Tytuł oryginału: An abundance of Katherines
Autor: John Green
Seria/cykl: --
Data premiery: 4 czerwca 2014
Wydawnictwo: Bukowy Las
Liczba stron: 304
Colin Singleton
gustuje wyłącznie w dziewczynach o imieniu Katherine. Chodził z dziewiętnastoma
Katherine’ami, dziewiętnaście razy Katherine’y go porzuciły, a on
dziewiętnaście razy stał się Porzuconym. Po ostatnim zerwaniu z Katherine XIX
Colin i jego najlepszy przyjaciel Hassan wyruszają w podróż, która pomoże
Colinowi odkryć samego siebie i pozwoli mu napisać Teoremat zasadzie o przewidywalności Katherine, za pomocą którego
będzie mógł przewidzieć, czy związek z kolejną Katherine okaże się sukcesem,
czy też kolejną porażką. Miłość, nieżyjący austro-węgierski książę, przyjaźń i
wielka, włochata dzika świnia to trochę ryzykowne połączenie!
Lubię
książki, o których można wiele napisać w recenzji. Przy niektórych powieściach
palce same wędrują po klawiaturze, lecz są też przypadki, gdzie napisanie
recenzji jest prawdziwą katorgą. Bez wątpienia 19 razy Katherine Johna Greena, amerykańskiego, kultowego,
młodzieżowego pisarza, to książka, o której jest co pisać. Spodziewałam się
kolejnego „bum!” podobnego do „bum!” z Szukając
Alaski lub Gwiazd naszych wina,
czegoś, co potwierdzi, że John Green jest absolutnym objawieniem, lecz… chyba
nie znalazłam tego w 19 razy Katherine.
Było zabawnie, śmiesznie, z humorem, ale też z powagą, lecz czy świetnie i
odlotowo?
O
19 razy Katherine mogę powiedzieć
tyle, że jest to książka o wszystkim i o niczym. Mamy motyw podróży (który
pojawił się też w Papierowych miastach),
poszukiwania samego siebie, jest miłość, jest przyjaźń, zabawa – ogólnie
mówiąc: wszystko, co charakterystyczne dla Johna Greena. Uwielbiam inteligentny
humor w jego książkach a także inteligentnych bohaterów, tak zupełnie różnych
od rozchichotanych, typowych nastolatków ze słabych powieści młodzieżowych.
Jednak przy czwartej książce pana Greena zaniepokoił mnie pewien powielany
przez niego schemat. Wszyscy jego bohaterowie są podobni do siebie. Colin
łudząco przypominał mi Milesa z Szukając Alaski,
Quentina z Papierowych miast, w
pewnych momentach był nawet podobny do Isaaca z Gwiazd naszych wina, chociaż do tej książki znalazłam najmniej
porównań. Hassan był kolejnym Pułkownikiem i Benem, a pozostali bohaterowie
również mieli swoich bliźniaków z poprzednich książek. Po trzech powieściach
Greena przyzwyczaiłam się do ciekawych, zabawnych, mądrych bohaterów,
błyskotliwych uwag i inteligentnych dialogów. Wszystko fajnie i w ogóle, ale miałam
nadzieję, że w nowej odsłonie John Green zaskoczy czytelników czymś zupełnie
innym, ciekawym i świeżym, ale niestety tak się nie stało.
Colin
Singleton w mojej ocenie jest najdziwniejszym bohaterem 19 razy Katherine. Nie pomyślcie przypadkiem, że najgorszym.
Polubiłam Colina tak samo jak wszystkich innych bohaterów czwartej książki pana
Greena, lecz nie zmienia to faktu, że „cudowne dziecko” czasami działało mi na
nerwy swoimi dziwnymi nawykami. Na jego usprawiedliwienie mogę powiedzieć tyle,
że na swój sposób czyniło go to bardzo naturalną postacią. O Hassanie mogę
powiedzieć to, co wspomniałam akapit wyżej. Ten, kto czytał Szukając Alaski i Papierowe miasta zrozumie, jaką rolę odgrywa w 19 razy Katherine, lecz dla niewtajemniczonych w tamte dzieła
Greena przedstawię go za pomocą kilku słów: ten zabawniejszy przyjaciel, pełen
głupich/ryzykownych pomysłów i przeciwieństwo głównego bohatera.
W
pewnym momencie miałam też wrażenie, że książka opowiadająca o losach
zagubionego w świecie Colina zamieniła się w podręcznik do matematyki. Pomysł z
Teorematem był ciekawy, ale przyćmił
główny wątek (którego, notabene, nie da się jasno określić). Za dużo obliczeń,
za dużo kombinowania i za dużo matematyki.
Wychodzi
na to, że w mojej ocenie 19 razy
Katherine wypada bardzo słabo. Na pewno jest słabsza od poprzednich
książek, ale nie najgorsza. Pierwszy raz w książkach Greena pojawiają się
zabawne przypisy. To jest jedyna nowa rzecz, jaką możecie spotkać w jego
powieści. Czasami są one przepełnione matematyką, lecz częściej zabawnymi
uwagami na temat życia Colina. Ot, przyjemne, śmieszne wstawki wyjaśniające
wiele kwestii dotyczących bohatera. Ponad to 19 razy Katherine czyta się bardzo szybko i przyjemnie. John Green
ma dar do pisania młodzieżowych książek, który świetnie wykorzystuje. Jego
kolejną książkę śmiało możecie przeczytać w jeden dzień. Jest tak lekka,
zabawna i bardzo dobra w odbiorze, że czytanie jej to czysta przyjemność. John
Green nie zapomina też o czytelnikach, zasypując ich swoim inteligentnym
humorem.
Więcej
o 19 razy Katherine powiedzieć już
chyba nie mogę. Przygoda Colina troszkę mnie zawiodła, bo oczekiwałam czegoś
nowego, świeżego, ale wciąż „greenowego”. Okazało się inaczej, jednak nie
spisuję tej książki na straty. Z pewnością jest warta uwagi. Nie znalazłam w
niej żadnego życiowego przesłania, oprócz motywu poszukiwania siebie (który był również w Papierowych miastach) i zapomnienia (Gwiazd naszych wina), ale zdania o tej
powieści są bardzo różne i może według Was będzie ona tą najlepszą spośród
wszystkich przeczytanych. John Green to świetny pisarz, a nikt nie powiedział,
że świetny pisarz nigdy nie będzie miał gorszej książki. Uważam, że 19 razy Katherine po części jest taką
trochę gorszą książką. Nie złą, ale gorszą od poprzedniczek. Ale, hej, wcale
Wam jej nie odradzam! Jeśli macie ochotę na lekką, zabawną powieść, przy której
będziecie mogli mile spędzić wakacyjny wieczór lub przeczytać coś niezobowiązującego,
to 19 razy Katherine jest strzałem w
dziesiątkę.
6/10
Za możliwość poznania świata Colina serdecznie dziękuję Wydawnictwu Bukowy Las!
Inne powieści Johna Greena:
Gwiazd naszych wina | Papierowe miasta | Szukając Alaski | 19 razy Katherine
to było do przewidzenia, że przy czwartej książce autora to się zacznie robić nudne. tak samo jest przecież ze Sparksem - jakkolwiek jego Pamiętnik jest w mojej ocenie mistrzostwem i geniuszem, to teraz, gdy właśnie skończyłam jego 5 książkę, ocenię ją jakoś na 6, bo nawet jeśli przyjemna i tak dalej, to ile można. wątpię żeby Green znudził mi się jak Wam wszystkim, dlatego że po prostu nigdy go nie kochałam - i w GNW i w PM traktowałam go na pewien.. dystans, ale książki mi się podobały. na razie mam w bliskich planach Szukając Alaski i myślę że też ocenię na coś koło siódemki. a na Katherine może przyjdzie czas, a może nie :>
OdpowiedzUsuńMnie osobiście "Szukając Alaski" podobała się równie bardzo jak "Gwiazd naszych wina", może dlatego, że była to jego pierwsza książka, a może dlatego, że po prostu ma w sobie jakąś magię, która do tej pory każe mi przypominać o Milesie i Alasce. Mam nadzieję, że w kolejnej książce Green pokaże zupełnie inne oblicze :)
UsuńJa podobnie jak "Papierowym miastom" dam szansę ;)
OdpowiedzUsuńSzkoda. Bardzo liczyłam na tę książkę. Książki Greena mają w sobie magię, jak widac nie da się tej magii wykorzystywac w nieskończonośc...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
http://flirty-z-ksiazka.blogspot.com/
Ja ten schemat zauważyłam już czytając PA. Q był dla mnie wierną kopią Milesa, a Margo Alaski. Ale nie bardzo się tym przejęłam ;-) A tutaj Colin przypominał mi - o zgrozo - Augustusa, z tego powodu, że podobnie jak on, Colin bał się zapomnienia. Moja recenzja będzie wieczorem na blogu, więc jakbyś była ciekawa, to zapraszam później :)
OdpowiedzUsuńO, z chęcią zajrzę! Ale to porównanie Augustusa i Colina zaskoczyło mnie, chociaż faktycznie - zgadza się to, że oboje bali się zapomnienia :)
UsuńPokochałam tego autora za "Gwiazd naszych wina". Muszę się zabrać za inne jego książki:)
OdpowiedzUsuńPlanuję ją przeczytać :) Na razie mam na koncie przeczytanych książek tego autora mam tylko "Szukając Alaski" :)
OdpowiedzUsuńChciałam czytać jedną książkę tego autora, ale zupełnie nie mój styl, więc odpuściłam.
OdpowiedzUsuńmam "19 razy Katherine" i boję się dalej przez nią brnąć :( przeczytałem ponad 150 stron i na razie niczym mnie nie zaskoczyła, a po twojej recenzji nie wiem co z nią zrobić :<
OdpowiedzUsuńJa tę książkę potraktowałam jako totalną rozrywkę :) Koniec jest słodki i bardzo fajny, a reszta... przecież to Green! Chociaż nie powala niczym nowym, to miło znów się z nim spotkać :)
UsuńW moim przypadku autor wciąż przede mną :)
OdpowiedzUsuńTak się właśnie obawiałam, że może się okazać tą najsłabszą Greenowską książką...
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa fenomenu tego autora, nie miałam okazji przeczytać żadnej jego książki.
OdpowiedzUsuńJejku, czy tylko ja nie sięgnęłam do tej pory po żadną książkę tego autora? :( Chociaż naprawdę chciałabym przeczytać "Gwiazd naszych wina" (byłam na filmie, przepiękny) to wiadomo jak to jest, tak dużo książek, mało czasu.
OdpowiedzUsuńI komentarz się nie dodał! Ech, piszemy jeszcze raz... Zgadzam się całkowicie. Po pierwszym szoku, że nie jest to w pełni greenowska historia, z jakimś głębszym przesłaniem, bardzo mi się spodobała - była idealną lekką, zabawną historyjką na nudne popołudnie;)
OdpowiedzUsuń