108. "Na krawędzi nigdy" J.A. Redemerski

Tytuł: Na krawędzi nigdy
Tytuł oryginału: The edge of never
Autor: J.A. Redemerski
Seria/cykl: Na krawędzi nigdy #1
Data premiery: 22 stycznia 2014
Wydawnictwo: Filia
Liczba stron: 480

 Camryn nie czuje się dobrze w swoim życiu. Jej osobiste dramaty, tragedie i zawody, ciągłe wymagania, oczekiwania i naciski ze strony rodziny oraz przyjaciół sprawiają, że pewnego dnia po prostu pakuje plecak, wychodzi z domu, kupuje bilet autobusowy i jedzie przed siebie. Nie ma konkretnych celów; chce tylko zacząć żyć. I udaje się jej. Nowe życie rozpoczyna wraz z poznaniem podróżnika takiego jak ona – Andrew. To on nauczy Cam jak całkowicie być sobą.

Bajka dobrze nam znana: dziewczyna z niezbyt kolorową przeszłością, po przejściach, nagle się buntuje i rozpoczyna nowy rozdział w swoim życiu. W międzyczasie poznaje jakiegoś super chłoptasia, który jej w tym pomaga. Wielka miłość i te sprawy. Znane? Raczej tak.
Możecie pewnie pomyśleć, że po takim dosyć pesymistycznym wstępie w mojej ocenie książka wypadła słabo, ale… (lubię mieć jakieś „ale”) wcale tak nie było. Na krawędzi nigdy to bardzo dobry przykład na to, że książka pisana z sercem może namieszać w życiu każdego Czytelnika i zmusić go do myślenia.
Nawet jeśli ma kilka minusów.
Jeszcze przed przetłumaczeniem Na krawędzi nigdy była dla mnie pozycją do zdobycia i przeczytania, czyli tzw. totalny must have. Nie muszę chyba mówić o okładce, która czaruje i szepcze „Weź mnie! Na co czekasz?”. Dobra, wzięłam ją, zaczęłam czytać i… na samym początku wcale nie było tak kolorowo. Nie chcę jednak nadać tej recenzji negatywnego akcentu (samej książce również, bo na to nie zasługuje!), dlatego zacznę od pozytywnych stron.
Przede wszystkim spodobała mi się metamorfoza Camryn, która była naprawdę duża. Co jak co, ale uwielbiam obserwować zmiany w bohaterach, jak stają się lepsi, silniejsi, odważniejsi, kiedy odnajdują swoją drogę, spokój i harmonię w życiu lub – tak jak Camryn – stają się sobą. Jej prawdziwa twarz podobała mi się zdecydowanie bardziej niż ta, którą pokazywała na samym początku. Szczerze powiedziawszy… cholernie mnie denerwowała. Mimo wszystko wolę patrzeć na nią jak na tą prawdziwą Camryn, nową i odmienioną. Polubiłam również Andrew. Właściwie to jestem pomiędzy „polubiłam” a „pokochałam”, bo „polubić” to za słabo, zaś „pokochać” to za mocno. Zauroczyłam się nim, to najlepsze stwierdzenie. Miał fajny charakter, taki, jaki najbardziej lubię u chłopców. Trochę arogancki, żartowniś, zadatki na buntownika, jednocześnie opiekuńczy towarzysz, no i przede wszystkim przyszła metamorfoza Camryn. Z mojej strony, tak na marginesie, dochodzi jeszcze świetny gust muzyczny i miłość do starych samochodów.
Reszta bohaterów nie wypadła najlepiej. Autorka nie skupiła się na postaciach drugoplanowych. Najbardziej działała mi na nerwy przyjaciółka Natalie, czyli typowa rozchichotana psiapsiółka głównej bohaterki. Kreacja Camryn i Andrew jest jak najbardziej dobra, ale zbyt duży nacisk na głównych bohaterów odbija się na papierowych charakterach pozostałych postaci.
Sam pomysł na wielką podróż bez planów był trafiony. Lubię podobne akcje, więc z przyjemnością śledziłam losy tej dwójki i dopingowałam im wtedy, kiedy była taka potrzeba. Ogólnie rzecz biorąc autorka miała kilka ciekawych chwytów. Pośród wszystkich, które przyciągały mnie do Na krawędzi nigdy był pobyt w Nowym Orleanie. Nie mogę zapomnieć o muzyce! Przez karty książki przewija się kilka starych utworów, które po odsłuchaniu zaraz po skończeniu lektury stały się najlepszym muzycznym podkładem do historii Andrew i Camryn. Za ścieżkę dźwiękową (zwłaszcza za klasyczny rock) daję potężnego plusa.
Ciekawe, czy zaskoczę Was, jeśli powiem, że z plusów wymieniłam wszystkie. No, dobra, zostawiłam jeszcze jednego, na sam koniec. Teraz pasowałoby powiedzieć co nie co o minusach, bo troszkę ich było. Na pierwszy strzał pójdzie postać Natalie, która non stop działała mi na nerwy, nawet jeśli nie było jej przez pół książki. Uch, nie znoszę takich bohaterów.  Rozumiem, że pani Redemerski przyjaźń dziewcząt chciała stworzyć na zasadzie przeciwieństw (podobnie mam w realnym życiu, moja przyjaciółka i ja to dwa zupełnie inne charaktery), ale kiepsko jej to wyszło. Zamiast dwóch różnych natur powstała piszcząca, zboczona Natalie i wiecznie smutna, rozsądna Camryn (rzecz jasna ta „smutna” zamienia się później w „pełna energii”, a „rozsądna” w „prawdziwa, naturalna”). Zaraz po Natalie denerwowały mnie przekleństwa. Nie mam nic przeciwko niecenzuralnym słowom w książkach, ale tylko wtedy, kiedy sytuacja aż prosi się o użycie wulgaryzmu. W przypadku Na krawędzi nigdy takich sytuacji było niewiele, zaś kiedy w scenie pełnej napięcia odczuwałam chęć siarczystego *****, tego nie było. Przeklinanie podczas seksu też nie było… (szukam słowa) ciekawe. Uważałam je za absolutnie niepotrzebne. Gdyby autorka pozbyła się przynajmniej połowy przekleństw, język stałby się od razu przyjemniejszy. Ostatnim minusem było zachowanie bohaterów wobec miłości. No kurczę, czegoś takiego już po prostu nie ścierpię! Rozumiem, że ludzie przeżywają tysiące dramatów związanych z miłością, tracą bliskich, rozchodzą się po wielu latach bycia razem (wymyślcie inną, dowolną sytuację), ale czemu człowiek ma od razu spisywać miłość na straty i wybierać życie w samotności, nawet jeśli nie podoba mu się ono wcale? Jeśli jestem w kimś zakochana, ten ktoś we mnie i nic nie stoi nam na przeszkodzie, to czemu mam sobie odmówić tej przyjemności? Błagam, teksty w stylu „Nie zakocham się w nim, bo nie chcę być znowu zraniona” przeszły już do historii… W tak młodym wieku trzeba chwytać życie rękami, bo na starość nie będzie się miało nic. Amen!

W mojej ocenie Na krawędzi nigdy nie jest przebojem roku, czy też – jak głosi rekomendacja na okładce – „Najpiękniejszą historią romantyczną”. Jest zwykłą, przyjemnie, lekko i swobodnie napisaną powieścią o prawdziwym uczuciu. Ale jest jeszcze jedna rzecz – wcześniej wspomniany, zostawiony na sam koniec plus – która na pewno nie pozwoli mi zapomnieć o tej książce i która miała wpływ na cenę końcową. Otóż…
 Zawsze sobie wyobrażałam, że, tak jak Camryn, wsiadam do starego samochodu i jadę przez pół Ameryki u boku osoby, którą kocham. Jadę, poznaję świat, wystawiam dłonie za okno, podziwiam amerykańską naturę i chwytam życie pełnymi garściami. Dzięki tej lekturze moje marzenie po części się spełniło. Jechałam razem z Camryn, razem z nią zakochiwałam się w Andrew (chociaż ja nazwałam to zauroczeniem), w jego muzyce, charakterze i przyzwyczajeniach… Przeżywałam niesamowitą przygodę, śpiewając razem z nimi i patrząc jak rozwija się między nimi prawdziwa miłość. Oprócz tego dostałam ważne, nawet bardzo ważne lekcje: nigdy nie mów „nie”, zawsze walcz do końca, walcz o swoje marzenia, życie, bądź sobą i korzystaj z życia, bo jest takie krótkie, a przecież musimy jeszcze tyle zobaczyć… I najważniejsze: idź za głosem serca. Jeśli wszyscy mówią ci, abyś skręcił w prawo, a ty chcesz  lewo – skręć w lewo. I nie bój się uczucia. Wystarczy zaufać osobie, którą kochasz, a cały świat już należy do ciebie.
Warto sięgnąć po tę powieść. Nie jest może objawieniem roku, ale umie chwycić za serce i na chwilę zatrzymać jego akcję. Nieskromnie przyznam się, że kilka razy udało mi się rozszyfrować autorkę i jej gierki. Prawie dałam się złapać, ale ostatecznie myślałam „Nie, no nie, tak na pewno nie jest – czuję to!”. Nie zmienia to faktu, że plany pani Redemerski na zdobycie Czytelnika były naprawdę dobre. Żałuję tylko, że to, co na końcu wbija Czytelnika w ziemię, zostało tak słabo rozwinięte. Pani Redemerski wie jak zaskoczyć i udaje jej się to, nawet bardzo dobrze, lecz szkoda, że nie poświęciła temu więcej stron i słów. Wzrastające napięcie, niepewność, oczekiwanie, strach i wielka burza emocji mogłyby sprawić, że książka zyskałaby jeszcze więcej na swojej wartości. Niestety autorka tej szansy nie wykorzystała.
Jak sami widzicie Na krawędzi nigdy ma kilka minusów. Nie są one rażące, chociaż dla wrażliwego na tych punktach Czytelnikowi mogą być trochę odpychające. Serce nie pozwala mi wystawić niskiej oceny. Po tej przygodzie, którą przeżyłam, po tych kilku godzinach czytania bez przerwy (za to kocham soboty), po tylu uśmiechach, ochach, achach nie mogę tej powieści ocenić nisko. Camryn i Andrew nauczyli mnie bardzo dużo. Najlepiej przyswoiłam sobie naukę, aby być sobą i kierować się swoim sercem. Dlatego kieruję się głosem serca i daję 8/10. Mało tego – chcę już kolejną część! Jestem ciekawa co tym razem wymyśli autorka. Po tej powieści kac książkowy jest dosyć spory i zaspokoić go może tylko następna część.
            A Wam, moi drodzy, polecam Na krawędzi nigdy. Mam nadzieję, że Wam też przypadnie do gustu. Dawno żadna książka nie wciągnęła mnie tak, jak uczyniła to ta mała, niedobra, niegrzeczna historia Camryn i Andrew. Jak widzicie, książka napisana z sercem, nawet jeśli niedoskonała, może namieszać w życiu każdego Czytelnika. 


8/10





Historia Andrew i Camryn nie kończy się tak szybko:
Na krawędzi nigdy | Na krawędzi zawsze (maj 2014)

14 komentarzy do “108. "Na krawędzi nigdy" J.A. Redemerski”

  1. Ja się chyba jednak na nią nie skuszę - nie ciągnie mnie do niej nic.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawa opinia. Chętnie sięgnę po tę pozycję :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Opinia ciekawa i widać, że książka budzi skrajne emocje, więc może przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam tę pozycję tuż obok mnie i jestem naprawdę jej ciekawa. Tak jak ty lubię kiedy bohaterzy zmieniają się na lepsze. (A czy kiedykolwiek czytałaś, żeby zmieniał się na gorsze? :P).
    Muszę koniecznie przeczytać przed 2 częścią, która wychodzi już niedługo! Piękne są te cytaty na okładkach <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, np. idiotyczne bohaterki niektórych mega słabych paranormalnych romansów, które stają się... jeszcze bardziej idiotyczne XD

      Usuń
  5. Wreszcie przeczytałam opinię osoby, która podobnie jak ja nie rozumie do końca fenomenu tej książki. Owszem, to dobra pozycja, ale opinie (chociażby na LC) są nieadekwatne do rzeczywistości. To dobra książka, ale nie arcydzieło. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie jestem do końca przekonana, czy to aby na pewno pozycja dla mnie, ale chyba się skuszę. Podobnie jak Ty, uwielbiam przemiany bohaterów w trakcie książki :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak widać, książka zawiera zarówno pozytywne, jak i negatywne aspekty. Ja nie mam zbyt wygórowanych oczekiwań do nich, ponieważ spodziewam się przyjemnej i niezbyt zobowiązującej lektury. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. nie mogę się przyzwyczaić do Twojego nowego wyglądu bloga! :C
    świetna recenzja. chętnie przeczytałabym książkę :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Umrę jak nie przeczytam! *.*

    OdpowiedzUsuń
  10. Dla mnie ta książka to była męczarnia, jedynie zakończenie miało jakiś głębszy sens, tak to tylko pierdzielenie o niczym i seks. Stanowczo ta powieść nie przypadła mi do gustu.

    OdpowiedzUsuń
  11. Mnie samej powieść bardzo się podobała. Tyle, że ja lubię lekkie pozycje.

    OdpowiedzUsuń
  12. Bardzo fajna książka, ciekawe czy kolejny tom będzie trzymał poziom ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. O rany, jaka obszernaaa recenzja. Widzę, że naprawdę książka cię zachwyciła :)

    OdpowiedzUsuń

Będę wdzięczna za komentarz pozostawiony pod tym postem. Śmiało wyraź swoje zdanie - jeśli moja recenzja/artykuł są do bani, napisz. Powiedz, co Ci się nie podoba, co robię źle, a ja nad tym popracuję.
Uprzedzam - jeśli chcesz napisać tylko "super, świetna recenzja", podaruj sobie. Wolę mieć mniej komentarzy, a rozbudowanych i odnoszących się do treści, niż mnóstwo z kilkoma pozytywnymi słowami.
Dziękuję!