Czas nadrobić zaległości z blogowymi zabawami!

Przez wakacje dostęp do internetu miałam bardzo ograniczony, ale teraz, kiedy wróciłam z wakacji i mam komputer do dyspozycji 24h na dobę postanowiłam nadrobić wszystkie zaległości z zabawami blogowymi :D Dostałam 4 zaproszenia do Versatile Blogger :) Oto zasady:

1. Podziękować nominującemu blogowi;
2. Pokazać nagrodę The Versatile Blogger u siebie;
3. Ujawnić 7 faktów o sobie;
4. Nominować 15 blogów, które na to zasługują;
5. Poinformować o tym fakcie autorów nominowanych blogów

Trochę naruszę zasady zabawy, ponieważ nie będę nominować blogów. Osoby chętne do wzięcia udziału w zabawie serdecznie zapraszam :) 

Za nominację dziękuję autorkom blogów Pomiędzy Życiem A Książkami, Pokój Bez Książek Jest Jak Ciało Bez Duszy, In The Corner With Book oraz Niezapomniany Czas Czyli O Książkach.
Dziewczęta, zaskoczyłyście mnie :) Bardzo dziękuję za wyróżnienie!
Teraz nie wiem, czy ujawnić 4 razy 7 faktów, czy tylko 7. Pozwólcie, że zdecyduję się na tą drugą wersję :)

1. Uwielbiam jesień i zimę, za to nie cierpię lata. Uwierzcie mi, wakacyjne upały były dla mnie nie tylko męczarnią, ale i boskim wyrokiem, ponieważ we wakacje zawsze chowam się w domu i nie wychodzę na zewnątrz przed 16 (taka już moja psychika popsuta), zaś teraz miałam kilka spraw do załatwienia co wymagało ode mnie wyjścia i przemierzania miasta o 12 w południe!
2. Jestem trochę umuzykalniona: śpiewam (dla przyjemności, ale i po góralsku w zespole), gram na skrzypcach i gitarze, a w przyszłości marzę o grze na perkusji *w*
3. Mam słabość do pastelowych kolorów, szczególnie jeśli chodzi o garderobę. 70% mojej szafy to najróżniejsze pudrowe odcienie różu, fioletu, niebieskiego, żółtego, brązowego i mięty :)
4. Gdybym miała maszynę przenoszącą podróżnika w czasie, mój wybór padłby na lata 60-te w Ameryce Północnej, gdzie jeździłabym pięknym kabrioletem i ubierałabym się w granatowe sukienki w białe kropki lub wybrałabym XIX wiek, a konkretnie końcówkę, przez słabość do wiktoriańskich sukien :)
5. Nie cierpię ekranizacji książek. Uważam, że autorzy - sprzedając prawa do ekranizacji ich powieści - psują czytelnikowi utworzony w jego głowie świat. 
6. W te wakacje przepisałam się do innej klasy. Rozpoczynam naukę w liceum. W czerwcu wybrałam klasę geograficzno-językową, przez wzgląd na rozszerzony język angielski i chęć podróżowania. W lipcu dokonałam zmiany swojego wyboru. Moja artystyczna dusza powiedziała mi, że skrzywdzę siebie, jeśli pójdę na ten profil, dlatego przeniosłam się do klasy artystyczno-medialnej. Tak lepiej :D
7. W przyszłości razem z kolegą chcę otworzyć księgarnię, a obok niej kawiarnię, w której leciałyby same muzyczne hity z lat 60-tych, 70-tych, 80-tych i 90-tych, a także dużo starego rocka :D Żyć, nie umierać! 

To tyle o mnie :) Jak myślicie: jestem bardzo dziwnym człowiekiem?

Stosik i podsumowanie miesiąca: sierpień

A więc stało się. Sierpień powoli dobiega końca i już wkrótce nastanie nieszczęsny 2 września... O dziwo mam ochotę iść do szkoły, a to dlatego, że rozpoczynam liceum (profil artystyczno - medialny. Ciekawe co z tego wyniknie?). W sierpniu moja biblioteczka domowa zapełniła się ciekawymi pozycjami :)

Od góry:
- Zegarek z różowego złota Richard Evans - kupione w tajemnicy przed tatą ^^ Tak na dobry początek sierpnia;
- Pamiętnik Nicholas Sparks - j.w. (za namową kuzynki);
- Sekretne życie CeeCee Wilkes Diane Chamberlain - egzemplarz recenzencki od Młodzieżowego Klubu Recenzenta;
- Sebastian Anne Bishop - egzemplarz recenzencki od wydawnictwa Initium RECENZJA;
- Gdzie indziej Gabrielle Zevin - j.w. Aktualnie czytana
- Wyspa motyli Corina Bomann - kupiona w połowie przez tatę, w połowie przeze mnie;
- N@pisz do mnie Daniel Glattauer - egzemplarz recenzencki od Grupy Wydawniczej Publicat;
- Lato w Savannah Beth Hofman - j.w. RECENZJA
- Spotkajmy się w kawiarni Jenny Colgan - egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa Literackiego. Recenzja na początku września :)
- Hyperversum Cecilia Randall - z wymiany na Lubimy Czytać;
+ mały muzyczny dodatek do stosiku w postaci płyty mojego ulubionego zespołu Anathema Serenades :)

Tak z innej bajki - już dzisiaj zamawiam na Allegro drugi tom Ostatniej spowiedzi. Razem z kuzynką nie mogłyśmy się doczekać! Wkrótce obie będziemy się cieszyć kontynuacją pięknej historii o miłości :)

Podsumowanie: sierpień

Książki przeczytane w tym miesiącu:

1. Tak blisko... Tammara Webber
2. Życie w oborze Dorota Frączek RECENZJA
3. Cień i kość Leigh Bardugo RECENZJA
4. Nie mogę powiedzieć ci prawdy Lauren Barnholdt RECENZJA
5. Sebastian Anne Bishop RECENZJA
6. Lato w Savannah Beth Hofman RECENZJA
7. Spotkajmy się w kawiarni Jenny Colgan

Myślę, że siedem książek w miesiącu to całkiem dobry wynik, zwłaszcza, że nie miałam czasu przez moje "dodatkowe" zajęcia. Ogólnie całe życie jestem zabiegana.

Sukces i porażka:

Najlepsza książka w sierpniu to: Nie mogę powiedzieć ci prawdy i Spotkajmy się w kawiarni
Najgorsza książka w sierpniu to: chyba takiej nie było
Największe zaskoczenie: Spotkajmy się w kawiarni

Drobne ogłoszenia parafialne:

1. 11 września mój blog obchodzi swoje pierwsze urodziny. W związku z tym szykuję mały urodzinowy konkurs :) Pierwsze informację opublikuję już wkórtce
2. Dzięki Abigail dowiedziałam się, że co roku na Targach Książki pewna dziewczyna organizuje spotkanie blogerów. Za namową Abi nie będziemy robić konkurencji. Naszym pomysłem jest, aby każdy, kto w sobotę (tj. 26 października 2013) będzie na Targach i będzie miał ochotę porozmawiać z którymś napotkanym blogerem o książkach, blogach itp. przypiął do ubrania napisane na karteczce pseudonim i adres bloga :) Co do logo i podobnych spraw damy znać, kiedy we trzy naradzimy się :)

To tyle z mojej strony. Dziękuję za uwagę ;) Wszystkie zaległości w komentowaniu Waszych postów niedługo nadrobię. Przez wakacje miałam ograniczony dostęp do internetu i musiałam zadowolić się kilkoma minutami. 
Mam nadzieję, że spotkamy się na Targach!  

064. "Papierowe miasta" - John Green

Tytuł: Papierowe miasta
Tytuł oryginału: Paper Towns
Autor: John Green
Seria/cykl: --
Data premiery: 5 czerwca 2013
Wydawnictwo: Bukowy Las
Liczba stron: 400



Osiemnastoletni Quentin Jacobsen – dla przyjaciół Q – od zawsze był zafascynowany swoją uroczą sąsiadką Margo Roth Spiegelman. Pewnej nocy, kiedy Margo wdziera się przez okno do jego pokoju ubrana jak ninja, nie może uwierzyć, że ta oto popularna dziewczyna wzywa go do udziału w niesamowitej wyprawie po niewielkim miasteczku. Kiedy przygoda dobiega końca, nastaje dzień, a co za tym idzie – lekcje. W szkole Q zauważa, że nie ma jej sąsiadki, zaś zrezygnowani ciągłymi ucieczkami rodzice Margo nie obchodzą się zniknięciem najstarszej córki. Niedługo po tym chłopak odkrywa, że Margo zostawiła za sobą wskazówki – mało tego, pozostawiła je specjalnie dla Quentina. W czasie poszukiwania Margo Q dowiaduje się, że cudowna sąsiadka, do której wzdychał przez kilka ostatnich lat, jest zupełnie kimś innym.

Moim cudem było to, że spośród wszystkich domów na wszystkich osiedlach mieszkaniowych w całym stanie Floryda zamieszkałem w domu w sąsiedztwie Margo Roth Spiegelman.

(str. 9)

Dla fanów Gwiazd naszych wina wiadomość o kolejnej powieści Johna Greena ukazująca się nakładem wydawnictwa Bukowy Las była z pewnością ogromną radością. Autor wzruszającej historii o Hazel i Augustusie znów wkracza na polski rynek wydawniczy. Przyznajcie sami: nie mogliście się doczekać Papierowych miast? Mieliście jakiekolwiek obawy przed następną książką pana Greena? Powiem szczerze, że ja liczyłam na następny sukces i byłam pewna, że Papierowe miasta zachwycą mnie tak samo jak Gwiazd naszych wina (no, może troszkę mniej, zważywszy na to, że wydana w lutym opowieść o Hazel jest jedyna w swoim rodzaju i na razie króluje na mojej liście bestsellerów). Czy tak było?

Zawsze wydawało mi się absurdalne, że ludzie chcą się z kimś zadawać tylko dlatego, iż ten ktoś jest ładny. To jakby wybierać płatki śniadaniowe ze względu na kolor, a nie na smak.

(str. 53)

Już na pierwszych stronach poczułam się tak, jakbym czytała Gwiazd naszych wina
Źródło
ten sam lekki styl, prosty język i duża dawka humoru. Przez kolejne rozdziały przechodziłam z uśmiechem na ustach i radością, bo oto w moich rękach znalazło się bestsellerowe dzieło kultowego amerykańskiego pisarza. Prolog zachwycił mnie do granic możliwości, tak samo część pierwsza, czyli najbliższe sto osiem stron. Później było równie cudownie z wyjątkiem końca, ale o tym za chwilę.

Co mogę powiedzieć o bohaterach? To, że są świetnie wykreowani i zabawni (humor jest znakiem rozpoznawczym Johna Greena). Ogromną sympatią obdarzyłam Quentina. Jego prosty tok myślenia i punkt widzenia często sprawiały, że w czasie lektury wybuchałam śmiechem, no bo jak tu nie mieć banana na ustach przy tak przyjemnym, inteligentnym i przezabawnym bohaterze? Przyjaciele Quentina również zrobili na mnie wrażenie. Zaskakujące jest to, że każdy miał inny charakter, który z łatwością dało się określić dzięki wyraźnym cechom. Naprawdę czułam, że Q, Radar i Ben mają za sobą długie lata przyjaźni. Myślę, że relacje między nimi zostały bardzo dobrze przedstawione. Margo również mnie zaskoczyła, a przynajmniej na początku. Nie spodziewałam się po niej takiej postawy. Polubiłam ją za odwagę i pomysłowość. Niestety później jej obraz zepsuł się w mojej głowie i przestałam patrzeć na nią tak, jak na pierwszych stronach. Zatęskniłam za tamtą Margo, która (uwaga, spoiler) wrzuciła śledzia do samochodu (koniec). Na szczęście przy Quentinie zawsze była paczka przyjaciół, powiększająca się z każdym rozdziałem.

Jak mówiłam wcześniej, lekki styl, prosty, młodzieżowy język i humor sprawiły, że od razu w mojej głowie zaświeciła się żarówka z napisem „Twórczość Johna Greena”. Jeszcze nigdy nie miałam okazji spotkać się z pisarzem, którego styl w ogóle się nie zmienił. Narracja pierwszoosobowa dodała lekkości powieści. Dzięki temu książkę czyta się bardzo, bardzo szybko.

Tak trudno jest odejść – dopóki się nie odejdzie. A wówczas to najłatwiejsza rzecz pod słońcem.

(str. 295)

Papierowe miasta jest dobrą, przyjemną lekturą i z pewnością podbiłaby moje serce,
Źródło
gdyby nie jedna rzecz – pomysł. Opis zaciekawił mnie do tego stopnia, że nie zwracałam uwagi na to, czy Margo znajdzie się, czy też nie, a jak tak to co będzie między nią a Quentinem… Kończąc Papierowe miasta poczułam niedosyt. Uwierzcie mi lub nie, ale nigdy nie czułam się tak rozdarta. Z jednej strony powieść pana Greena zachwyciła mnie bohaterami, przyjemnym miejscem, akcji, jego stylem i lekkością, a z drugiej… Nie wiem o co mu chodziło w Papierowych miastach. Gdyby nie wcześniejsza lektura Gwiazd naszych wina nie wiedziałabym, że twórczość tego autora jest pełna różnorakich metafor. Przez kilka dni po skończeniu Papierowych miast próbowałam zrozumieć historię Quentina, zrozumieć Margo i jej dziwną wyprawę, zrozumieć wskazówki, które pozostawiała, aż w końcu próbowała pojąć, dlaczego stało się tak, a nie inaczej. Nie wymyśliłam nic. Może jestem zbyt inteligentna i nie potrafię rozgryźć tej książki, ale nie znalazłam w niej sensu. Myślę, że jest to powieść o poszukiwaniu siebie, podążania za swoją prawdziwą naturą, odnalezieniu tego miejsca, w którym możemy poczuć się najlepiej, lecz… nic poza tym. Owszem, wskazówki ciekawie prowadziły Quentina z jednego miejsca do drugiego (pan Green świetnie to zaplanował), poświęcenie głównego bohatera było ogromne, ale Margo i jej „pomysł” na życie… Trochę się zawiodłam. Dobra, nie trochę – bardzo. Naprawdę oczekiwałam ciekawej pointy, takiej, która nie pozwoliłaby mi zapomnieć o książce i kazałaby mi często wracać do historii Quentina.

Każdy opętany jest manią posiadania przedmiotów. Cienkich jak papier i jak papier kruchych.

(str. 78)
Podsumowując:

Nie chcę oceniać Papierowych miast przez pryzmat Gwiazd naszych wina i sukces Johna Greena. Co to, to nie. Tak, spodziewałam się czegoś innego i tak, zawiodłam się na Papierowych miastach (oczywiście pod względem zakończenia; styl i bohaterowie są jak najbardziej w porządku), dlatego trudno wystawić mi słabą ocenę. Niestety moje wrażenia po tej lekturze nie są zbyt pozytywne.

Nie oznacza to oczywiście, że chcę Was zniechęcić do Papierowych miast. Może Wam przygoda Q przypadnie do gustu i lepiej zrozumiecie zachowanie Margo. Ja osobiście nie odebrałam tej lektury jak najlepiej. Niemniej jednak John Green wciąż jest moim ulubionym pisarzem!

6/10

063. "Lato w Savannah" - Beth Hoffman

Tytuł: Lato w Savannah
Tytuł oryginału: Saving CeeCee Honeycutt
Autor: Beth Hoffman
Seria/cykl: Seria z Zakładką
Data premiery: 7 lutego 2012
Wydawnictwo: Książnica
Liczba stron: 344


Cecelia Rose Honeycutt nie ma łatwego życia. Jej psychicznie chora matka przynosi wstyd zarówno sobie, jak i swojej córce. CeeCee chciałaby, aby jej mama była zdrowa, nie paradowała po ulicy w sukni ze szkolnego balu, nie nosiła tej wstrętnej szarfy z tytułem królowej i zaopiekowała się dzieckiem, które w szkole zdobywa najlepsze stopnie. Życie CeeCee zmienia się, kiedy matka ginie w wypadku.
Na ratunek dwunastoletniej dziewczynce przybywa ciocia Tootie. Zabiera Cecelię starym kabrioletem do swojego domu w Savannah, gdzie nareszcie może poznać smak prawdziwej miłości, nauczyć się wielu ważnych rzeczy od kucharki z barwną przeszłością, odnaleźć przyjaciół, zrozumieć zachowanie ojca i zobaczyć jak wygląda świat rządzony przez same kobiety.

Pani Odell powiedziała mi kiedyś, że wybaczanie ma o wiele więcej wspólnego z osobą, która wybacza, niż z tą, która go potrzebuje. Powiedziała, że chowanie urazy i gniewu ma mniej więcej tyle samo sensu, co walenie się w głowę młotkiem i oczekiwanie, że drugą osobę zaboli głowa.
(str. 159)

Źródło
Widząc pewnego dnia w księgarni Lato w Savannah obiecałam sobie, że na pewno zdobędę tę pozycję. Przeczytawszy opis debiutanckiej powieści pani Hoffman poczułam to dziwne przyciąganie do książki. Znacie to? Chociaż nie znałam opinii Lato w Savannah i nie przepadałam za takim gatunkiem, w pamięci zapisałam sobie piękną okładkę i ciekawy opis. Pastelowe, dziewczęce barwy okładki i słowa „Swoim starym kabrioletem zabiera CeeCee do pachnącego, pełnego dobrobytu świata Savannah, w którym rządzą niemal wyłącznie kobiety” utwierdziły mnie w przekonaniu, że będzie to piękna historia o przyjaźni, poznawaniu świata i odkrywaniu jego tajemnic na tle malowniczego miasteczka. Miałam też nadzieję, że spotkam tam ważne przesłania i mądrości. Czy tak było? Z przymrużeniem oka mogę powiedzieć że owszem, część moich oczekiwań faktycznie się spełniła, ale nie tak, jak to sobie wyobrażałam.

Zacznijmy od tego, że dużym zaskoczeniem dla mnie był czas akcji, ponieważ przypada on na moje ukochane lata sześćdziesiąte XX wieku, kiedy w Stanach Zjednoczonych po ulicach mknęły (dziś dla nas) legendy motoryzacji, moda wyraźnie zapisała się w historii, czarno-białe zdjęcia wykonywano pięknymi, starymi aparatami fotograficznymi, kino było ogromną rozrywką, a wszystko to dopełniała magiczna, charakterystyczna dla tamtego okresu muzyka. Pani Hoffman od pierwszych stron zdobyła moje serce, osadzając historię CeeCee właśnie w tych latach.
Drugą ważną rzeczą, która również na samym początku pozytywnie wpłynęła na ocenę powieści, jest klimat amerykańskiego południa w 1967 roku. Autorce bardzo dobrze udało się przedstawić każdy szczegół mody z lat sześćdziesiątych, zwyczaje, spędzanie czasu wolnego, zachowanie bohaterów, a nawet zwroty. Całość utworzyła piękny obraz żywcem wyrwany ze starego filmu. Najbardziej ceniłam opisy wcześniej wspomnianych starych samochodów, mody i domów, ponieważ robiły wrażenie (a które – jako miłośniczka lat sześćdziesiątych – po prostu uwielbiam. Taka moja mała miłość.)
Jak mówiłam na początku, moją uwagę przykuła naprawdę ładna okładka w pastelowych barwach. Cała oprawa graficzna jest bardzo piękna, począwszy od kolorów, aż po tył książki. Gdybym miała wybierać okładkę swojej książki, chciałabym coś w podobnym stylu. Na pierwszy rzut oka można stwierdzić, że będzie to lekka opowieść o czymś niezwykłym.

Źródło
Ale niektórzy sporo zapłacą, by ktoś dał im nadzieję.
(str. 167)

Skoro Lato w Savannah ma trzy bardzo mocne strony, dlaczego mam mieszane uczucia po przeczytaniu powieści pani Hoffman? Otóż dwie rzeczy zostały słabo dopracowane i trochę zniszczyły urok wzruszającej historii CeeCee. O czym mowa?
Narracja. Styl autorki jest dobry – lekki, przyjemny, swobodny – język również, narracja z punktu widzenia CeeCee w pierwszej osobie tak samo… Ale coś było nie tak. Mam na myśli to, że autorka dzieląc się z czytelnikiem losami CeeCee, pisała bez większego wkładu w historię dziewczynki. W pewnym momencie czułam się jakbym czytała pamiętnik; zero emocji, proste zdania, żadnych większych opisów myśli lub wewnętrznych rozterek, a jedynie ciekawość, co też będzie dalej. Właśnie przez tą suchą, prostą, trochę lakoniczną narrację Lato w Savannah utraciło tyle barw zyskanych na samym początku. Śledząc losy CeeCee natknęłam się na jeden moment, w którym faktycznie uroniłam kilka łez, lecz jak na historię opowiadającą o stracie, prawdziwej miłości, rozstaniach i przyjaźni to stanowczo za mało. Liczyłam na prawdziwą fontannę łez (nie wiem, czy wiecie, ale uwielbiam ryczeć nad książkami), ale niestety pod tym względem odrobinę się zawiodłam…
Źródło
Drugą rzeczą, która również nieco zniszczyła odbiór Lato w Savannah są… bohaterowie. Miałam ogromną nadzieję na to, że Cecelia w swoim krótkim życiu spotka mnóstwo osób o różnych charakterach, z normalnymi lub dziwnymi zainteresowaniami, a każda z nich miałaby barwną albo prostą przeszłość… Tymczasem autorka nie za bardzo skupiła się na kreowaniu postaci. Rozpoczynając przygodę z Lato w Savannah poznajemy CeeCee w wieku ośmiu lat. Nigdy nie powiedziałabym, że główna bohaterka mogła mieć wtedy zaledwie osiem lat! Pani Hoffman zrobiła z niej trochę zbyt dojrzałą postać. Sądziłam, że Cecelia nie będzie pojmować wielu rzeczy związanych z jej matką, chorobą psychiczną i w głębi duszy będzie prawdziwym dzieckiem, tymczasem CeeCee rozumiała aż za wiele. Nie chodzi o to, że czepiam się inteligencji ośmioletniego dziecka – chcę powiedzieć, że pani Hoffman trochę przesadziła z jej mądrością i wyrozumiałością. Były takie nienaturalne i sztuczne.
Ciocia Tootie była idealnym przykładem krewnej, którą wszyscy uwielbiają, jest bogata, ma wielkie serce i poświęca się każdej najmniejszej sprawie. Oletta bardziej przypadła mi do gustu tym, że było u niej widać mocne cechy charakteru oraz to, że jej przeszłość wpłynęła na teraźniejszość. Ponad to wielu bohaterów nie wyróżniało się niczym szczególnym. Trochę mi przykro, że kwestia postaci wypadła tak słabo, bo byłam pewna, że spotkam mnóstwo ciekawych charakterów.

Wszyscy musimy być ostrożni, ale zapewniam cię, że na każdą złą osobę na tej ziemi przypada sto dobrych.
(str. 186)

Podsumowując:
Każda książka ma mocne i słabe strony. Pani Hoffman oczarowała mnie magią lat sześćdziesiątych, niesamowitym klimatem amerykańskiego Południa i dbałością o szczegóły, lecz poległa przy bohaterach i nijakiej narracji. Jak na debiut historia CeeCee faktycznie robi wrażenie. Czy polecam? Jak najbardziej. Jeśli szukacie lekkiej historii o przyjaźni i pokonywaniu przeciwności losu, śmiało sięgnijcie po Lato w Savannah. Nie jest to zła pozycja, tylko trochę niedopracowana. Mimo to historia CeeCee długo pozostanie w mojej czytelniczej duszy, chociażby ze względu na czas akcji, który będę kojarzyć właśnie z Cecelią Rose Honeycutt.

To nasza wiara w siebie wpływa na to, jak oceniając nas inni.

(str. 283)

6/10

Za możliwość poznania świata CeeCee dziękuję Grupie Wydawniczej Publicat