Tytuł oryginału: J'adore New York
Autor: Isabelle Lafléche
Seria/cykl: --
Data premiery: 4 lipca 2013
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Liczba stron: 338
Trzydziestokilkuletnia
Catherine jest bardzo ambitną, zabawną i żywiołową prawniczką. Kiedy otrzymuje
propozycję pracy w nowojorskiej centrali wie, że właśnie w tej chwili otwierają
się drzwi do wielkiej kariery. Marzenie o cudownej pracy i możliwości dotarcia
do najwyższego szczebla w hierarchii firmy szybko zamieniają się w koszmar.
Okazuje się bowiem, że kancelaria w Nowym Jorku w niczym nie przypomina
paryskiej firmy. Prawniczka musi zmierzyć się z zazdrością kolegów z pracy,
opryskliwością wyżej ustawionych pracowników i z morderczym tempem pracy. Jak
pośród męczącej bieganiny po kancelarii i siedzeniu do późna w pracy znaleźć
czas na zakupy i zwiedzenie Manhattanu? Czy Catherine będzie miała szansę
rozwinąć skrzydła w nowojorskiej kancelarii? A może spotka ją prawdziwa miłość?
„W kancelariach prawnych pracują
dwa rodzaje ludzi: ci, którzy cierpią na wrzody żołądka, i ci, którzy je
powodują.”
(str.
156)
Na
rynku wydawniczym coraz częściej pojawiają się lektury o podobnej tematyce –
nowe środowisko, nowe zasady i potrzeba przystosowania się do nich
przedstawione w różnych sytuacjach. Jeszcze częściej podobne książki opowiadają
o kobietach, które nigdy nie spotkały swojej prawdziwej miłości i oto nadchodzi
czas na uczucie, w tle z morderczą pracą, sekretami i innymi „dodatkami”.
Widząc zapowiedź Kocham Nowy Jork pomyślałam: czemu nie? Byłam bardzo ciekawa,
jak Paryżanka ze świetnym gustem i miłością do wydawania pieniędzy na ubrania
oraz perfumy poradzi sobie w ogromnej kancelarii pełnej ludzi dążących do tego
samego celu, co ona.
Zacznę
może od początku. W pierwszym rozdziale spotykamy się z kancelarią, a co za
tym
idzie – atmosferą panującą w firmie. Pani Lafléche świetnie odzwierciedliła
uczucia pracowników i klimat Nowego Jorku za szybami potężnego wieżowca Edwards
& White. Wśród tłumu prawników spotykamy Catherine. Co o niej pomyślałam na
początku? Na pewno, że ta kobieta jest gotowa na wszystko – nawet na podróż
samolotem bez walizki, a jedynie z torebką i flakonikiem perfum. W Catherine
drzemie ogromna siła, która pozwala jej pracować przez długie godziny i – co
było naprawdę dziwne, biorąc pod uwagę jej kolegów – cieszyć się z tylu zleceń
i zadań, w dodatku jest sprytna i dzięki temu z klasą wybrnęła z kilku
nieprzyjemnych starć z koleżankami. Wyraźnie widać, że autorka chciała zrobić z
głównej bohaterki silną kobietę, której do szczęścia nie potrzeba mężczyzny i
świetnie jej się to udało. Jedyną rzeczą, którą naprawdę przeszkadzała mi w
postaci Catherine, to takie dziwne podejście do miłości: jest albo nie ma –
jeżeli jest, to dobrze, jeżeli nie, to też dobrze. Trochę denerwowało mnie również
to, że zbyt wiele czasu poświęcała pracy, zaniedbując swoje życie prywatne i
pozbawiając się chwili relaksu.
Źródło |
Pozostali
bohaterowie nie zostali nakreśleni zbyt wyraźnie. Co prawda u wielu z nich
mogłabym wymienić jakieś szczególne cechy charakteru, czyniące ich tymi,
którymi byli, lecz nie poznałam żadnej postaci tak dobrzej jak Catherine.
Stanowili dodatek do szalonego życia prawniczki Lambert. Nie uważam tego za
jakiś wielki minus lub ujmę dla Kocham
Nowy Jork – sam charakter Catherine dostarcza dużo zabawy i uśmiechu, lecz
większy wkład w drugoplanowych bohaterów byłby mile widziany.
Pani
Lafléche, tak jak wspomniałam na początku recenzji, idealnie odzwierciedliła
atmosferę w firmie. Hm… długo nie wytrzymałabym tam. Wyobraźcie sobie mrowisko
– ten obraz miałam przed oczami. Wszyscy gdzieś biegają, wychodzą na spotkania,
dzwonią, odbierają telefony, odpisują na maile, spieszą się na konferencje… Straszne,
prawda? A może raczej trochę przerażające. Autorka wiedziała jak stworzyć taką
atmosferę i wiedziała również w jaki sposób utrzymać ją do samego końca, co
dodało książce mnóstwo uroku i pomogło zrozumieć czytelnikowi sytuację
Catherine.
„Jak mawiał mój ojciec, lepiej
milczeć, ryzykując, że inni wezmą cię za głupka, niż się odezwać i rozwiać
wszelkie wątpliwości.”
(str.
105)
Miejsce
akcji – głośny Nowy Jork – to idealny wybór. Miasto, które nigdy nie śpi,
stworzyło z główną bohaterką niezły duet. Czasami nawet miałam wrażenie, że
Catherine w ogóle nie pasuje do Paryża, lecz bardziej do Nowego Jorku i sklepów
z markową odzieżą.
Źródło |
Akcja
gna do przodu. Co prawda nie pojawiają się tutaj momenty mrożące krew w żyłach,
ale na każdej stronie przewijają się intrygi zazdrosnych koleżanek z pracy,
plotki, sekrety, nowe zadania i oszustwa, wobec czego ciągle coś się dzieje.
Przy Kocham Nowy Jork trudno jest się
nudzić. Można poznać smak morderczej pracy oraz być świadkiem naprawdę podłych
żartów.
Niezwykle
lekki styl autorki pozwala na szybkie, wręcz błyskawiczne czytanie, a
francuskie zwroty przypominają o pochodzeniu Catherine i o tym, że nawet jeśli
pochłania ją praca i podziwianie Nowego Jorku, to i tak wciąż jest Francuzką i
trudno jest jej zapomnieć o Paryżu. Mnie osobiście francuskie przekleństwa
rozśmieszały i sprawiały, że chętniej zagłębiałam się w świat Catherine.
To,
co tak naprawdę przeszkadzało mi w Kocham
Nowy Jork, to pozbawione emocji opisy. Pani Lafléche (czy też Catherine
jako narratorka) opowiadało to tak trochę… od niechcenia, bez żadnych
szczegółów i uczucia, jak gdyby wątek miłosny nie był niczym ważnym, a zemsta
na sekretarkach zwykłą zabawą. Myślę, że właśnie na tym Kocham Nowy Jork traci tak dużo w oczach czytelnika. Naprawdę byłam
ciekawa wielu rzeczy, tymczasem autorka opowiedziała o nich tak, jakby nie
robiło to na niej wrażenia, i mówiła dalej o losach Catherine. Niemniej jednak
ogromną zaletą Kocham Nowy Jork jest
to, że w powieści dzieje się tak wiele rzeczy.
„Problem z wyścigiem szczurów jest
taki, że nawet jak wygrasz, nadal jesteś szczurem.”
(str.
340)
Podsumowując:
Podbój
Nowego Jorku i kancelarii w wykonaniu Catherine to niezła zabawa, a przy okazji
lekcja postępowania fair. Nigdy nie spotkałam tak zabawnej, pełnej energii, odwagi,
sprytu i siły ambitnej prawniczki, której bardzo zależy na pracy. Po lekturze
powieści pani Lafléche wiem jedno – nigdy nie chciałabym wylądować na miejscu
Catherine i oddawać pracy swoje całe życie. Barwna, pełna śmiechu powieść o
przygodach Catherine to idealny „umilacz” czasu na długie wieczory. Jestem
ciekawa kolejnej odsłony jej zwariowanego życia w Kocham Paryż.
Świetna
zabawa gwarantowana! Polecam!
7/10
Jakoś nie za bardzo mnie do niej cięgnie.
OdpowiedzUsuńMuszę kiedyś przeczytać :D
OdpowiedzUsuń