Jesień już nadeszła, a ja tego nie zauważyłam. Czuję się podle, bo to moja ulubiona pora roku i zapomniałam o jej wielkim przyjściu! Szkoła zaczęła się już na dobre i - jak to można zauważyć - cierpię na paskudną chorobę zwaną Brakiem Czasu. Mam za sobą pierwszą kartkówkę z matematyki i pierwszą ocenę oraz pierwszą nieobecność w szkole, a co za tym idzie - pierwsze usprawiedliwienie w liceum! Dobrze, dobrze, tylko udaję, że tak to przeżywam. Ocenę z wiedzy o kulturze i kartkówkę z matematyki z chęcią zamieniłabym na czas na czytanie książek. Niestety ilość przeczytanych lektur w tym miesiącu jest bardzo mała, przez a) wcześniej wspomniany Brak Czasu, b) obóz integracyjny na który mogłam w ogóle nie jechać, c) naukę, d) dodatkowe zajęcia i w najgorszych przypadkach e) strasznego lenia. Pozwólcie, że skończę przynudzać i przejdę do najważniejszej a zarazem najmilszej części podsumowania miesiąca: moich wrześniowych zdobyczy!
Od góry: - Cień pamięci C.J. Clark - z wymiany na Lubimy Czytać; - Posępna litość Robin LaFevers - z Młodzieżowego Klubu Recenzenta, link do recenzji w podsumowaniu; - Porcelanowa pozytywka Paweł Prusko - od wydawnictwa Novae Res; - Zatoka o północy Diane Chamberlain - z Młodzieżowego Klubu Recenzenta. Kolejna powieść pani Chamberlain, która podbiła moje serce powieścią Sekretne życie CeeCee Wilkes <3 Chętnych zapraszam do przeczytania recenzji, a najlepiej do sięgnięcia po książkę!; - Ziarna ziemi Michael Cobley - ponownie z Młodzieżowego Klubu Recenzenta; - Tancerze burzy Jay Kristoff - pożyczone od koleżanki :) ; - Ostatnia spowiedź tom II Nina Reichter - zakup własny. Minął już miesiąc, od kiedy kolejna część przygód Ally i Bradina trafiła na moją półeczkę, a ja jeszcze nie wzięłam się za czytanie! Wstyd!; - Dziedzictwo C. J. Daugherty - z Młodzieżowego Klubu Recenzenta. Kolejna część Wybranych; - Burza słonecznaAsa Larsson - od Wydawnictwa Literackiego; - Potrzebuję cię Beth Wiseman - kolejna lektura z Młodzieżowego Klubu Recenzenta; - Alicja w krainie zombi Gena Showalter - Młodzieżowy Klub Recenzenta (teraz czytam)
Trochę powieści nazbierało się przez ten miesiąc, zwłaszcza pod koniec, kiedy po powrocie z obozu integracyjnego odebrałam 6 powieści! Problem polega na tym, że muszę przeczytać teraz, lekturę pt.: Król Edyp. Przyjemność skazana jest na czekanie... PS Sekretne życie CeeCee Wilkesdzięki uprzejmości Młodzieżowego Klubu Recenzenta pozostało w moim domu ^^ Tak bardzo się cieszę! Teraz będę mogła powracać do historii CeeCee kiedy tylko zechcę :D To cudowne mieć na półce tak piękną i mądrą lekturę. A tych, którzy nie poznali jeszcze Diane Chamberlain w Sekretne życie CeeCee Wilkes gorąco zachęcam do sięgnięcia po tę lekturę!
3. Sekretne życie CeeCee Wilkes Diane Chamberlain RECENZJA
4. N@pisz do mnie Daniel Glattauer
Tak jak mówiłam wcześniej, z lekturami w tym miesiącu było bardzo słabo. Mam nadzieję, że w październiku uda mi się przeżyć przygodę z większą ilością książek (chociażby przez to, że mam mało czasu na tyle egzemplarzy recenzenckich!).
Sukces i porażka:
Najlepsza książka we wrześniu to: bez dwóch zdań Sekretne życie CeeCee Wilkes!
Najgorsza książka we wrześniu to: trochę zawiodłam się na Posępnej litości
Największe zaskoczenie:Gdzie indziej
Drobne ogłoszenia parafialne:
1. Za miesiąc Targi Książki w Krakowie! Kto wybiera się na tę wielką imprezę? Łapki w górę! Pamiętacie o naszym małym spotkaniu, które niestety nie będzie organizowane? W zeszły miesiącu poinformowałam Was o tym, że z Abi i Nadązdecydowałyśmy, że nie będziemy robić konkurencji. My we trójkę będziemy tam w sobotę (26.10, podejrzewam że koło południa) z dopiętymi nazwami blogów i pseudonimami. Czy ktoś będzie na Targach w tym samym czasie?
2. Po powrocie z obozu w mojej skrzynce internetowej znalazłam dwie cudowne wiadomości! Fabryka Słów i Bukowy Las pozytywnie odpowiedzieli na moją propozycję współpracy <3 Fabryka Słów już wkrótce przyśle mi pierwsze wiadomości o nowościach, a z Bukowego Lasu lecą do mnie Szukając Alaskii Wilcza księżniczka! Nawet nie wiecie, jak skakałam z radości!
3. 9 października Młodzieżowy Klub Recenzenta obchodzi swoje drugie urodziny! Impreza z książkoholikami i tortem odbędzie się tego samego dnia. Jesteście ciekawi? Chcecie zobaczyć zdjęcia z zabawy? ;D
Pozdrawiam Was gorąco w te chłodne, jesienne dni! (i zachęcam do przeczytania Sekretne życie CeeCee Wilkes!).
Tytuł: Sekretne życie CeeCee Wilkes Tytuł oryginału:The secret life of CeeCee Wilkes Autor: Diane Chamberlain Seria/cykl: -- Data premiery: 5 lutego 2013 Wydawnictwo:Prószyński i S-ka Liczba stron: 544
Są w życiu takie
książki, które – raz przeczytane – potrafią zmienić świat czytelnika; książki
na pierwszy rzut oka nieciekawe, często pomijane, schowane za bestsellerami i
nowościami oraz lekturami, które już wcześniej podbiły wrażliwe serca. Robimy
błąd przechodząc obok nich obojętnie. Jedna szybka decyzja, jedna myśl
„Zaryzykuję!”, pierwszy rozdział i… nagle zapominamy o rzeczywistości, bo duszą
jesteśmy między kartkami tej powieści.
Przez
kilka boleśnie krótkich dni żyłam historią CeeCee, która szybko musiała
zapomnieć o dawnym, pięknym, beztroskim, choć pełnym łez, życiu na rzecz
nowego. Za nic w świecie nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że kiedyś będę
musiała rozstać się z bohaterką, a co za tym idzie – jej wcieleniami i dwoma
różnymi życiorysami. Może najpierw trochę przybliżę Wam opis?
Jest
rok 1977. Dwóch mężczyzn porywa ciężarną żonę gubernatora, Genevieve Russell.
Porywacze żądają zmiany wyroku śmierci nad ich bliską osobą. Jeśli gubernator
spełni ich polecenie, żona wróci do niego i do ich drugiego dziecka cała i
zdrowa. Dwadzieścia
lat później. Na obrzeżach miasta policja znajduje ciało Genevieve Russell.
Porwana w latach 70-tych kobieta została zamordowana i zakopana niedaleko
małego domku letniskowego. Dziecka nie ma. Zniknęło. Policja wznawia sprawę,
która ucichła kilka lat po zaginięciu Genevieve. Timothy Gleason zostaje
aresztowany i czeka na wyrok. Ale to nie on zabił Genevieve. CeeCee wie jak
zginęła żona gubernatora. Wie i dlatego nie pozwoli, aby Tim został skazany na
karę śmierci. Wspomnienia, których CeeCee usilnie chciała się pozbyć przez te
wszystkie lata powracają. Czy w imię dawnej miłości zaryzykuje i zniszczy swoje
idealne życie oraz cudowną rodzinę?
Trochę
niejasny opis wzbudził we mnie spore zainteresowanie, co nie zmienia faktu, że
pogubiłam się przy czytaniu go. Rozumiałam tylko tyle, że zostało popełnione
morderstwo, odnalezione ciało i domniemany sprawca zabójstwa właśnie trafił do
więzienia, ale co do tego miała CeeCee? To tylko pogłębiło moją ciekawość. Skłamałabym,
gdybym powiedziała, że ta recenzja jest łatwa do napisania. Nie, nie jest. Nie
wiem co powiedzieć, nie wiem jak wyrazić swoje emocje, nie wiem jak przelać
całą miłość do tej książki przez klawiaturę i ekran komputera… Nie jestem w
stanie wyrazić podziwu dla autorki i zachwytu nad książką przez zwykłe klawisze
z literkami. Robię, co
mogę, by najlepiej przekazać Wam mój entuzjazm, ale w
tym wypadku same słowa nie wystarczą – trzeba przeczytać Sekretne życie CeeCee Wilkes aby zrozumieć to uczucie – ba! Falę uczuć!
Od blisko roku, kiedy moim światem zawładnęła książka Tańcząc na rozbitym szkle, zastanawiałam się, czy kiedykolwiek
jeszcze dane mi będzie przeczytać powieść o rodzicielskiej miłości,
poświęceniu, walce i dojrzałości. Gdy myślałam, że już nigdy nie spotkam
podobnej lektury zjawiła się pani Chamberlain z historią CeeCee ukrytą pod
szarą, nie rzucającą się w oczy okładką. Nie, nie zjawiła się – wkroczyła w moje
życie potężnymi krokami i zaatakowała serce armatą słów, mądrości oraz tego
„czegoś”; tego, co zmieniło mój dotychczasowy światopogląd.
Czytając
tytuł Sekretne życie CeeCee Wilkes w
mojej głowie pojawiła się dorosła pani z jakimś problemem, no bo który człowiek
prowadzi „sekretne życie”, kiedy wszystko jest O.K.? Wyobraźcie sobie moje
zdziwienie, kiedy zamiast dojrzałej kobiety ujrzałam szesnastolatkę. Nie byle
jaką! CeeCee od początku zdobyła moja sympatię. Jeśli pomyśleliście „O nie,
znowu o nastolatkach?” to popełniliście ogromny błąd! CeeCee w życiu przeszła
wiele: utraciła ważną osobę, musiała radzić sobie sama, zaciskać zęby w
najgorszych chwilach i iść do przodu. Tak oto, mając lat szesnaście, rozpoczęła
pracę w kawiarni, chcąc w ten sposób zarobić na studia. To, co szczególnie
urzekło mnie w postawie CeeCee, to inteligencja, mnóstwo pozytywnej energii i
dziecięca naiwność. Od razu, nim główna bohaterka przybliżyła mi swoje losy,
poczułam, że ta osoba ma za sobą wiele przykrych doświadczeń. Prostymi słowami
Diane Chamberlain zdradza czytelnikowi bardzo dużo informacji o bohaterach. Nie
mogę przyczepić się do kreacji postaci. Każdy bohater miał w sobie pewne cechy
charakteru i wyglądu, które można było skojarzyć tylko i wyłącznie z nim. Od
początku oczyma wyobraźni widziałam Tima jako chłopca o blond lokach i
zielonych oczach, dlatego trudno było mi pogodzić się z tym, że pod koniec nie
przypominał już tamtego Tima; tego, który uwodził spojrzeniem, słodkimi słowami
i obietnicami. Moje serce podbili również Marian i Jack, w szczególności ta
druga postać, która wprowadziła do życia CeeCee tyle światła, radości i
miłości. Idealnie dało się wyczuć różnicę między Corinne i Dru, którą pani
Chamberlain podkreślała na pierwszy rzut oka małoważnymi spostrzeżeniami,
czynnościami lub słowami. W pewnym momencie pomyślałam sobie, że autorka wcale
nie napisała tej powieści piórem (dobrze, co ja mówię – klawiszami komputera!)
tylko czarodziejską różdżką.
Ciekawi
stylu i narracji znajdą odpowiedź tutaj. Przedstawienie życia CeeCee w trzeciej
osobie było najlepszym wyborem. Gdyby autorka zdecydowała się na pierwszoosobową
narrację zepsułaby cały urok powieści. CeeCee była postacią bardzo skromną i
taką, której niewiele trzeba było do szczęścia, a powtarzane w kółko „mnie”,
„moje” i „mi” zmieniłoby jej obraz. O nie, nie pozwoliłabym na to! Poza tym
dzięki trzecioosobowej narracji łatwiej dostrzec, kiedy CeeCee zamieniła się w
tą drugą, inną osobę.
Styl
pani Chamberlain jest po prostu świetny. Właściwie powinnam uwzględnić na
początku recenzji, że w powieści Diane Chamberlain wszystko jest świetne – no,
może poza jednym, góra dwoma, szczegółami. O tym za chwilę. Zaczęłam zachwalać
styl. Tak jak mówiłam – rewelacyjny. Pomysł na fabułę zrobił swoje, ale tak
naprawdę to styl najbardziej wciągnął mnie do książki. Proste zdania, nie za
krótkie, ani nie za długie wypowiedzi, zero trudnych słów i zawiłych myśli;
jasno i wyraźnie. Mnie, jako osobie zaczynającej przygodę z literaturą kobiecą
i pewną, że w wielu przypadkach poziom jest tam wyższy niż w młodzieżówkach,
styl naprawdę przypadł do gustu. Dzięki niemu z ogromną chęcią sięgnę po
kolejne powieści Diane Chamberlain.
Autorka
równie dobrze na początku dodała powieści klimatu lat 70-tych, zaś później –
wraz z upływem lat – zmieniała go na lata 80-te, 90-te, aż dotarła do XXI
wieku.
Tak
sobie myślę… Kurczę, tam nawet sceny seksu zostały przyjemnie opisane! Zero
naciskania na czytelnika poprzez dokładne opisy, wszystko zostało napisane z
pasją, gracją i lekkością… Tę książkę czytało się idealnie. Jestem nią
zdumiona, a jednocześnie szczęśliwa, że wpadła w moje ręce i mogłam przeżyć z
nią tyle pięknych dni. Na pytanie, czy była wzruszająca: nie wiem jak to było u
innych czytelników, ale u mnie wycisnęła łzy. Nie, to nie były łzy… Ryczałam
jak małe dziecko najpierw przez złamane serce, później przez wzruszenie, a na
końcu… Dobra, dobra, nie mówię! Są
plusy ale są też minusy – na szczęście tylko dwa bardzo malutkie. Na pierwszych
stronach Sekretnego życia CeeCee Wilkes
nie miałam zielonego pojęcia, w których latach toczy się akcja książki. Opis
mówi, że Genevieve zaginęła w 1977, a jej ciało odnaleziono ponad dwadzieścia
lat później – dobrze, ale kto mi powie w którym roku życie CeeCee uległo
ogromnej zmianie? Tych rzeczy musiałam dowiedzieć się sama za pomocą rachunków
matematycznych i, przyznam szczerze, na początku ostudziło mój entuzjazm. Drugim
malutkim minusem jest niejasny opis. Gdyby na okładce znalazło się chociaż
jedno zdanie odrobinę lepiej tłumaczące to, czego można spodziewać się po
książce, zainteresowanie Sekretnym życiem
CeeCee Wilkes z pewnością byłoby większe. No ale kto nie zaryzykuje, ten
może wiele stracić, nie sięgając po historię CeeCee!
Podsumowując: Koniec
powieści pokazał jak wiele rzeczy zmieniło się w życiu dorosłej już CeeCee:
począwszy od prawdy, która wyszła na jaw, poprzez czas zapomnienia, aż do Tima
i miłości, która nigdy nie była prawdziwa. Tak jak wspomniałam wcześniej,
powieść pani Chamberlain wycisnęła ze mnie łzy (a ja naprawdę lubię, kiedy
płaczę nad książkami). Przede wszystkim poznałam ogromną siłę miłości,
przebaczenia i poświęcenia, które w dzisiejszych czasach są inaczej postrzegane
lub najzwyczajniej pomijane i zapominane. Nie potrafię Wam w tej recenzji
ukazać niektórych złotych myśli, bo takich tam nie ma – cała książka jest
jedną, wielką, złotą myślą. Sekretne
życie CeeCee Wilkes uczy, nie pozwala o sobie zapomnieć, przewraca życie do
góry nogami i (tak jak w moim przypadku) zmienia światopogląd. Ta książka na
zawsze zostanie w moim sercu i nigdy nie pozwolę na to, aby z niego uciekła.
Pani
Chamberlain – dziękuję! Dziękuję za CeeCee i za jej sekretne życie. A teraz idę
czytać drugą pani książkę. Z pozdrowieniami – zakochana w pani twórczości
czytelniczka!
Tytuł: Gdzie Indziej Tytuł oryginału: Elsewhere Autor: Gabrielle Zevin Seria/cykl: -- Data premiery: 12 listopada 2010 Wydawnictwo:Initium Liczba stron: 248
„Życia nie mierzy się w godzinach i
minutach. Liczy się nie ilość, lecz jakość.”
(str.
237)
Elizabeth
urodziła się na nowo. No dobra, nie tak od razu – najpierw umarła.
Dziewczyna
ginie w wypadku. Sprawca zbiega z miejsca tragedii i znika. Tysiące pytań
niczym lawina spada na rodzinę piętnastoletniej Elizabeth, lecz nigdzie nie ma
odpowiedzi. Tymczasem Gdzie Indziej Elizabeth zaczyna nowe życie. Tylko jak
można żyć, skoro jest się martwym? Gdzie Indziej czas płynie inaczej, każdy
trafia tam po śmierci, aby poczekać na dzień swoje odrodzenia – Elizabeth też
się to tyczy. Wśród ludzi, których tam poznała – i pokochała – uczy się zasad panujących
Gdzie Indziej, a co najważniejsze: w końcu może spojrzeć prawdzie w oczy.
Jeszcze
nie jesteście przekonani opisem? Dalej macie wątpliwości co do Gdzie Indziej? A może w ogóle nie
braliście pod uwagę książki pani Zevin? Jako osoba oczarowana tą powieścią radzę
Wam, abyście przełamali wszystkie opory oraz argumenty przemawiające za
pominięciem historii Elizabeth i po prostu zatracili się w rzeczywistości
zwanej Gdzie Indziej. Ta z pozoru cienka, (wydawać by się mogło) nudna książka tak
naprawdę jest wejściem do świata pełnego niecodziennych widoków, mądrości,
doświadczenia i radości, poruszając przy tym najważniejszą u czytelnika
wyobraźnię.
„Wkrótce się przekonasz (…) że
śmierć to tylko kolejny etap życia, Elizabeth. Po pewnym czasie może nawet
zaczniesz ja postrzegać jako narodziny?”
(str.
76)
Na
samym początku pomyślałam: „nic”. „Nic” było pierwszą myślą, która towarzyszyła
mi na początkowych stronach Gdzie Indziej.
Nic nie mogłam sobie wyobrazić,
nie było nic, co szczególnie zainteresowałoby
mnie, nic ważnego się nie działo, nic mi się nie podobało, a przede wszystkim
nic nie wskazywało na to, że historia Elizabeth choć trochę mnie poruszy. Suma
sumarum trochę tych „nic” się nazbierało i z „nic” zrobiło się „coś”.
To,
co najbardziej rzuciło mi się w oczy, jest bardzo związane z główną bohaterką.
Jej zachowanie jednoznacznie wskazywało na to, że jest nastolatką, która nie
dość, że nie może pogodzić się z prawdą, to jeszcze chce uprzykrzyć życie
innym; taka zadzierająca nosa księżniczka. Co najdziwniejsze: wcale nie
dziwiłam się jej postawie. Ba! Sama zachowywałabym się tak samo. No bo
wyobraźcie sobie: trafiacie do innego wymiaru, o którym można powiedzieć, że –
jak sama nazwa wskazuje – znajduje się Gdzie Indziej, nie dowierzacie, że
umarliście tak młodo i w takiej sytuacji, chcecie wrócić do domu, do rodziny i
przyjaciół, a do tego ktoś wmawia Wam, że teraz jest to niemożliwe. Najpierw są
łzy, potem złość, niedowierzanie, aż w końcu nastaje akceptacja. I tak też
postępowała Elizabeth. Z wrednej nastolatki buntującej się przeciw zasadom
Gdzie Indziej przemieniła się w dziewczynę mądrą, odważną i doświadczoną. Liz,
choć na początku niemiłosiernie mnie denerwowała, stała się moją ulubioną
bohaterką i częścią całej powieści.
Kreacja
pozostałych bohaterów była bardzo różna. Niektórzy zostali dokładnie utworzeni
przez autorkę, niektórym z kolei pani Zevin nie poświęciła dużo czasu. Jedno
jest pewne: każdy ma w sobie to „coś”, co na kartach Gdzie Indziej czyni go innym od reszty. Moje serce najbardziej
podbiła babcia Liz, Betty, która mądrość i wiedzę przekazała wnuczce oraz
pomogła jej zaakceptować prawdę. Na miłe słowa z mojej strony zasługują również
Thandi, Owen oraz Sadie.
„Bycie martwym to niewiele więcej
niż stan umysłu (…). Wielu ludzi na Ziemi pozostaje martwymi przez całe swoje
życie, ale jesteś chyba zbyt młoda, by zrozumieć, co mam na myśli.”
(str.
82)
Czynnikiem,
który również wpłyną pozytywnie na ocenę Gdzie
Indziej, jest wyobraźnia autorki, której na początku nie mogłam podołać
(jedno z „nic”). Chylę czoła przed Gabrielle Zevin za taką wizję życia po
śmierci. W pewnym momencie byłam aż zazdrosna o to, że autorka tak dobrze umie
ubrać w słowa obrazy tworzonego przez nią świata. Myślę, że Gabrielle Zevin
robi konkurencję Laini Taylor, mojej ulubionej autorce, która również pobudziła
moją wyobraźnię.
Gabrielle
Zevin ciekawie rozpoczęła historię Elizabeth, bowiem nigdy nie spodziewałabym
się ujrzeć świat oczami… psa. Tak, to wydało mi się bardzo, ale to bardzo
dziwne, a jednocześnie niesamowicie pomysłowe, zabawne i oryginalne. Teraz wiem
jak mój pies postrzega ludzi. Równie ciekawie autorka zakończyła losy
Elizabeth. Te dwie rzeczy odegrały ważną rolę w ocenie powieści i śmiało mogę
stwierdzić, że wpłynęły jak najbardziej pozytywnie.
A
propos psów: momentami czułam się, jakbym czytała książkę dla dzieci – psi język,
proste życie, przewidywalne sytuacje, ale tak naprawdę każde zdanie i każde
zdarzenie w tej książce jest kilka razy przemyślane! Nie spodziewałam się także
wątku miłosnego. Same niespodzianki!
„Ale, Curtisie, my jesteśmy martwi!
(…) Musimy żyć bez ludzi, których nie przestajemy kochać i którzy w dalszym
ciągu kochają nas.”
(str.
163)
Gdzie
Indziej ma wiele plusów, ale nie obeszło się bez minusów. W
przypadku powieści pani Zevin na szczęście znalazł się tylko jeden: długość
historii Elizabeth. Przyjemność śledzenia losów głównej bohaterki trwa niewiele
ponad 240 stron. Biorąc pod uwagę naprawdę zwariowaną wyobraźnię pani Zevin,
prosty język i bardzo przyjemny styl jest to naprawdę krótko. Skończywszy Gdzie Indziej zastanawiałam się „Dlaczego
trwało to tak krótko? Czemu autorka nie zdecydowała się na rozwinięcie
niektórych wątków?”. Niestety, pomimo świetnych notowań długość książki muszę
uznać za minus, ale robię to tylko i wyłącznie dla jej dobra. Spytacie:
dlaczego? Bo wciąga! Chciałoby się zostać tam jeszcze przez kilkanaście (no
dobra, kilkadziesiąt!) stron.
„Liz dochodzi do wniosku, że jeśli
już zamierzamy komuś wybaczyć, lepiej to zrobić wcześniej niż później. Doświadczenie
podpowiada jej, że później może nadejść wcześniej, niż się tego spodziewamy.”
(str.
212)
Podsumowując:
Sięgając
po Gdzie Indziej przeżyjecie cudowną
przygodę, ale również wiele się nauczycie. Powieść pani Zevin należy do tych,
które trudno zapomnieć dzięki oryginalności i złotym myślom. Ja ze swojej strony
dodam jeszcze bohaterów i cały świat przedstawiony. Bardzo trudno było mi się
rozstać z Gdzie Indziej. Myślami wciąż towarzyszę Liz przy jej drodze ku
akceptacji nowego życia.
I
co? Zmieniliście zdanie?
8/10
Za możliwość poznania Gdzie Indziej serdecznie dziękuję wydawnictwu Initium!
Jak już niektórzy zauważyli na moim fanpage'u, przez najbliższy tydzień nie będę obecna w blogosferze. Powód: wyjazd integracyjny pierwszych klas liceum nad morze (Świnoujście ^^). Powrót planowany na wtorek 24.09 ;) Tego dnia również dodam recenzję "Gdzie indziej" ^^
Tytuł: Posępna litość Tytuł oryginału: Grave Mercy Autor: Robin LaFevers Seria/cykl:Jego Nadobna Zabójczyni księga I Data premiery:20 września 2013 Wydawnictwo:Fabryka Słów Liczba stron: 534
Siedemnastoletnia
Ismae od zawsze miała trudne życie; najpierw jako niechciane dziecko poczęte
przez boga Śmierci, później jako nieposłuszna żona zdana na łaskę starego,
obrzydliwego męża, a następnie jako córka Mortaina. W końcu trafia do zakonu,
gdzie pod okiem sióstr służących Mortainowi szkoli się na zabójczynię.
Jako
assassin może uchronić lud przed niebezpieczną Francją, gotową w każdej chwili
wypowiedzieć wojnę Bretanii. W związku z tym zostaje uwikłana w niebezpieczny
układ – jak dotąd najpoważniejszą misję Ismae w jej krótkim życiu. Nikt nie wie
kim jest tajemnicza Ismae, a ona sama nie ma pojęcia ilu jeszcze ludzi zginie z
jej rąk.
Posępna
litość na pierwszy rzut oka wydaje się ciekawą pozycją. Średniowiecze
wylewa się z tej powieści okładką, czcionką tytułu i samym, krótkim opisem na
stronach internetowych, który – przyznajcie sami – niewiele mówi. Mimo to
powieść pani Robin LaFevers budzi zainteresowanie. Dla mnie, jako miłośniczki
powieści osadzonych w średniowieczu, ta pozycja stała się priorytetem na mojej
książkowej liście. No bo jak można przejść obojętnie obok takiej przygody?
Aby
nie zdradzić Wam za wiele przed premierą, ograniczę się do wyrażenia swojego
zdania tylko w kilku kwestiach. Czy jesteście zainteresowani? Jeśli tak,
zapraszam do przeczytania recenzji.
Posępna
litość zaskoczyła mnie pozytywnie w wielu momentach. Nie
spodziewałam się takiej akcji – „takiej”, czyli zupełnie innej od sugerowanej w
krótkim opisie. Myślałam, że Ismae będzie działać w pojedynkę, że jej rola w
powieści będzie inna od tej, którą prezentowała w Posępnej litości, itp. W ogóle inaczej wyobrażałam sobie postać
Ismae. Nie odbierzcie moich słów jako oskarżeń wobec powieści pani LaFevers;
bynajmniej żadna z tych rzeczy nie wpłynęła negatywnie na końcową ocenę. Po
prostu liczyłam na coś innego, troszkę mniej schematycznego, a jednocześnie
zaskakującego.
Rzecz
w tym, że urok Posępnej litości
odrobinę zepsuła narracja pierwszoosobowa. Czułam się, jakbym czytała pamiętnik
nastolatki; pierwsze spojrzenie, strzała Amora, mnóstwo targających główną
bohaterką emocji, etc. Porównując dzieło pani LaFevers do innych lektur z tego
samego gatunku, których narracja została poprowadzona w trzeciej osobie,
odniosłam wrażenie, że Posępną litość
nie wyróżnia nic szczególnego: ani styl autorki, ani lekki język, ani nawet
piękne, długie opisy. W kilku słowach – młodzieżówka z akcją osadzoną w
średniowieczu.
Bohaterowie
również nie zabłysnęli niczym nowym, tudzież oryginalnym. Trochę schematyczni,
lekko papierowi, a niektóre zachowania i rozwój wydarzeń były wyraźnie do
przewidzenia. W swoim krótkim życiu przeczytałam trochę książek i nauczyłam się
książkowego schematu na pamięć. Dzięki tejże wiedzy zdobytej podczas
studiowania wielu lektur już w połowie książki wiedziałam, kto będzie czarnym
charakterkiem.
Dość
już o negatywnych stronach Posępnej
litości. Teraz czas na plusy, które postawiły historię Ismae w lepszym
świetle. Jednym z nich na pewno było przedstawienie epoki średniowiecza. Co jak
co, ale w tej kwestii pani LaFevers nie próżnowała i długimi, pięknymi opisami
pozwoliła, aby w mojej głowie powstały obrazy przedstawiające ogromny zamek,
zimny zakon, trudne warunki życia Ismae u boku odrażającego męża, czy też podróż
z wicehrabią. Nie zapomniała również o małych, ale bardzo ważnych elementach,
których starała się nie pominąć. Jak dla mnie odzwierciedlenie życia w
średniowieczu było najmilszą, pozytywną stroną Posępnej litości.
Wątek
miłosny również podniósł ocenę powieści pani LaFevers. Jako niepoprawna
romantyczka i miłośniczka reakcji chemicznych między bohaterami książek
zadawałam sobie pytanie: Czy osoba tak groźna jak Ismae zakocha się w kimś, kto
odwzajemni jej uczucie? No i nie zawiodłam się. Co prawda, jak wspominałam
wcześniej, każdy element powieści został doprawiony szczyptą schematyzmu, i
wątek miłosny także stał się ofiarą niedobrej przyprawy. Pomimo tego i tak nie
mogę wyrzucić z głowy romantycznych scen.
Na
sam koniec – akcja. Ciągle coś się działo: jak nie zamach na księżną, to
kłopoty z baronami. Na brak akcji nie można narzekać. Posępna litość wciąga, i – ostrzegam
– uważajcie, abyście czasu poświęconego na obowiązki bądź naukę nie przeznaczyli
na przeczytanie powieści pani LaFevers w jeden dzień. „To coś” sprawia, że
trudno oderwać się od przygód Ismae nawet na chwilę (potwierdzone!).
Nim
zakończę recenzję chciałabym zwrócić Waszą uwagę na małe „ale”: chociaż w
opisie pada słowo „assassin” (zaczerpnięte z opisu na egzemplarzu), w książce w
ogóle nie spotkałam się z takim określeniem. Nie wiem, czy tylko w mojej głowie
nazwa ta dodawała uroku średniowiecznej rzeczywistości.
Podsumowując:
Trudno
było mi się rozstać ze światem Ismae. Jest to jedno z tych pożegnań, o które
modliłam się, aby nie nadeszło. Niestety ostatnia strona przeminęła bardzo
szybko i już znalazłam się za granicami Bretanii stworzonej w mojej wyobraźni. Tym,
którzy nie są uczuleni na schematyzm, a chcą spędzić kilka wspaniałych chwil w
średniowieczu, gorąco polecam Posępną
litość. Intrygi i niebezpieczeństwa spotkacie tam na każdym kroku. Nie
zrażajcie się trzema minusami, a pomyślcie o wszystkich niespodziankach, jakie
mogą Was spotkać na stronach Posępnej
litości. Mam nadzieję, że debiutanckie dzieło pani LaFevers umili Wam czas
i niejednokrotnie zaskoczy.
Wszystkie recenzje są mojego autorstwa. Zabraniam kopiowania ich bez mojej zgody (na podstawie Dz.U.1994 nr 24 poz. 83, Ustawy z dnia 4 lutego 1994 roku o prawie autorskim i prawach pokrewnych).