Tytuł oryginału: The edge of never
Autor: J.A. Redemerski
Seria/cykl: Na krawędzi nigdy #1
Data premiery: 22 stycznia 2014
Wydawnictwo: Filia
Liczba stron: 480
Camryn nie czuje się dobrze w swoim życiu. Jej osobiste dramaty, tragedie i zawody, ciągłe wymagania, oczekiwania i naciski ze strony rodziny oraz przyjaciół sprawiają, że pewnego dnia po prostu pakuje plecak, wychodzi z domu, kupuje bilet autobusowy i jedzie przed siebie. Nie ma konkretnych celów; chce tylko zacząć żyć. I udaje się jej. Nowe życie rozpoczyna wraz z poznaniem podróżnika takiego jak ona – Andrew. To on nauczy Cam jak całkowicie być sobą.
Bajka
dobrze nam znana: dziewczyna z niezbyt kolorową przeszłością, po przejściach,
nagle się buntuje i rozpoczyna nowy rozdział w swoim życiu. W międzyczasie
poznaje jakiegoś super chłoptasia, który jej w tym pomaga. Wielka miłość i te
sprawy. Znane? Raczej tak.
Możecie
pewnie pomyśleć, że po takim dosyć pesymistycznym wstępie w mojej ocenie książka
wypadła słabo, ale… (lubię mieć jakieś „ale”) wcale tak nie było. Na krawędzi nigdy to bardzo dobry
przykład na to, że książka pisana z sercem może namieszać w życiu każdego
Czytelnika i zmusić go do myślenia.
Nawet
jeśli ma kilka minusów.
Jeszcze
przed przetłumaczeniem Na krawędzi nigdy
była dla mnie pozycją do zdobycia i przeczytania, czyli tzw. totalny must have. Nie muszę chyba mówić
o okładce, która czaruje i szepcze „Weź mnie! Na co czekasz?”. Dobra, wzięłam
ją, zaczęłam czytać i… na samym początku wcale nie było tak kolorowo. Nie chcę
jednak nadać tej recenzji negatywnego akcentu (samej książce również, bo na to
nie zasługuje!), dlatego zacznę od pozytywnych stron.
Przede
wszystkim spodobała mi się metamorfoza Camryn, która była naprawdę duża. Co jak
co, ale uwielbiam obserwować zmiany w bohaterach, jak stają się lepsi,
silniejsi, odważniejsi, kiedy odnajdują swoją drogę, spokój i harmonię w życiu
lub – tak jak Camryn – stają się sobą. Jej prawdziwa twarz podobała mi się
zdecydowanie bardziej niż ta, którą pokazywała na samym początku. Szczerze powiedziawszy…
cholernie mnie denerwowała. Mimo wszystko wolę patrzeć na nią jak na tą
prawdziwą Camryn, nową i odmienioną. Polubiłam również Andrew. Właściwie to
jestem pomiędzy „polubiłam” a „pokochałam”, bo „polubić” to za słabo, zaś „pokochać”
to za mocno. Zauroczyłam się nim, to najlepsze stwierdzenie. Miał fajny
charakter, taki, jaki najbardziej lubię u chłopców. Trochę arogancki, żartowniś,
zadatki na buntownika, jednocześnie opiekuńczy towarzysz, no i przede wszystkim
przyszła metamorfoza Camryn. Z mojej strony, tak na marginesie, dochodzi
jeszcze świetny gust muzyczny i miłość do starych samochodów.
Reszta
bohaterów nie wypadła najlepiej. Autorka nie skupiła się na postaciach
drugoplanowych. Najbardziej działała mi na nerwy przyjaciółka Natalie, czyli
typowa rozchichotana psiapsiółka głównej bohaterki. Kreacja Camryn i Andrew
jest jak najbardziej dobra, ale zbyt duży nacisk na głównych bohaterów odbija
się na papierowych charakterach pozostałych postaci.
Sam
pomysł na wielką podróż bez planów był trafiony. Lubię podobne akcje, więc z
przyjemnością śledziłam losy tej dwójki i dopingowałam im wtedy, kiedy była
taka potrzeba. Ogólnie rzecz biorąc autorka miała kilka ciekawych chwytów. Pośród
wszystkich, które przyciągały mnie do Na
krawędzi nigdy był pobyt w Nowym Orleanie. Nie mogę zapomnieć o muzyce!
Przez karty książki przewija się kilka starych utworów, które po odsłuchaniu
zaraz po skończeniu lektury stały się najlepszym muzycznym podkładem do
historii Andrew i Camryn. Za ścieżkę dźwiękową (zwłaszcza za klasyczny rock)
daję potężnego plusa.
Ciekawe,
czy zaskoczę Was, jeśli powiem, że z plusów wymieniłam wszystkie. No, dobra,
zostawiłam jeszcze jednego, na sam koniec. Teraz pasowałoby powiedzieć co nie
co o minusach, bo troszkę ich było. Na pierwszy strzał pójdzie postać Natalie,
która non stop działała mi na nerwy, nawet jeśli nie było jej przez pół
książki. Uch, nie znoszę takich bohaterów.
Rozumiem, że pani Redemerski przyjaźń dziewcząt chciała stworzyć na
zasadzie przeciwieństw (podobnie mam w realnym życiu, moja przyjaciółka i ja to
dwa zupełnie inne charaktery), ale kiepsko jej to wyszło. Zamiast dwóch różnych
natur powstała piszcząca, zboczona Natalie i wiecznie smutna, rozsądna Camryn
(rzecz jasna ta „smutna” zamienia się później w „pełna energii”, a „rozsądna” w
„prawdziwa, naturalna”). Zaraz po Natalie denerwowały mnie przekleństwa. Nie
mam nic przeciwko niecenzuralnym słowom w książkach, ale tylko wtedy, kiedy
sytuacja aż prosi się o użycie wulgaryzmu. W przypadku Na krawędzi nigdy takich sytuacji było niewiele, zaś kiedy w scenie
pełnej napięcia odczuwałam chęć siarczystego *****, tego nie było. Przeklinanie
podczas seksu też nie było… (szukam słowa) ciekawe. Uważałam je za absolutnie
niepotrzebne. Gdyby autorka pozbyła się przynajmniej połowy przekleństw, język
stałby się od razu przyjemniejszy. Ostatnim minusem było zachowanie bohaterów
wobec miłości. No kurczę, czegoś takiego już po prostu nie ścierpię! Rozumiem,
że ludzie przeżywają tysiące dramatów związanych z miłością, tracą bliskich,
rozchodzą się po wielu latach bycia razem (wymyślcie inną, dowolną sytuację), ale
czemu człowiek ma od razu spisywać miłość na straty i wybierać życie w
samotności, nawet jeśli nie podoba mu się ono wcale? Jeśli jestem w kimś
zakochana, ten ktoś we mnie i nic nie stoi nam na przeszkodzie, to czemu mam
sobie odmówić tej przyjemności? Błagam, teksty w stylu „Nie zakocham się w nim,
bo nie chcę być znowu zraniona” przeszły już do historii… W tak młodym wieku
trzeba chwytać życie rękami, bo na starość nie będzie się miało nic. Amen!
W
mojej ocenie Na krawędzi nigdy nie
jest przebojem roku, czy też – jak głosi rekomendacja na okładce – „Najpiękniejszą
historią romantyczną”. Jest zwykłą, przyjemnie, lekko i swobodnie napisaną
powieścią o prawdziwym uczuciu. Ale jest jeszcze jedna rzecz – wcześniej wspomniany,
zostawiony na sam koniec plus – która na pewno nie pozwoli mi zapomnieć o tej
książce i która miała wpływ na cenę końcową. Otóż…
Zawsze sobie wyobrażałam, że, tak jak Camryn,
wsiadam do starego samochodu i jadę przez pół Ameryki u boku osoby, którą
kocham. Jadę, poznaję świat, wystawiam dłonie za okno, podziwiam amerykańską
naturę i chwytam życie pełnymi garściami. Dzięki tej lekturze moje marzenie po
części się spełniło. Jechałam razem z Camryn, razem z nią zakochiwałam się w
Andrew (chociaż ja nazwałam to zauroczeniem), w jego muzyce, charakterze i
przyzwyczajeniach… Przeżywałam niesamowitą przygodę, śpiewając razem z nimi i
patrząc jak rozwija się między nimi prawdziwa miłość. Oprócz tego dostałam
ważne, nawet bardzo ważne lekcje: nigdy
nie mów „nie”, zawsze walcz do końca,
walcz o swoje marzenia, życie, bądź sobą i korzystaj z życia, bo jest
takie krótkie, a przecież musimy jeszcze tyle zobaczyć… I najważniejsze: idź za głosem serca. Jeśli wszyscy
mówią ci, abyś skręcił w prawo, a ty chcesz
lewo – skręć w lewo. I nie bój
się uczucia. Wystarczy zaufać osobie, którą kochasz, a cały świat już
należy do ciebie.
Warto
sięgnąć po tę powieść. Nie jest może objawieniem roku, ale umie chwycić za
serce i na chwilę zatrzymać jego akcję. Nieskromnie przyznam się, że kilka razy
udało mi się rozszyfrować autorkę i jej gierki. Prawie dałam się złapać, ale
ostatecznie myślałam „Nie, no nie, tak na pewno nie jest – czuję to!”. Nie zmienia
to faktu, że plany pani Redemerski na zdobycie Czytelnika były naprawdę dobre.
Żałuję tylko, że to, co na końcu wbija Czytelnika w ziemię, zostało tak słabo
rozwinięte. Pani Redemerski wie jak zaskoczyć i udaje jej się to, nawet bardzo
dobrze, lecz szkoda, że nie poświęciła temu więcej stron i słów. Wzrastające napięcie,
niepewność, oczekiwanie, strach i wielka burza emocji mogłyby sprawić, że
książka zyskałaby jeszcze więcej na swojej wartości. Niestety autorka tej
szansy nie wykorzystała.
Jak
sami widzicie Na krawędzi nigdy ma
kilka minusów. Nie są one rażące, chociaż dla wrażliwego na tych punktach
Czytelnikowi mogą być trochę odpychające. Serce nie pozwala mi wystawić niskiej
oceny. Po tej przygodzie, którą przeżyłam, po tych kilku godzinach czytania bez
przerwy (za to kocham soboty), po tylu uśmiechach, ochach, achach nie mogę tej
powieści ocenić nisko. Camryn i Andrew nauczyli mnie bardzo dużo. Najlepiej
przyswoiłam sobie naukę, aby być sobą i kierować się swoim sercem. Dlatego
kieruję się głosem serca i daję 8/10. Mało tego – chcę już kolejną część!
Jestem ciekawa co tym razem wymyśli autorka. Po tej powieści kac książkowy jest
dosyć spory i zaspokoić go może tylko następna część.
A Wam, moi drodzy,
polecam Na krawędzi nigdy. Mam nadzieję,
że Wam też przypadnie do gustu. Dawno żadna książka nie wciągnęła mnie tak, jak
uczyniła to ta mała, niedobra, niegrzeczna historia Camryn i Andrew. Jak widzicie,
książka napisana z sercem, nawet jeśli niedoskonała, może namieszać w życiu
każdego Czytelnika.
8/10
Historia Andrew i Camryn nie kończy się tak szybko:
Na krawędzi nigdy | Na krawędzi zawsze (maj 2014)
Ja się chyba jednak na nią nie skuszę - nie ciągnie mnie do niej nic.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawa opinia. Chętnie sięgnę po tę pozycję :)
OdpowiedzUsuńOpinia ciekawa i widać, że książka budzi skrajne emocje, więc może przeczytam.
OdpowiedzUsuńMam tę pozycję tuż obok mnie i jestem naprawdę jej ciekawa. Tak jak ty lubię kiedy bohaterzy zmieniają się na lepsze. (A czy kiedykolwiek czytałaś, żeby zmieniał się na gorsze? :P).
OdpowiedzUsuńMuszę koniecznie przeczytać przed 2 częścią, która wychodzi już niedługo! Piękne są te cytaty na okładkach <3
O tak, np. idiotyczne bohaterki niektórych mega słabych paranormalnych romansów, które stają się... jeszcze bardziej idiotyczne XD
UsuńWreszcie przeczytałam opinię osoby, która podobnie jak ja nie rozumie do końca fenomenu tej książki. Owszem, to dobra pozycja, ale opinie (chociażby na LC) są nieadekwatne do rzeczywistości. To dobra książka, ale nie arcydzieło. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNie jestem do końca przekonana, czy to aby na pewno pozycja dla mnie, ale chyba się skuszę. Podobnie jak Ty, uwielbiam przemiany bohaterów w trakcie książki :)
OdpowiedzUsuńJak widać, książka zawiera zarówno pozytywne, jak i negatywne aspekty. Ja nie mam zbyt wygórowanych oczekiwań do nich, ponieważ spodziewam się przyjemnej i niezbyt zobowiązującej lektury. :)
OdpowiedzUsuńnie mogę się przyzwyczaić do Twojego nowego wyglądu bloga! :C
OdpowiedzUsuńświetna recenzja. chętnie przeczytałabym książkę :D
Umrę jak nie przeczytam! *.*
OdpowiedzUsuńDla mnie ta książka to była męczarnia, jedynie zakończenie miało jakiś głębszy sens, tak to tylko pierdzielenie o niczym i seks. Stanowczo ta powieść nie przypadła mi do gustu.
OdpowiedzUsuńMnie samej powieść bardzo się podobała. Tyle, że ja lubię lekkie pozycje.
OdpowiedzUsuńBardzo fajna książka, ciekawe czy kolejny tom będzie trzymał poziom ;)
OdpowiedzUsuńO rany, jaka obszernaaa recenzja. Widzę, że naprawdę książka cię zachwyciła :)
OdpowiedzUsuń