książki - co więcej, to właśnie "Miasta" są dla mnie tą GŁĘBSZĄ książką niż "GNW". tamta była po prostu smutna, tylko smutna. szkoda, że nie podobała Ci się. ja oceniłam ją na 10; "Miasta" są w mojej pierwszej trójce najlepszych przeczytanych książek... w "GNW" zabrakło mi właśnie tego przesłania, które otrzymałam tutaj.


    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie jestem do końca przekonana do książek tego autora, więc raczej sobie odpuszczę.

    OdpowiedzUsuń
  6. Czytałam jego poprzednią książkę i tak sobie dla mnie wypadła, lecz myślę, że na tą też się kiedyś skuszę.

    OdpowiedzUsuń
  7. Po przeczytaniu pierwszej częsci, na pewno przeczytam kontynuacje :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Wszyscy czytają Greena, chyba i ja wreszcie powinnam :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja też się zawiodłam na tej książce! Ale Greena nadal lubię ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja mam ochotę na całą serię, ale nie wiem, kiedy mi się uda ją przeczytać:)

    OdpowiedzUsuń

Będę wdzięczna za komentarz pozostawiony pod tym postem. Śmiało wyraź swoje zdanie - jeśli moja recenzja/artykuł są do bani, napisz. Powiedz, co Ci się nie podoba, co robię źle, a ja nad tym popracuję.
Uprzedzam - jeśli chcesz napisać tylko "super, świetna recenzja", podaruj sobie. Wolę mieć mniej komentarzy, a rozbudowanych i odnoszących się do treści, niż mnóstwo z kilkoma pozytywnymi słowami.
Dziękuję!