Tytuł oryginału: The Rebel Prince
Autor: Celine Kiernan
Seria/cykl: Trylogia Moorehawke tom 3
Data premiery: 22 lutego 2012
Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Liczba stron: 421
Po długiej
rozłące nadchodzi czas na spotkanie – Razi wraz z Wynter, Christopherem i
Merronami dociera do obozu swojego brata, księcia Alberona. Chociaż oboje nie
widzieli się przez lata, a radości na widok rodzeństwa nie ma końca, oboje są
do siebie sceptycznie nastawieni. Alberon nie wierzy w dyplomację Raziego, ale
mimo to przedstawia mu jego plany, pomysły, a na samym końcu wynalazek króla i Lorcana
– Krwawą Maszynę. Pewny swoich decyzji Alberon nie chce wysłuchiwać rad swojego
brata, zaś Razi wie, że Krwawa Maszyna może zniszczyć wszystko, co do tej pory
stworzył ich ojciec. Wynter staje po stronie Alberona przekonana jego
argumentami, nawet wtedy, gdy okazuje się, że sprzymierzeńcami młodego księcia
są Wilkołaki, a wraz z ich przybyciem do obozu Alberona zostają uwolnione duchy
przeszłości.
Pewnego
lutowego dnia swoje serce oddałam jednej, z pozoru małej, niczym nie
wyróżniającej się spośród tłumu innych powieści książce – Zatrutemu tronowi. Za pomocą książkowej magii zostałam wciągnięta
do świata Wynter, Christophera i Raziego, w którym życie nie było łatwe i
usłane różami, ale który mocno pokochałam. Czułam, że stałam się jego częścią.
Radość z przynależenia do średniowiecznej rzeczywistości trwała przez drugi tom
– Królestwo cieni – i ciągnąć miała
się przez trzeci, aż do samego… końca. Dopiero pod koniec Zbuntowanego księcia uświadomiłam sobie, że naprawdę muszę rozstać
się z cudownymi bohaterami, jedynym w swoim rodzaju miejscem akcji i mrocznymi
sekretami królestwa Jonathona.
„Trzeba znać swoje miejsce w
szeregu”
(str.
76)
Początek
pełen akcji sprawił, że natychmiast znalazłam się w domu – bo tak mogę nazwać
towarzystwo Wynter i jej przyjaciół. Piękne ubrane w słowa opisy utworzyły w
mojej głowie niesamowity, realistyczny obraz sytuacji, w której znaleźli się
wszyscy podróżni. Mocny pierwszy rozdział otwiera drzwi do kolejnych mrożących
krew w żyłach sytuacji.
Źródło |
Natychmiast
po rozpoczęciu przygody ze Zbuntowanym
księciem zauważyłam pewną różnicę w zachowaniu Wynter. W porównaniu z
pierwszą częścią i jej postawą w Zatrutym
tronie odniosłam wrażenie, że główna bohaterka bardzo wydoroślała.
Momentami nawet mnie zaskakiwała swoją stanowczością i niezłomnością. Potrafiła
przekonać trzech mężczyzn do swojego pomysłu, lecz również umiała odpowiednio
zachować się w towarzystwie księcia i króla, nie zapominając o dworskiej
etykiecie. Wynter zawsze będzie dla mnie najdzielniejszą i najbystrzejszą nastoletnią
bohaterką, z którą miałam przyjemność się spotkać. Biję pokłony przed autorką
za wykreowanie tak cudownej, dojrzałej i inteligentnej postaci gotowej
poświęcić wszystko dla bliskich i ukochanych osób.
Z
kolei Christopher… Nad tą postacią mogłabym rozpływać się całymi dniami. W Zbuntowanym księciu pani Kiernan
świetnie przedstawiła jego ciemną stronę, nad którą czasami nie potrafił
zapanować, lecz nawet pomimo tej niechcianej maski wciąż był dla mnie tym samym
czułym, opiekuńczym i kochającym chłopcem z Zatrutego
tronu. Na pozytywny wizerunek Christophera wpływa również jego podejście do
Wynter, która stała się dla niego całym światem.
Chylę
czoła autorce za pozostałych bohaterów. Razi… hm… Razi na moich oczach stał się
prawdziwym mężczyzną. O ile w poprzednim tomie pozwalał sobie na odrobinę
zabawy i uśmiechu, tak w tym całkowicie przejął się sytuacją królestwa i jego
brata, co sprawiło, że musiał stanąć przed trudnymi decyzjami. Nieraz czułam,
że Razi mógłby być moim starszym bratem. Pani Kiernan żadnego z bohaterów nie
chciała idealizować, dlatego wyszli jej oni tak… naturalnie. U Raziego
pokochałam zagubienie, które często go dopadało. Sólmundr zdobył moją sympatię
postawą wobec Christopehera; tym, że uważał go za swojego syna i był
odpowiedzialny za jego bezpieczeństwo. Hallvor urzekła mnie tym, iż zawsze była
obok potrzebujących ją osób, zaś Alberon bardzo mnie zaskoczył. Autorka
idealnie (za pomocą jakiejś magicznej różdżki lub wyjątkowo dobrych zaklęć)
przedstawiła jego charakter. Wcześniej żaden czytelnik nie miał okazji spotkać
się z bratem Raziego, lecz teraz w drugiej części, kiedy bracia są w jednym
obozie, można dostrzec mnóstwo cech charakteru Alberona. Przede wszystkim
największym zaskoczeniem był dla mnie jego temperament! Przyzwyczaiłam się do
spokoju Raziego i nigdy nie spodziewałabym się tego, że Alberon może być jego
przeciwieństwem. Wybuchowość księcia okazała się czymś nowym, innym i (posłużę
się kolokwializmem) „totalnie odjechanym”. Niesamowite również było to, że po
wybuchu gniewu tak szybko potrafił opanować nerwy. Och… Pani Kiernan stała się
dla mnie mistrzem w kreowaniu postaci.
Świetnym
dodatkiem do całokształtu okazały się przebiegłość i spryt Merronów. Rewelacyjnie
naszkicowane różnice między ludem Merronów a Południowcami dodawały kolorów
powieści.
„Czasem stając z boku, widzi się
więcej”
(str.
79)
Akcja
niewątpliwie jest atutem Zbuntowanego
księcia. Chociaż nie było jej aż tak
wiele, to jednak jakość zrobiła swoje.
Za sprawą pięknych opisów i cudownego języka pani Kiernan, autorka tworzyła w
mojej głowie niesamowite, jedyne w swoim rodzaju sceny walk, zazdrości, zemsty
i miłości. Nienawiść, którą młody hadryjczyk darzył Wilkołaków, miłość między
Christopherem a Wynter lub spotkanie braci – emocje bohaterów w tym sytuacjach
świetnie dało się poczuć dzięki językowi autorki: żadnych trudnych zwrotów,
średniowiecznych słów, archaizacji języka itp. Jeżeli jakakolwiek powieść pani
Kiernan zostanie jeszcze wydana w Polsce, w pierwszej kolejności po nią sięgnę
i znów pozwolę uwieść się jej magii lekkiego pióra.
Źródło |
Mroczny
klimat, którego zabrakło mi w Królestwie
cieni na szczęście teraz się pojawił, co pozytywnie wpłynęło na ocenę
trzeciego tomu. Żałowałam jedynie tego, że było go tak niewiele w porównaniu z Zatrutym tronem, w którym stał się on
znakiem rozpoznawczym Trylogii Moorehawke.
Mimo to cieszę się, że mrożące krew w żyłach sceny z duchami znalazły się
między stronami Zbuntowanego księcia.
Punkt
kulminacyjny to moment, w którym moje nerwy zostały wystawione na ciężką próbę.
Ostatnie strony sprawiły, że na zmianę cieszyłam się, płakałam, niedowierzałam
i wściekałam się. Mocny koniec to podsumowanie wszystkich trzech części, tak
jakby połączenie wszystkich zakończeń trylogii i stworzenie jednego, wielkiego,
pełnego emocji punktu kulminacyjnego. Czytając go nie potrafiłam usiedzieć w
miejscu, a rzeczywistość zostawiłam daleko za sobą. W tamtej chwili istniał
tylko bardzo niebezpieczny, pełen wyrzeczeń i trudów świat Wynter.
Samo
zwieńczenie Trylogii Moorehawke było
idealne. Właśnie tak wyobrażałam sobie ostatnie chwile z Wynter i
Christopherem, które niestety musiały kiedyś nadejść (a tak bardzo tego nie
chciałam…)
„W życiu rzadko można szybko
wymierzyć sprawiedliwość.”
(str.
190)
Od
tej pory nazwisko pani Celine zawsze będę kojarzyć tylko i wyłącznie z Trylogią Moorehawke. Jej powieści
pozostawiły w mojej duszy ogromny ślad i paskudnego kaca książkowego. Przygody
Wynter były dla mnie czymś nowym i niepowtarzalnym – czymś, co już więcej się
nie zdarzy. Mam ogromny sentyment do tych trzech powieści. To niesamowite, jak
bardzo można oczarować czytelnika swoją twórczością. Christopher, Wynter i Razi
na zawsze pozostaną dla mnie paczką przyjaciół gotowych oddać za siebie życie,
Alberona kojarzyć będę z wielkimi rewolucjami, a Merronów z innym światem.
Chciałabym wymyślić jakąś filozoficzną myśl ukazującą moje uczucia po
zakończeniu Zbuntowanego księcia, ale
nic nie przychodzi mi do głowy. Chyba najprostszym i najlepszym rozwiązaniem
będzie, jeśli powiem, że Ci, którzy jeszcze nie przeczytali Zatrutego tronu powinni jak najszybciej
to zrobić. Poznacie siłę przyjaźni, moc miłości, prawdziwy strach o
najbliższych, smak rozstania i dowiecie się, jak łatwo można przebaczyć nawet
najgorsze rzeczy. Trylogia Moorehawke
pokazuje inną rzeczywistość i jeżeli jesteście odważni oraz rządni przygód –
koniecznie sięgnijcie po pierwszą część. Nie zawiedziecie się.
Tak
więc… Wynter, Christopherze, Razi, Alberonie, Jonathonie, Lorcanie, drodzy
Merroni – żegnajcie! Jeszcze nieraz do was powrócę!
8/10
Za możliwość spotkania wspaniałych bohaterów i przeżycia z nimi jedynych w swoim rodzaju chwil dziękuję Grupie Wydawniczej Publicat
Trylogia Moorehawke:
Zatruty tron | Królestwo cieni | Zbuntowany książę
Bardzo polubiłam całą trylogię.
OdpowiedzUsuńNie czytałam pierwszej części, ale mam ją w planach. Po tylu pozytywnych recenzjach nie sposób się oprzeć :)
OdpowiedzUsuńMuszę w końcu dokończyć tę trylogię. Zwłaszcza, że tom drugi i trzeci od dawna mam na półce, a pierwszy strasznie mi się podobała :D
OdpowiedzUsuńBędę w sierpniu czytała całą trylogię i aż nie mogę doczekać się skończenia jej, skoro finał jest tak boski.
OdpowiedzUsuńCała trylogia mogłaby przypaść mi do gustu:)
OdpowiedzUsuńPierwsza część trylogi, "Zatruty Tron" czeka na mojej półce już od dłuższego czasu i ciągle się wahałam, czy po niego sięgnąć, ale po Twojej recenzji, chyba jednak się zdecyduję :D
OdpowiedzUsuńNie dla mnie ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Zostałaś nominowana do The Versatile Blogger. Szczegóły u mnie na blogu:)
OdpowiedzUsuńUwielbiam Celine Kiernan - za genialną Trylogię Moorehawke, do której chciałabym kiedyś powrócić i zobaczyć na swojej półce (niestety z egzemplarzami tych powieści musiałam się rozstać - były pożyczone z biblioteki), niesamowite, pełnokrwiste, realne i namacalne postaci, które tworzy, barwny, ale i brutalny świat, który kreuje. Niezwykła autorka i niezwykłe książki. :)
OdpowiedzUsuńCałą trylogię przeczytałam. Co prawda nie zachwyciła mnie aż TAK, lecz jest na pewno serią obiecującą :)
OdpowiedzUsuń