Drodzy Blogerzy, Czytelnicy, Obserwatorzy i wszyscy, którzy czytacie ten post
Każdy z nas czekał na te dni - Wigilia i Boże Narodzenie. Jest to czas, w którym możemy odpocząć, odzyskać siły, być z rodziną ale i pomarzyć :) Lubicie pieczenie ciast, przygotowania, kolędy i przystrajanie choinki? Ja tak, wszystko! (oprócz sprzątania :3).
Ani się obejrzymy, a nadejdzie Nowy Rok. Niby to tydzień, ale minie szybciej niż nam się wydaje. Macie postanowienia na rok 2014? Jak oceniacie ten? Moje życie zawsze jest zwariowane, ale to szaleństwo najbardziej dało się we znaki w tym roku :)
Przechodząc do rzeczy:
Z okazji Świąt Bożego Narodzenia i nadchodzącego Nowego Roku pragnę życzyć Wam:
- więcej książek, niż Wasze półki pomieszczą;
- więcej przeczytanych stron, książek, serii, trylogii, sag, etc.
- mnóstwo recenzji na blogach!
- nawiązywania współprac;
- kieszonkowego na książki ;)
- siły i chęci na rozwijanie swoich pasji;
- cierpliwości do zmian w Bloggerze ;)
- mnóstwo czasu na czytanie, recenzowanie i poznawanie nowych, czekających na Was książkowych rzeczywistości
- wymarzonych bohaterów literackich pod choinką *w* (jak Gwiazdka nie przyniesie mi Willa, Jace'a i Jema, to się obrażę)
- abyście spełniali swoje marzenia;
- abyście robili to, co kochacie!
- tysiąca podróży do najróżniejszych gatunków :)
- SPEŁNIENIA WSZYSTKICH MARZEŃ - książkowych, życiowych, magicznych <3
- no i oczywiście górę prezentów, smacznej wieczerzy wigilijnej, śpiewania kolęd - CZEGO TYLKO ZAPRAGNIECIE <3
Boże Narodzenie to czas spełniania marzeń. A więc śmiało! Pamiętajcie - marzenia się nie spełniają, marzenia się spełnia <3
Wesołych Świąt, zaczytanego Sylwestra i szczęśliwego Nowego Roku!
Tytuł: Mechaniczna księżniczka Tytuł oryginału:The Clockwork Princess Autor: Cassandra Clare Seria/cykl:Diabelskie maszyny #3 Data premiery: 20 listopada 2013 Wydawnictwo:MAG Liczba stron: 544
Plan Mortmaina
jest idealny. W końcu pomści swoją rodzinę. Za pomocą stworzonych przez siebie
automatów zniszczy Nocnych Łowców i dokona sprawiedliwości, ale nim uruchomi
maszyny potrzebny jest mu jeden, najważniejszy element. Tessa Gray.
Szefowa
Londyńskiego Instytutu robi wszystko, aby znaleźć Mistrza, nim ten ponownie
uderzy. Ani ona, ani żaden z Nocnych Łowców przebywających na terenie Instytutu
nie zna planu Mortmaina. Sytuacja pogarsza się, kiedy nigdzie nie można znaleźć
lekarstwa Jema, a Tessa zostaje porwana. Obaj chłopcy chcą ją odnaleźć. Tylko
czy Will zbierze się na odwagę i powie swojemu przyjacielowi jak bardzo
zakochany jest w Tessie?
„Pytałeś mnie, jak, będąc
nieśmiertelnym przeżyłem tyle śmierci. Nie ma w tym wielkiego sekretu. Po
prostu wytrzymujesz to, co jest nie do zniesienia. I tyle.”
Wciąż
nie mogę uwierzyć, że właśnie skończyłam ostatnią część Diabelskich maszyn. Nie, to po prostu niemożliwe, prawda? Proszę,
powiedzcie, że tak! Powiedzcie, że wyjdzie jeszcze kolejny tom, że to wcale nie
był ten ostatni, tak wyczekiwany, a później opłakiwany. Bo jeśli naprawdę nigdy
już nie będę miała okazji czekać na następną część, to chyba się załamię. Nie,
stop, już się załamałam. Tak, właśnie. Jestem załamana.
Nim
zacznę tę recenzję pragnę Was poprosić o wybaczenie mi, jeśli pisane przeze
mnie zdania będą bez ładu i składu. Od kilkunastu godzin podnoszę się po
przeczytaniu Mechanicznej księżniczki
i wychodzi mi to bardzo słabo, bo w głowie dalej mam całą historię. Śmiało mogę
nazwać się psychicznym wrakiem mola książkowego – i nie jest to kłamstwo. Skoro
rodzina ma dość mojego przygnębienia z powodu książki, to znak, że faktycznie
jest źle. Jest źle? Jest strasznie.
Na
wstępie powiem, że nie mam się do czego przyczepić. Nie jest to spowodowane
świadomością, że „Czytam ostatnią część. Ona nie ma błędów. Żadnych. Ona jest
po prostu cudowna i cicho, dajcie mi czytać, bo to ostatni tom”. Absolutnie
nie. Prawda jest taka, że Mechaniczna
księżniczka nie dostanie z mojej strony żadnego minusa, bo takiego
najzwyczajniej w świecie nie znalazłam! Ta książka jest dla mnie ideałem. Może
brzmi to bardzo banalnie, może mówię jak zakochana w Diabelskich maszynach nastoletnia czytelniczka, ale nie zmienię
swojego zdania. Zawsze, kiedy czytam kolejną część jakieś serii, którą pokochałam
całym sercem, to staram się znaleźć błędy. Wiem, że muszę skupić się nie tylko
na treści i wydarzeniach, ale i na mocnych stronach oraz słabszych. Według mnie
w Mechanicznej księżniczce nie było
żadnej słabej strony. Jako zakończenie trylogii wypadła ona najlepiej spośród
wszystkich tomów, chociaż każdy z nich miał inną funkcję. Mechaniczny anioł pokazuje nowe oblicze autorki, tym razem na tle
XIX-wiecznego Londynu, Mechaniczny książę
doprowadza do łez ze śmiechu, ale i z bardzo smutnych momentów, a Mechaniczna księżniczka… Cóż, ona ma w
sobie to wszystko plus jeszcze więcej.
Kiedy
rozpoczęłam czytanie ostatniej części Diabelskich
maszyn moja pierwsza myśl brzmiała „O, Boże, jestem w domu!”. Uwielbiam to
uczucie, gdy wychodzi następny tom serii, zagłębiam się w niego i spotykam tych
samych ludzi, te same miejsca, charaktery, przyzwyczajenia… U Cassandry Clare
to wszystko jest oczywistością. Bohaterowie są – zaraz obok akcji –
najmocniejszą stroną jej twórczości, a stwierdzam to patrząc na obie wydane
przez nią serie. W całej trylogii i w całej Mechanicznej
księżniczce nie spotkacie drugiego takiego samego bohatera; każdy jest tam
inny. Począwszy od aroganckiego ale uroczego i zabawnego Willa, poprzez
delikatnego, kochającego Jema, dobrą, inteligentną Tessę, pyskatą Cecily, aż po
odważną, mocno stąpającą po ziemi Charlotte i pełnego sprzecznych emocji
Gabriela Lightwooda. Podziwiam Cassandrę Clare za wykreowanie tak wielu
wspaniałych, różnych od siebie, zabawnych postaci. Gdyby nie wrogie nastawienie
Willa do Lightwoodów (patrz: Gabriel), gdyby nie miłość Charlotte do
zagubionego w swoim świecie Henry’ego, gdyby nie delikatność i kruchość Jamesa,
ta powieść byłaby niczym. Każdy z bohaterów jest jak jedna gwiazda mocno
świecąca na londyńskim niebie, a w tym wypadku powstałoby mnóstwo
niesamowitych, niepowtarzalnych konstelacji.
Jak
wspomniałam wcześniej, drugą najmocniejszą rzeczą obok bohaterów jest akcja.
Nie było jej dużo, nie było jej mało – jak dla mnie w sam raz. Momenty w nią
bogate były po prostu… (próbuję znaleźć odpowiednie słowo) magiczne! Chociaż…?
Tym słowem powinnam określić całą serię i świat Nocnych Łowców. Tak więc
momenty bogate w akcję… sprawiały, że moje serce albo zamierało z przerażenia,
albo biło trzy razy szybciej. Akcja jest świetnie rozplanowana. Uwierzcie mi,
dla mnie najtrudniejszym zadaniem w życiu było oderwanie się od Mechanicznej księżniczki, aby (niestety)
powrócić do rzeczywistości. Gdybym mogła, siedziałabym całe dnie w świecie
Nocnych Łowców. Wcale nie chciałam wracać do siebie. (Jak się ma obok siebie
Willa i Jema, to po co wracać do swojego świata?).
Byłabym najgorszą czytelniczką i fanką
twórczości Cassandry Clare, gdybym nie wspomniała o stylu i narracji. Z jednej
strony autorka pisze w bardzo prosty sposób, powiedziałabym, że wręcz banalny i
najłatwiejszy na Ziemi, ale skłamałabym. Wykreowany przez Panią Clare Magnus
Bane musiał dodać do jej stylu magiczny składnik X, który sprawia, że czytanie
jej powieści idzie w zastraszająco szybkim tempie. Czasami przeklinałam siebie
za to, że nie potrafię oderwać się od Mechanicznej
księżniczki, ale z drugiej strony… (patrz: akapit wyżej). Młodzieżowy,
lekki język tylko dodaje atrakcyjności i prostoty całości. Och, ilekroć
próbowałam pisać w podobny sposób, tylekroć moje starania szły do kosza (tego
zwykłego albo komputerowego, whatever).
„Umierając, jeszcze żyjemy”
Zakończenie
Mechanicznej księżniczki było takie…
niespodziewane. Zupełnie mnie zaskoczyło, wprawiło w osłupienie, sprawiło, że
nie byłam w stanie wydusić ani jednego słowa i nawet moje łzy, które
przelewałam na ostatnich stu stronach, na chwilę się zatrzymały. Bolesna
świadomość, że oto nadchodzi koniec trzeciego domu a zarazem całej serii nie
opuszczała mnie ani na chwilę, i chociaż dzięki „uprzejmości” niektórych osób
wiedziałam, co stanie się na końcu, to jednak… jednak… zaniemówiłam. Naprawdę
tego się nie spodziewałam. To było słodko-gorzkie zakończenie, a jednocześnie
takie bajkowe, magiczne, z nutą smutku jak i radości…
Lecz
kilka godzin po przeczytaniu stwierdziłam, że koniec losów bohaterów Diabelskich maszyn był dla niektórych
postaci trochę niesprawiedliwy. Z drugiej strony gdyby tak nie było, całość
wydałaby się bardzo przesłodzona. Żałuję, że dla lubianych przeze mnie
bohaterów los okazał się taki, a nie inny, jednak wiem, że Cassandra Clare tak
to zaplanowała i tak miało być. Chociaż…?
„Nie można szukać zemsty i nazywać
ją sprawiedliwością.”
Były
łzy. Były, cały czas są i na pewno będą. Takiego zakończenia nie zapomina się
szybko. Ba! Takiej serii nie da się zapomnieć! Może pomyślicie, że jestem
bardzo zdesperowaną, oczarowaną czytelniczką, ale Diabelskie maszyny są dla mnie najcenniejszą serią. W moim małym,
książkowym świecie mają ogromne znaczenie. Jest to jedna z pierwszych serii,
które pokazały mi jak powinna wyglądać dobra książka, jak powinno się pisać,
jak wykreować niesamowitych bohaterów, aż wreszcie jak zmiażdżyć czytelnika
końcem.
Życie
mola książkowego bez świadomości, że niedługo wyjdzie kolejna część Diabelskich maszyn jest po prostu
straszne. Makabryczne.
Co
mogę jeszcze Wam powiedzieć? Co mogę powiedzieć tym, który nie sięgnęli jeszcze
po pierwszą część? Co mogę powiedzieć tym, którym Mechaniczny anioł lub Mechaniczny
książę w ogóle nie przypadły do gustu? Nie wiem. Naprawdę nie wiem, co Wam
powiedzieć. Jeśli nie czujecie smutku i przygnębienia w tej recenzji, to
znaczy, że źle ją napisałam i nie nadają się do pisania opinii książek, które
zniszczyły mój czytelniczy świat i zmieniły światopogląd. W sumie to jeszcze
nie wyszłam z „żałoby” po Mechanicznej
księżniczce. Naprawdę nie wiem jak długo będę zawieszona pomiędzy życiem
tutaj, na Ziemi, a światem Nocnych Łowców z wiktoriańskiego Londynu.
Podejrzewam, że bardzo długo. Macie moje słowo, że nigdy nie rozstanę się z Diabelskimi maszynami.
Pora
zakończyć tę recenzję-list pożegnalny-wylewanie smutków. Zdaję sobie sprawę że
w tej recenzji mało jest prawdziwej recenzji, ale może kiedy pozbieram się po
ostatnich stronach Mechanicznej
księżniczki uda mi się napisać ją jeszcze raz, porządniej. A teraz czas się
rozstać.
Williamie,
Jamesie, Thereso, Charlotte, Henry, Gabrielu, Gideonie, Sophie, Cecily i
wszyscy drodzy bohaterowie, których miałam przyjemność poznać w Diabelskich maszynach – mam nadzieję, że
jeszcze nieraz spotkamy zimą 1878 roku przy Londyńskim Instytucie. Tylko
proszę, nie gniewajcie się na mnie, jeśli będę się spóźniać. Moje życie jest
zwariowane, ale obiecuję, że wezmę cały ekwipunek, abyśmy mogli razem polować
na demony i położyć kres wszystkim planom, które mają na celu zniszczenie Was.
Cierpliwości. Będę wpadać! Dziękuję wam, że towarzyszyliście mi w ciągle
rozwijającej się drodze mola książkowego, która zaprowadziła mnie aż tutaj – do
pewnej przepaści. Tą przepaścią jest koniec Diabelskich
maszyn. Teraz muszę wziąć rozbieg i ją przeskoczyć, aby móc iść dalej. Ale
nie martwcie się, zawsze będę pamiętać ten skok. Tego nie da się zapomnieć.
„Są rzeczy, których nie zniszczy
żadna magia, bo one same są magiczne.”
10/10
+ The Best Of All
Za możliwość poznania ostatniej części Diabelskich maszyn najmocniej dziękuję Portalowi Sztukater.pl
Żyją cicho, gdzieś między kartami książki.
Niezauważone. Uśpione. Nikomu niepotrzebne. Nagle nadchodzi człowiek, budzi je
do życia i głosem pełnym obietnic mówi im „Chodźcie! Zniszczymy komuś świat!”.
Rozbudzone obecnością człowieka i zapowiedzią wielkich rzeczy od razu idą za
nim i czynią zło w czytelniczym świecie: niszczą rzeczywistość, odbierają
radość, odkrywają sekrety, burzą zdania, gaszą emocje… Możesz je spotkać w
Internecie, w życiu codziennym, w recenzjach… Przypadkowe lub specjalnie
umieszczone, ukryte w słowach lub jasno oświetlone. Już wiecie o kim mówię?
Spoilery.
Chciałam
wprowadzić nutkę dramatyzmu, ale nie wiem czy mi to wyszło. Tak naprawdę jestem
mocno zbulwersowana, chociaż to i tak za mało powiedziane. Chociaż staram się
nie przeklinać, teraz z chęcią rzuciłabym kilka brzydkich słów. No ale jak tak
Sprawa
jest prosta. Dwa spoilery przedwczoraj i wczoraj całkowicie zniszczyły mój
czytelniczy świat (a mowa o Mechanicznej
księżniczce Cassandry Clare, którą teraz czytam). Dopiero kiedy odebrały mi
radość czytania, uświadomiłam sobie jak wielkim są złem. Tak naprawdę spoilery
to najlepsi i najskuteczniejsi niszczyciele książkowej rzeczywistości.
Wyobraźcie sobie wielki, potężny but (najlepiej taki do chodzenia po górach albo
glany), który na podeszwie ma wypisane „Spoiler” i leci prosto na Wasze
książkowe królestwo. A potem jest wielki zgrzyt, pisk, wrzask, etc. i królestwa
nie ma.
Jak
sprawa ma się w sieci? Otóż zaledwie kilka dni temu polubiłam pewien fanpage Darów anioła. Jako że w przyszłości chcę
zostać Nocnym Łowcą (decyzja zapadła. To zawód stworzony dla mnie), moim
obowiązkiem było polubienie tejże strony. Była naprawdę fajna. Mnóstwo obrazków
– zarówno artów fanów Darów anioła
jak i fotosów z filmu (którego nie oglądałam, nie oglądam i nie mam zamiaru
oglądnąć, jednakże wszystkie fanpage’e Darów…
które w społeczności mają wpisane „Książka” idą z duchem mody i nie przejmują
się tym… Trudno. Trzeba żyć dalej) – było codziennie dodawane, przeplatane
cytatami zarówno z pierwszej serii Pani Clare, jak i z Diabelskich maszyn. Aż pewnego dnia…
Spoiler
nad spoilery. Po prostu spoiler nad spoilery. Zastanawiam się, jak głupim
trzeba być, aby dodać taki spoiler. I nic mnie nie obchodzą argumenty adminów,
że „Nie nasza wina, że jesteście tacy ciekawi”, bo – proszę ja Was – jak można
dodać cytat, w którym zawarte jest zakończenie książki? W dodatku autorzy
fanpage’a bronili się, że napisali wcześniej, iż jest to „CYTAT Z MECHANICZNEJ
KSIĄŻNICZKI”. Tylko co to da? Czytelnik nie wie, czy w dodawanym cytacie będzie
fragment z mrocznym humorem Willa, jakaś głęboka myśl, wyznanie, riposta
Nocnego Łowcy, etc., ale nikt nie spodziewa się samego zakończenia! Nie jednego
tomu, nie drugiego, ale zakończenie trzeciego tomu, a jednocześnie całej serii.
Przypominam, że spoiler to niepożądana wiadomość o zakończeniu utworu
literackiego, filmu lub spektaklu. Zdaję sobie sprawę, że społeczeństwo jest
głupie, otumanione przez telewizję, fałszywe wiadomości w Internecie, politykę,
odwracanie kota ogonem, robienie z dobra zła i na odwrót, ale miałam nadzieję,
że ta „oczytana” część jest naprawdę inteligentna. No cóż, widać, że nie
wszyscy, są wyjątki. I powiedzcie mi, co to za radość z czytania Mechanicznej księżniczki, skoro dzięki
uprzejmości pewnego fanpage’a już wiem jak skończą się losy mojej ukochanej
trójki Nocnych Łowców z wiktoriańskiego Londynu? Przecież napisanie przed
cytatem „Uwaga, spoiler!” nic nie kosztuje (a przynajmniej nigdy nie spotkałam
się z opłatą za oznaczenie spoilera)! Sami chyba wiecie jak to jest poznać
koniec książki, kiedy jest się w połowie. Czytasz cytat z myślą, że będzie to
kolejna cięta riposta Willa, a tu bum! Tylko serce mocnej bije, gapisz się w
ekran, nie wiesz co zrobić, czytać dalej książkę czy nie czytać? A później
przychodzi złość. Tylko na kogo mam być zła, skoro nawet nie znam tych osób?
Bynajmniej nie chcę wyżywać się na Bogu ducha winnemu laptopie, który jest moim
kumplem (on – kumpel, książka – przyjaciel).
Tak
oto jeden czytelnik niszczy świat innych czytelników. Pogratulować braku wiedzy
czy braku rozsądku? A może obu, aby nie zastanawiać się długo nad wyborem?
Drugi
rodzaj spolerowania to ten mówiony. Spoilerowanie przez powiedzenie komuś
treści książki w twarz równoznaczne jest z brakiem kultury, no a jak inaczej?
Kiedy mówię komuś „Tylko nie zdradź mi, co stanie się na końcu” a ten ktoś wytrzeszcza gały i pięcioma słowami niszczy mi świat, to krew mnie zalewa... Znów. Chociaż proszę, żeby mi
tego nie mówił. Wiem, że są czytelnicy, którzy przed przeczytaniem książki
zaglądają do końca, aby dowiedzieć się jak skończą się losy bohaterów. Są też
czytelnicy, którzy chcą poznać od drugiego mola książkowego zakończenie całej
książki lub pewnego wątku. Ale kiedy ktoś mówi „Nie mów mi jak to się skończy”
lub „Nie chcę wiedzieć”, to rozumiem, że nie mam prawa nawet szeptem wyznać
zakończenia. NAWET. GŁUPIM. SZEPTEM. Złośliwość połączone z brakiem kultury.
Wiem, że ktoś może nie wytrzymać i bardzo chce podzielić się ze swoimi smutkami
z kimś, kto go wysłucha, ale czy nie może zwrócić się do osoby, która nie zna
treści książki? To nic, że słuchacz popatrzy na niego jak na wariata i powie
„Ahaaaa”, ale przynajmniej kamień spadnie mu z serca.
Wyobraźcie
sobie taką sytuację: robicie imprezę urodzinową. Koleżanka ofiaruje się i pyta,
czy może przyjść wcześniej, aby pomóc w przygotowaniach. Zgadzasz się. W końcu
to miło z jej strony, że chce mieć jakiś wkład w Twoją imprezę. Koleżanka
przychodzi, pomaga, aż w pewnym momencie wyskakuje ze słowami:
-
Wiem, co dostaniesz na urodziny od jednego z Twoich gości!
Hm,
no to fajnie. Skoro koleżanka jest zadowolona, to znaczy, że goście trafili w
Twój gust z wybieraniem prezentu. Prawda?
-
Świetnie, ale nie mów mi, dobra? Chcę się przekonać sama.
-
Dostaniesz książkę – jeden spoiler. – Cassandry Clare – drugi spoiler. – Mechaniczną księżniczkę – trzeci
spoiler. – Cieszysz się? – naprawdę głupie pytanie.
Na
początku jesteś zadowolony/-a, że dostaniesz właśnie tę książkę, ale po chwili
przychodzą goście, jeden z nich wręcza Ci prezent i… faktycznie jest tam Mechaniczna księżniczka! Tylko jak
udawać teraz zaskoczenie i radość? Trochę to trudne, prawda? Co innego, gdybyś
otrzymał/-a tę książkę bez wcześniejszej wiedzy o tym. Ja skakałabym jak
głupia, tak podejrzewam, a moja morda cieszyłaby się sama do siebie, lecz
teraz, kiedy dowiedziałeś/-aś się o prezencie wcześniej chociaż WCALE NIE
CHCIAŁEŚ/-AŚ udawanie szalonej radości jest trudne. No chyba że jesteś świetnym
aktorem. Szacun. Ja niestety tak nie potrafię.
Podsumowując
mój mega długi wywód: spoilery to najwięksi wrogowie – nasi i naszych książek. Dowiadujesz
się jak zakończy się cała seria, a później Twoja książka patrzy się na Ciebie smutnymi
oczami i pyta:
-
To nie przeczytasz mnie teraz?
Zachowujmy
trochę kultury i nie spoilerujmy. To naprawdę bardzo barbarzyńskie, złośliwe, niekulturalne
i źle o nas świadczy. Z szacunku do osób, które nie przeczytały naszej ulubione
serii/książki lub nie obejrzały uwielbianego przez nas filmu bądźmy tak dobrzy i
nie zdradzajmy zakończeń lub pewnych fragmentów. Lepiej wyznać zakończenie czy powiedzieć
„Czytaj, czytaj, nie gadaj!” i podsycić ciekawość? W sieci jest mnóstwo stron na
których można porozmawiać z innymi fanami o książkach, wyrazić swoje zdanie o zakończeniach,
postaciach, wydarzeniach… Kultura obowiązuje wszędzie – w domu, w szkole, na ulicy,
w bibliotece i w Internecie. Ciebie, mnie, osobę, która przeczyta ten post po Tobie
i blogera, który to skomentuje.
Nawet nie wiecie, jak trudno było mi wybrać trzy najlepsze prace... Każda w sobie miała to "coś" magicznego, pierwiastek nadchodzących Świąt, magię zimowego krajobrazu... Tyle odpowiedzi, wizji idealnych Świąt, tradycji, nawyków... Dziękuję Wam za odpowiedzenie na pytanie :) Jesteście wspaniali! Niestety nadszedł czas, aby wybrać te najlepsze. Wybór był naprawdę trudny, uwierzcie mi. Ale są. Do zwycięzców napisałam wczoraj maile, mam już adresy i książki dzisiaj lecą dzisiaj do laureatów. Przedstawiam Wam trzy najlepsze odpowiedzi:
Dzosefinn:
Czym - według Ciebie - są Święta Bożego Narodzenia? Czym są dla mnie Święta Bożego Narodzenia? Jest czasem spędzonym z babcią - porządkami, myciem okien, ścieraniem kurzy, a po pracy cudowną herbatą oraz kawałkiem pysznego jabłecznika. Jest czasem spędzonym razem z mamą w kuchni - szykowaniem dań, pieczeniem ciast oraz górą naczyń do zmywania i cudownym zapachem, który unosi się po całym mieszkaniu. Jest czasem spędzonym z tatą - szykowaniem i ubieraniem choinki oraz podziwianiem efektów naszej pracy przy kubku parującej herbaty. Jest czasem spędzonym z bratem - przekomarzaniem się, kłóceniem się o pierdoły, a później wspólnym oglądaniem filmów świątecznych, które ogląda się te same co roku. Jest czasem spędzonym z moimi przyjaciółmi w centrum handlowym w poszukiwaniu najbardziej praktycznych prezentów dla rodziny oraz na ich koniec wypad na lodowisko i pyszna pizza. Jest czasem zbierania paczek dla biednych oraz najpotrzebniejszych rzeczy dla zwierzaków w schroniskach. Boże Narodzenie to czas i poświęcenie dla tych, których mamy w swoich sercach. To poświęcenie swojego czasu dla innych, nie tylko rodziny, przyjaciół, znajomych, ale także dla nieznajomych, samotnych i opuszczonych Boże Narodzenie to kultywowanie tradycji, która coraz częściej przegrywa walkę z cywilizacją i XXI wiekiem. Boże Narodzenie to magia, dzięki której chcemy zmieniać świat na lepsze. Boże Narodzenie to rewolucja serc.
Uzasadnienie wyboru:
Praca Dzosefinn urzekła mnie "Rewolucją serc" i "Magią, dzięki której możemy zmieniać świat na lepsze". Poza tym autorka tej pracy nie tylko przedstawiła swoją świąteczną tradycję, ale i wzięła pod uwagę to, co większość ludzi robi przed Świętami Bożego Narodzenia.
Zgodnie z wybraną nagrodą Dzosefinn otrzymuje Czwartki w parku i Spotkajmy się w kawiarni - od Wydawnictwa Literackiego.
Marcela Pomper:
Czym, według mnie są Święta Bożego Narodzenia? Pewnie chwilą od szkoły i nauki odetchnienia... Mieszanką zapachów z kuchni dochodzących... No i babci wraz z mamą pichcących! Święta są zjeżdżania się rodziny, Czasem porządków odrobiny... Masą książek do czytania... Zaległych recenzji pisania... Ahhh! No i oczywiście, Licznych prezentów dawania! Jak i wiele pod choinką otrzymania... To też czas z rodziną pojednania, I opłatkiem się połamania. Pierwszej gwiazdki wypatrywania... Kolęd głośnego śpiewania... Kevina oglądania... Choinki ubierania... Ale przede wszystkim jest to czas, Z Bogiem pojednania... I Jezusowi dziękowania. Okres białego puchu na ziemi i na niebie... A to wszystko już niedługo... spotka i mnie i Ciebie! Okres przeżywania od nowa urodzenia Pańskiego, I czasu błogo płynącego! To najwspanialsza pora w roku, Rozpoczynająca się o zmroku!
Uzasadnienie:
Wierszowany utwór ma w sobie ten klimat Świąt :) Wszystkie najważniejsze czynności zostały tutaj przedstawione, a w dodatku połączone z świetnymi, dokładnymi rymami! Świetny pomysł z bardzo dobrym wykonaniem.
Marcela otrzymuje wybraną przez siebie nagrodę w postaci Pisane szkarłatem i Labirynt kości tom Iod Wydawnictwa Initium.
Gracenta:
Święta Bożego Narodzenia to czas oczekiwania oraz ponownego przyjścia Jezusa Chrystusa – według Kościoła. Święta Bożego Narodzenia to czas, w którym ludzie są dla siebie życzliwi i spędzają radosne chwile w rodzinnym gronie – według ogólnej opinii. Święta Bożego Narodzenia to czas, w którym ludzie gorączkowo szukają i kupują prezenty pod choinkę – według właścicieli sklepów. A według mnie? Święta Bożego Narodzenia to jedzenie mandarynek przy grzejniku, wpatrywanie się w półmroku na choinkę z migającymi światełkami, oglądanie po raz n Kevina samego w domu, podbieranie z garnka wigilijnych potraw, pomaganie w pieczeniu makowców, przeglądanie w sklepach najbardziej tandetnych prezentów, śpiewanie kolęd oraz czytanie książek we wszystkich możliwych miejscach. Powyższe czynności stały się schematem, który wcielałam w życie przez ostatnie lata. Nie mogę sobie przypomnieć, kiedy spędzałam te święta inaczej. Chyba nigdy. Wszystkie te elementy stały się niezbędną oraz nieodłączną częścią moich Świąt Bożego Narodzenia.
Uzasadnienie:
Nie dość, że wymienione są najróżniejsze opinie i zdania o Świętach Bożego Narodzenia, to w dodatku zgodnie z poleceniem Gracenta odpowiedziała na pytanie konkursowe, przedstawiając jednocześnie swoje nawyki i skojarzenia ze Świętami. Bardzo dobrze! :)
Dziękuję wszystkim, którzy wzięli udział w konkursie. Szczerze powiedziawszy nie spodziewałam się, że znajdzie się tylu chętnych! Jesteście niesamowici!
Wszystkim życzę tak cudownych Świąt Bożego Narodzenia, jak to opisaliście w swoich pracach :)
Tytuł: Spróbujmy jeszcze raz Tytuł oryginału:Never too far Autor: Abbi Glines Seria/cykl:O krok za daleko tom 2 Data premiery: 9 października 2013 Wydawnictwo: Pascal Liczba stron: 336
Życie Blaire nie
jest usłane różami. Najpierw śmierć siostry bliźniaczki, później odejście ojca,
choroba matki, trzy lata spędzone na opiekowanie się, następnie śmierć matki i
romans z Rushem. Teraz Blaire znów jest sama i musi zmierzyć się z nową
rzeczywistością. I pewną wiadomością.
Blaire
robi wszystko, aby zacząć życie od nowa, sama. Nie potrzebuje niczyjej pomocy.
Ale silna, odwzajemniona miłość nie pozwala jej normalnie funkcjonować. Tylko
jak może drugi raz zaufać komuś, kto tak bardzo ją oszukał? Czy warto ponownie angażować
się w to samo, skoro ma się w sobie tyle ran zadanych przez osobę, którą się
kochało?
Dosyć
zaskakujący koniec pierwszego tomu O krok
za daleko sprawił, że sięgnęłam po drugi; nie od razu, nie natychmiast, nie
w trybie „JUŻ, TERAZ!”, ale sięgnęłam. Właściwie gdyby nie mocne zakończenie O krok za daleko druga część w ogóle nie
znalazłaby się w moich rękach. No cóż, pierwsza część nie grzeszyła ani bardzo
dobrym warsztatem pisarskim, ani cudownymi bohaterami, powiewem nowości,
kolorowymi postaciami… Mogę śmiało przyznać, że od razu przygotowałam się na
klęskę kontynuacji. I tu Was zaskoczę! Zawsze kiedy do lektury podchodzę bardzo
pesymistycznie okazuje się, że przeżyłam naprawdę ciekawą, wciągającą historię,
która zmienia całe moje zdanie o serii. Tak więc, przechodząc do rzeczy…
Kilka
wątków w Spróbujmy jeszcze raz
zaskoczyło mnie, wprawiło w osłupienie i… zachęciło do dalszego czytania.
Pragnę Wam przypomnieć, że pierwsza część opierała się głównie na relacji
Blaire i Rusha oraz na wyjątkowym „talencie” autorki do bardzo szczegółowego
opisywania scen łóżkowych – nawet uwzględniłam to w recenzji O krok za daleko. Nic więc dziwnego, że
bardzo zdziwiłam się, kiedy Pani Glines zrobiła z poradnika dla dziewic jak
uprawiać seks ciekawą historię. Po pierwsze – rozwinęła wątki, które dopiero
kiełkowały w pierwszym tomie, przytłoczone miłością Rusha i Blaire. Po drugie –
Spróbujmy jeszcze raz, w
przeciwieństwie do poprzedniej części, nie opierała się tylko na kontaktach
łóżkowych, a to za sprawą wcześniej wspomnianych wątków. Poza tym Blaire i Rush
stali się bardziej ludzcy – inaczej nie mogę tego nazwać. Nie, stop, cała część
stała się bardziej ludzka.
W O krok za
daleko Rush był bogiem seksu, ideałem mężczyzny, aroganckim, seksownym,
cudownym, nieziemskim, niezależnym, bogatym (etc.) synem gwiazdy rocka. Jego
życie opierało się tylko na imprezach, przygodach z panienkami i upijaniem się
do nieprzytomności. Teraz stał się normalnym człowiekiem, a nie żadnym
wyidealizowanym bohaterem literackim. Zrezygnował z tego i owego na rzecz osoby,
którą kocha. Ta nowa twarz Rusha okazała się o wiele lepsza od poprzedniej, bo
w końcu wybranek Blaire miał jakieś wady i zalety. Autorka również zdecydowała
się na to, aby nie służył tylko i wyłącznie jako bohater do łóżka i koniec, ale
wykorzystała jego osobę w rozwijających się wątkach i powierzyła ważne role.
Wypadł w nich całkiem dobrze.
Trochę
inaczej sprawa miewa się z Blaire. Niestety ona nie zyskała tylu plusów co
Rush. Co prawda zmieniła się, ale nie tak bardzo. Przede wszystkim stała się
silniejsza i trochę pewniejsza siebie, ale to ciągłe staranie się o bycie
nieuciążliwym lokatorem w życiu bardzo mnie denerwowało. Owszem, Blaire ma bardzo
dobre serce, lecz czasami dobroć trzeba odłożyć na bok i powziąć pewne decyzje
raz, a porządnie. Cóż, przynajmniej nasza główna bohaterka nie miała wielu
okazji do popisywania się swoją naiwnością. Pozostałe postacie nie grzeszą
kolorami. Tak jak w poprzedniej części, tak i w tej wciąż byli papierowi i
niewykreowani dość dobrze. A szkoda, bo parę osób można było trochę pokolorować
i zrobić z nich kogoś ważnego.
Możecie
być zaskoczeni (tak jak ja, kiedy sama to stwierdziłam), ale nawet seks w
drugiej części nie był taki odpychający. Nie zmienia to oczywiście faktu, że najchętniej
nie zagłębiałabym się w łóżkowe igraszki tej dwójki (nie lepiej odpuścić
szczegółowy seks, a kilka stron poświęcić na kreację bohaterów?), że seks był,
ale na szczęście w mniejszej ilości. Rzecz w tym, że Rusha i Blaire w końcu
połączyło jakieś uczucie. W O krok za
daleko Blaire była szarą myszką, która jak raz spróbowała seksu, chciała go
cały czas, a Rush nie miał nic przeciwko. Teraz Blaire potrafiła powiedzieć
nie, trzymać pewne osoby na dystans i opamiętać się… no, do pewnego czasu. Plusem
Spróbujmy jeszcze raz jest również
fabuła. Dzieje się więcej, częściej i jest ciekawiej.
Uogólniając
to wszystko, co powiedziałam – w końcu pojawia się coś z sensem. Rush ma wady i zalet, Blaire trochę się zmienia, wątki
się rozwijają, dzieje się coś, czego nikt nie oczekiwał, przychodzi uczucie,
nie ma tylko i wyłącznie potrzeby zaspokojenia cielesnych potrzeb, a to
wszystko naprawdę podniosło ocenę Spróbujmy
jeszcze raz. Zaskoczeni?
Oczywiście
są i minusy. Chociażby niektóre sytuacje, w których Blaire mogła się wykazać
totalnym brakiem rozumu. Szczegółowo odzwierciedlone sceny łóżkowe również zaliczają
się do minusów Spróbujmy jeszcze raz,
a kolokwializmy i przekleństwa są zaraz za nimi. Papierowe postacie bez dwóch
zdań są negatywną częścią książki.
Styl
Abbi Glines na szczęście się nie zmienia. Czyta się bardzo szybko i lekko.
Właśnie dzięki prostemu, młodzieżowemu językowi i przyjemnemu stylowi autorki całą
książkę przeczytałam w 3 godziny. Hm, cóż… nowy rekord! Miałam przy tym trochę
zabawy, kilka razy porządnie się zdziwiłam, raz Pani Glines wprawiła mnie w
osłupienie, zaskoczyła pozytywnymi stronami Spróbujmy
jeszcze raz, a to wszystko na 336 stronach. Gratuluję Pani Glines
metamorfozy i udanej drugiej części, bo kontynuacja wypadła naprawdę nieźle –
mogę nawet rzecz, że o niebo lepiej od poprzedniej.
Tak
więc, zmierzając już ku końcowi… Jeśli przeczytaliście pierwszą część i w ogóle
Was nie porwała – a może wręcz przeciwnie, zniechęciła – możecie śmiało sięgnąć
po drugą. W efekcie końcowym albo przypadnie Wam do gustu i poprawi ocenę
wcześniejszego tomu, albo w ogóle nie zmieni Waszego zdania. Przeczuwam, że
raczej nie wypadnie gorzej w Waszej ocenie od poprzedniczki, choć w sumie
zależy to od Waszej oceny O krok za
daleko. Ci, którzy mają w planach pierwszą część mogą spodziewać się
zawodu, ale może być też na odwrót. W każdym bądź razie druga część najprawdopodobniej
zmieni Wasze zdanie o pierwszej na bardziej pozytywne.
Kończąc
recenzję pragnę Wam powiedzieć, że druga część naprawdę przypadła mi do gustu.
Była lepsza od pierwszej. I wiecie co? Bardzo chciałabym przeczytać już
trzecią.
Tytuł: Tajemnica Diabelskiego Kręgu Tytuł oryginału: -- Autor: Anna Kańtoch Seria/cykl: -- Data premiery: 6 listopada 2013 Wydawnictwo:Uroboros Liczba stron: 512 W powojennej
Polsce nastają twarde rządy. Ludzie podnoszą się po II wojnie światowej,
kształtuje się nowa rzeczywistość i zupełnie inny świat… pełen aniołów.
Trzynastoletnia Nina pamięta dzień, w którym po raz pierwszy ujrzała
skrzydlatego. Teraz jeden z nich – przechowywany u sąsiadów, o którym nie może
dowiedzieć się milicja i inne organy państwa – wybiera właśnie ją i zaprasza na
wakacje w tajemniczym klasztorze w niewielkiej, cichej miejscowości Markoty.
Ale dlaczego akurat Nina? Przecież jest tylko zwykłą trzynastoletnią dziewczyną
zakochaną w sztuce. Co więc jest w niej takiego niezwykłego?
Zauważyliście,
że w ostatnim czasie na rynku wydawniczym ukazało się mnóstwo pozycji polskich
autorów? Najczęściej polscy pisarze chcą stworzyć coś podobnego do literatury
zagranicznej, uparcie nadając bohaterom angielskie imiona, osadzając miejsce
akcji daleko za granicą, a w ogóle nie zwracając uwagi na to, że nasza kochana
Polska też może być ciekawym miejscem na pojedynki różnych, często wrogich
sobie sił. Pani Kańtoch skorzystała z uroku naszego kraju oraz z sytuacji w
powojennej Polsce. Tajemnica Diabelskiego
Kręgu to polski odpowiednik zagranicznej fantastyki. Pytanie tylko, czy
wystarczająco dobry?
No
właśnie, w tym rzecz, że książka, która zapowiadała się na kawał dobrej lektury
wcale taka nie była. Byłam napędzona pozytywną energią i przyciąganiem do
powieści Pani Kańtoch, lecz cały entuzjazm wyparował, kiedy zaczęły dawać o
sobie znać pierwsze negatywne strony historii Niny. Aby było przyjemniej i aby
od razu nie wytykać błędów zacznę od plusów.
Dla
mnie, jako dla miłośniczki historii powojennej Polski, miłym zaskoczeniem było
osadzenie akcji w latach pięćdziesiątych dwudziestego wieku. Najczęściej można
spotkać czasy współczesne, średniowiecze lub dziewiętnasty wiek, a tutaj –
tadam! – kilka lat po zakończeniu II wojny światowej. Niewątpliwie lata
pięćdziesiąte dodają Tajemnicy
Diabelskiego Kręgu uroku i klimatu, takiego przyjemnego, swojskiego i
rzadko spotykanego w innych książkach. Od razu czuć że jest to Polska. Jako że
w swoim krótkim życiu usłyszałam mnóstwo historyjek o czasach, kiedy Polska
podnosiła się z gruzów, wyobrażenie sobie naznaczonych wojną miasteczek było
dla mnie bardzo proste. Tym sposobem na konto Tajemnicy Diabelskiego Kręgu wpłynęły pierwsze plusy, które
sprawiały, że chętniej przechodziłam do kolejnych rozdziałów.
Bez
dwóch zdań do plusów należy również zaliczyć ilustracje! Rany, jak ja dawno nie
czytałam książki z obrazkami! Co prawda nie było ich wiele – zaledwie kilka –
ale ich wykonanie, dbałość o szczegóły, przekaz i sama obecność między stronami
uatrakcyjniły całą powieść. Były naprawdę śliczne i cudownie wykonane. Nie
spodziewałam się takiego przyjemnego dodatku. Aż poczułam się jak mała
dziewczynka wkraczająca dopiero w świat literatury, kiedy to ilustracje
pomagały zrozumieć treść i powoli wpływały na kształtowanie się wyobraźni… Ach,
dzieciństwo…
Okej,
pora zakończyć wzdychanie nad obrazkami i przybliżyć Wam kolejną mocną stronę Tajemnicy Diabelskiego Kręgu – niestety
ostatnią. Jest nią bardzo przyjemny styl Pani Kańtoch, w sam raz dla trochę
młodszych czytelników. Mnie osobiście – odrobinę starszej czytelniczce – do
pewnego momentu czytało się lekko i bez problemów. Kwestią kilku minut było
„połknięcie” pierwszych dziesięciu stron. Narracja trzecioosobowa zadbała o to,
aby treść nie okazała się banalna i dziecinna. Jestem pewna, że młodsi
czytelnicy będą mogli nauczyć się czegoś już z samego języka, jakim posługuje
się autorka.
Ale
chwila – „do pewnego momentu czytało się lekko i bez problemów”. Właśnie… Czym
jest ten „pewien moment”? Hm, na pewno czymś, co zmieniło ocenę Tajemnicy Diabelskiego Kręgu i
namieszało w odbiorze, nie uważacie tak? Jeśli zgadzacie się z tym, to macie
rację, bo owy moment faktycznie zaniżył wysokie noty zapowiadającej się na
ciekawą powieść Pani Kańtoch o czym mowa? Właściwie są to dwie rzeczy:
Brak
większej akcji. Nie licząc rzecz jasna punktu kulminacyjnego przez całą powieść
najnormalniej w świecie nudziłam się. Przeczytanie kolejnych kilku stron było
dla mnie męczarnią. Ogólnie rzecz biorąc z Tajemnicą
Diabelskiego Kręgu spędziłam kilka bardzo, bardzo, bardzo długich dni. W
czasie lektury odpływałam myślami, często chciało mi się spać, oczy same się
kleiły, a wszystko to przez brak akcji. Owszem, czasami zdarzało się coś
ciekawego, jakiś moment przełomowy, lecz trwał on zwykle króciutko i na
następnych stronach Nina oraz jej przyjaciele powracali do rozwiązywania
zagadki. Niby coś się dzieje – w końcu owa tajemnica Diabelskiego Kręgu była
interesująca – ale tak naprawdę nie było nic, co przykułoby moją uwagę i
sprawiło, że chętnie powracałam do lektury. Szczerze powiedziawszy po trzecim
rozdziale czytanie Tajemnicy Diabelskiego
Kręgu stało się dla mnie mordęgą napędzaną nadzieją, że jeszcze trafi się
jakiś naprawdę ciekawy fragment. W efekcie końcowym dobrnęłam do końca w jakiś
magiczny sposób (nareszcie mam prawdziwe moce!).
Drugim
dosyć poważnym minusem Tajemnicy
Diabelskiego Kręgu jest długość rozdziałów. Załóżmy, że książka ma być
kierowana do młodzieży w wieku 11-14 lat – opis, okładka, fabuła mówią same za
siebie, no i rzecz jasna moje ukochane obrazki! Oczywiście niekoniecznie, ale
taki jest zamysł (teoretycznie po Tajemnicę
Diabelskiego Kręgu śmiało może sięgnąć każdy). Jeśli przyjmujemy taki
przedział wiekowy, to rozdziały są stanowczo za długie dla takich czytelników!
Może dla nas 30-40 stron to nic wielkiego (w końcu dziennie połykamy więcej!),
ale dla młodszego czytelnika to nie lada wyzwanie. Przypomnijcie sobie swoją
pierwszą dłuższą książkę, taką prawdziwą przygodę – przeczytaliście ją w jeden,
dwa dni czy z większymi odstępami? Pragnę również wziąć pod uwagę to, że w
rozdziałach nie ma odstępów w akcji – między jedną czynnością a drugą nie ma
przerwy. Chociażby taki dzień i noc. Autorka tylko powiadamia czytelnika
słowami „Następnego dnia…”, a przecież w tym miejscu mógłby być odstęp, w
którym można przerwać czytanie, odetchnąć, wykonać swoje obowiązki i powrócić
do czytania. Urywanie w połowie rozdziału jest trochę denerwujące, bo zamiast
od razu zacząć czytać musimy najpierw znaleźć fragment, na którym zakończyliśmy
czytanie, przypomnieć sobie, o co chodziło w tym rozdziale i dopiero wtedy
kontynuować przygodę. W moim przypadku najwięcej czasu na czytanie mam wieczorem,
przed snem, ale kiedy spotykam się z brakiem akcji i mega długimi rozdziałami
powieki natychmiast mi opadają i często nie potrafię skupić się na treści.
Koniec
końców pasowałoby podsumować to i owo. Gdyby nie te dwa jak dla mnie ogromne
minusy, Tajemnica Diabelskiego Kręgu
najprawdopodobniej okazałaby się jedną z lepszych książek przeczytanych przeze
mnie w tym roku. Naprawdę zapowiadała się na niezłą lekturę. Niestety tak się
nie stało. Niby tylko dwie rzeczy, a jednak tak wpłynęły na ocenę. Mogłabym
jeszcze opowiedzieć o bohaterach, lecz po co mam nadmieniać, że są
schematyczni, skoro po młodzieżowej lekturze można się tego spodziewać?
Uprzedzam, że szablonowych postaci nie włączam ani w minusy, ani w plusy. Po
prostu są, autorka ładnie wplotła ich do historii, ale fakt faktem zabrakło mi
w nich iskierki życia. Nina jeszcze ujdzie, ale Tamara czy Jacek… Hej, dobra,
bohaterów zostawiam w spokoju! Byli całkiem ciekawi – idealni przyjaciele dla
młodego czytelnika.
W
trakcie recenzji zaliczyłam powieść Pani Kańtoch do literatury dla młodzieży
11-14 lat, ale tak naprawdę po Tajemnicę
Diabelskiego Kręgu może sięgnąć każdy, bez względu na wiek. Jest to jedna z
tych książek dla każdego. Nie kłamię. Niewymagający czytelnik może mile spędzić
z nią czas.
Jeśli
nie zwracacie uwagi na brak akcji i mega długie rozdziały, to śmiało chwytajcie
książkę Anny Kańtoch – a nuż Wam bardziej przypadnie do gustu niż mi. Cóż…
warto spróbować!
Tytuł: Bajki dla marzycieli Tytuł oryginału: -- Autor: Alani Satori Seria/cykl: -- Data premiery: 4 listopada 2013 Wydawnictwo:Warszawska Firma Wydawnicza Liczba stron: 78
Czasami zadajesz
sobie pytanie: powinnam najpierw pomóc sobie, czy swoim przyjaciołom? Innym
razem spotykasz się z problemem swojej przyszłości – iść w kierunku, po którym
będę miała pewność, że znajdę pracę, czy podążać za swoimi marzeniami? Często
też jest tak, że choć mam wiedzę na jakiś temat, nie chcemy się odezwać, pewni
tego, że przecież są osoby bardziej wykształcone od nas i znają się na tym
lepiej. Prawda? Jeśli tak jest, to nie zastanawiaj się dłużej, tylko sięgnij po
Bajki dla marzycieli.
„A kiedy robisz to, co naprawdę
kochasz, to zawsze robisz to dobrze.”
(str.
15)
Zacznijmy
od tego, że widząc zapowiedź cieniutkiego zbioru bajek Pani Satori pomyślałam
sobie „Krótkie, cienkie… Przeczytam! Tylko pytanie, czy ciekawe?”. Od razu bez
bicia powiem, że nie wiązałam z tą pozycją ogromnych nadziei, no bo jak można
przywiązać się do siedemdziesięciu pięciu stron? A no właśnie – najwidoczniej można!
Bajki dla marzycieli są tego idealnym
przykładem. Nim zdecydujecie, że „To nie dla mnie”, przeczytajcie chociaż tę
recenzję. Może jeszcze zmienicie zdanie!
Każdy
w życiu zadaje mnóstwo pytań. Jako dzieci pytamy się „Czym jest sarkazm?”, „Dlaczego
deszcz pada z góry na dół, a nie z dołu do góry” albo „Dlaczego przy krojeniu
cebuli niektórzy płaczą?”. Czas mija, przybywa nam lat i stajemy się starsi.
Wtedy pytania są trochę bardziej złożone, podchwytliwe i najczęściej trudno na
nie odpowiedzieć jednoznacznie. Spotkaliście się już z takimi? Ja w swoim
krótkim życiu tak. No bo czym jest przyjaźń? Co zrobić ze swoją przyszłością?
Jedni mówią „Idź w kierunku, który da ci pracę w przyszłości!”, lecz później
słyszę „Podążaj za swoimi marzeniami. Rób to, co lubisz”. Która odpowiedź jest
prawidłowa?
Alani
Satori postanowiła odpowiedzieć na te pytania w krótkim zbiorze bajek. Bajki?
Naprawdę? A co to ja – dziecko? Oj, uwierzcie, takie dziecinne bajki mają w
sobie najwięcej mądrości. Poznając kilka przyjemnych bajek uświadomiłam sobie w
jak prosty, banalny sposób można odpowiedzieć na nasze nurtujące pytania.
Chociażby taka historyjka o praktycznej Matyldzie, która nie wiedziała co
zrobić ze swoim życiem. Niby taka dziecinna bajeczka o podążaniu za marzeniami,
a tak naprawdę okazała się zbiorem najważniejszych odpowiedzi. To samo tyczy
się pozostałych dziewięciu bajek. Brzmi banalnie? Uwierz mi, że wcale tak nie
jest!
Tak
naprawdę pozycja Pani Satori jest dla wszystkich – małych dzieci jako bajki na
dobranoc, dorosłych, nastolatków, ludzi starszych, zagubionych,
niezdecydowanych, pewnych siebie, nieśmiałych, pozytywnie nastawionych do życia
i negatywnie… Można tak wyliczać. Zwykle słowo „bajka” kojarzy nam się z
dzieciństwem i dziećmi, które tylko czekają na wieczorne opowieści rodziców.
Autorka w sprytny sposób przyciągnęła również starszych czytelników. Kto z Was
nie chciałby jeszcze raz poczuć się jak dziecko i przeczytać sam dla siebie
bajkę? Przecież to takie przyjemne! Pragnę zaznaczyć, że bajki Pani Satori
czyta się bardzo szybko, lekko i przyjemnie – tak szybko, że nie zauważyłam,
kiedy przeczytałam wszystkie i znalazłam się na ostatniej stronie.
Należy
również wspomnieć o interpretacji bajek. Autorka od razu podaje ich znaczenie
oraz właściwe odczytanie tych krótkich historyjek, w związku z czym nie musimy
sami główkować nad interpretacją utworów. Alani Satori ułatwiła czytelnikowi
czytanie, dlatego bez problemu można od razu przejść do kolejnej historii. I
tak do samego końca.
Czy
polecam? Jakie niemądre pytanie! Oczywiście, że tak! Jestem zachwycona tą
pozycją i zachęcam Was, abyście sięgnęli po nią. To tylko siedemdziesiąt pięć
stron – tylko, ale i aż. Aż siedemdziesiąt pięć stron wiedzy, której nie
uzyskacie w szkole na lekcji, na wykładach lub kursach. Są to bardzo życiowe
lekcje, które poruszają bliskie nam wszystkim tematy. Zapewniam Was, że dużo
zyskacie czytając Bajki dla marzycieli!
8/10
Za możliwość poznania odpowiedzi na najważniejsze pytania za pomocą Bajek dla marzycieliserdecznie dziękuję Portalowi Sztukater.pl
Wszystkie recenzje są mojego autorstwa. Zabraniam kopiowania ich bez mojej zgody (na podstawie Dz.U.1994 nr 24 poz. 83, Ustawy z dnia 4 lutego 1994 roku o prawie autorskim i prawach pokrewnych).