Jakim jestem czytelnikiem?

Na wstępie pragnę podziękować Karolce za zaproszenie mnie do tej ciekawej zabawy :) Pomysł wydaje się kapitalny, dlatego z chęcią powiem Wam, jakim jestem czytelnikiem.

1. Jestem dumna ze swoich dzieci. Aktualnie w moim pokoju zajmują dziesięć półek, ale ciągle brakuje mi miejsca. Nie mogę się doczekać, kiedy w moim pokoju na wsi będą meble. Bawię się w projektantkę i główną atrakcją tych sześciu ścian będzie potężny regał na książki!

2. Nie cierpię, kiedy ktoś, komu pożyczyłam książkę, niszczy ją... Ale mimo to książki pożyczam. Zawsze przysięgam sobie, że więcej nie pożyczę książki, a tymczasem przynoszę ją do szkoły i cieszę się, że ktoś w ogóle chce czytać. A w pogotowiu zawsze noszę zakładki :D

3. Kocham książkowe gadżety! Lampki, torby, kubki z książkowymi motywami, plakaty, itp. W ich towarzystwie czuję, że mój książkowy świat staje się jeeeeszcze większy! :D

4. Kiedy jadę autobusem i widzę osobę czytającą książkę, zawsze dyskretnie spoglądam na okładkę. Gdy widzę tytuł, którego wcześniej nie spotkałam, notuję sobie w myślach, aby później przyjrzeć mu się na Lubimy Czytać. Gdy widzę książkę, którą kocham lub po prostu lubię, mam ochotę klepnąć tego kogoś w plecy i krzyknąć "Świetny wybór!", a gdy widzę pozycję, której nie cierpię, mam ochotę usiąść obok tej osoby i zrobić mu długi wywód, dlaczego nie warto jej czytać.

5. Właśnie - Lubimy Czytać. Bez tej biblioteczki nigdzie się nie ruszam... Boję się, co działoby się, gdybym zapomniała hasła O.O

6. Ciągle marzę o tym, że swojego przyszłego chłopaka poznam w księgarni albo w bibliotece *-*


Źródło: deviantart.com


7. Najczęściej czytam w swoim pokoju, w mieszkaniu i w domu. Jest jeden warunek: muszę mieć wygodną poduszkę i swój granatowy koc. I have no idea why. Może dlatego, że kiedy jest jakaś ważna scena, ktoś umiera lub jest o krok od śmierci, to zakrywam nim oczy, tak jak na filmie :D


Źródło: zdjęcie własne

8. Uwielbiam czytać książki, leżąc na kocu na trawie na wsi! Albo siedząc... whatever. Wiecie - świeci słonko, kocyk, delikatny wiaterek, podusia i książeczka, gdzieś tam obok mnie szczeka i szaleje za piłką mój pies... <3 Pełnia szczęścia jest wtedy, kiedy obok siebie mam swoje ulubione ciastka lub coś chłodnego do picia. 

9. Ja i moja kochana kuzynka (a jednocześnie parabatai) kochamy czytać książki w czasie burzy, gdy jesteśmy na wsi. Wynosimy na balkon krzesła, każda zabiera ze sobą swój koc, otulamy się nimi i czytamy! :D

10. Ale najlepsza była sytuacja, kiedy czytałyśmy Mechaniczną księżniczkę (tzn. ja już byłam po lekturze, ale... zaraz wyjaśnię!). Wera na ostatnich stronach tak płakała, że nie dała radę sama czytać, więc wzięłam książkę, ona oparła się o mnie, a ja zaczęłam czytać jej na głos. Na samym końcu obie ryczałyśmy. Płakanie trwało jeszcze dobrą godzinę po skończeniu Mechanicznej księżniczki :D

11. Teraz właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że w czasie czytania ciągle towarzyszy mi jakiś koc...

12. Równie bardzo lubię czytać w czasie wypasu krówek! :D Biorę z kuzynką (tym razem rówieśnicą) kocyk (znowu), krówki skubią sobie trawkę, a my siedzimy sobie wśród wysokich traw i czytamy :) Zieleń, góry, słońce, świeże powietrze, książki... żyć, czytać, nie umierać! :)


Źródło: zdjęcie własne

13. Miejscem idealnym do czytania jest szkoła, a konkretnie lekcja. Kiedy nauczyciel mówi, żebym schowała książkę i zajęła się lekcją, pytam, czy podręczniki też się liczą. Nie ma to jak emocjonująca książka, która zmusza do czytania w czasie zajęć szkolnych!

14. Uwielbiam zarzucać cytatami! Mam kilka takich, które są odpowiednie do wielu sytuacji :D Najczęściej używam słów Christophera z Trylogii Moorehawke "Dostosować się (...). To jedyna droga. Świat nie zatrzyma się w miejscu, żeby na was poczekać. Musicie się dostosować!".

15. Na początku "wielkiego czytania", kiedy sięgałam po paranormalne romanse, miałam skłonność do zapamiętywania stron pierwszych pocałunków. Do dziś pamiętam, że w Mieście kości była to strona 336, Szeptem - 258, Wizje w mroku - 254, Cień nocy - 161, Upadli - 336, Mechaniczny anioł - 292 a w Nevermore. Kruk była to 338 :D

16. Do wielu książek, które wkradły się do mojego serca, mam przypisane piosenki. Na obozie integracyjnym, kiedy ryczałam przy Sekretnym życiu CeeCee Wilkes, w głowie miałam piosenkę Israela Kamakawiwo'ole Somewhere over the rainbow. Ostatnią, niedawno przeczytają książką, do której mam przypisaną piosenkę, jest Mroczne umysły. Historię Ruby wspominam przy dźwiękach You make me feel Archive.




17. Gdy biorę do rąk nieprzeczytaną książkę, czuję, że jest bardzo ciężka, a kiedy ją odkładam - jest lekka. Jest tak za sprawą drzemiącej w niej wiedzy, która przechodzi na mnie w czasie czytania. Niesamowite uczucie!

18. Kocham chwile, kiedy ktoś pyta się mnie, co mogłabym mu polecić do czytania. Natychmiast przeprowadzam wywiad środowiskowy: fantasy, fantastyka, romans, paranormalny romans, NA, YA, kryminał, literatura kobieca, thriller czy horror? Wolisz przeszłość, teraźniejszość czy przyszłość? Ile stron? A najlepszy jest moment wymieniania tytułów i opowiadania, o czym jest ta książka <3

19. Kocham chodzić z przyjaciółką i blogerkami po księgarniach i głośno wyliczać: to czytałam, to też - beznadziejne, ooo, ale to już było fajne! Czuję się wtedy jakbym kręciła videorecenzję na żywo :D

20. Kiedy ktoś pyta się mnie jaką książkę czytam, a ja akurat jestem pogrążona w lekturze, podnoszę tylko książkę, żeby zobaczył tytuł. No bo jak można oderwać się od tak interesującej powieści?

21. Uwielbiam wracać do książek, które już przeczytałam <3 Najlepiej jest wtedy, kiedy przychodzi do mnie przyjaciółka, wybieramy sobie książki i kartkujemy, przypominając sobie najlepsze momenty i pytając się co chwilę "A pamiętasz ten moment, kiedy..." :D

22. Gdy nie wiem, co wybrać i czym się kierować, przypominam sobie bohaterki, które mi zaimponowały i staram się wybrać to, co one uznałyby za słuszne. To najlepiej pomaga :)

23. Kocham książki ze słodko-gorzkim zakończeniem. Są bardzo życiowe i mają w sobie najwięcej morałów. Aktualnie w tej kategorii królują u mnie Tak wygląda szczęście, Szare śniegi Syberii, Szukając Alaski, Studnia wieczności i Zapomniałam, że cię kocham.

24. A teraz moje najdziwniejsze przyzwyczajenie: piszę wiersze o ulubionych książkach. O Nevermore. Kruk ułożyłam pod tym samym tytułem, o Diabelskich Maszynach - Maszyna (do Mechanicznego anioła), Proch i cienie (do Mechanicznej księżniczki) i Rzeka (również do Mechanicznej księżniczki) oraz o Gwiazd naszych wina zatytułowany Okay?. Próbowałam jeszcze ułożyć coś sensownego do Szarych śniegów Syberii, ale nie potrafiłam już :(

25. Moja Mama mówi, że noszę po całym domu książkę o.O

26. Kiedy wchodzę do księgarni, często staram się zgadnąć nazwę wydawnictwa, patrząc po samych okładkach. To taki książkowy quiz :D

27. WSZYSTKIM KUPOWAŁABYM KSIĄŻKI NA URODZINY. 

28. Na pytanie "Co chcesz dostać na urodziny" zawsze odpowiadam "Książkę". Gorzej, gdy ktoś się pyta "Którą?".

29. Gdy dostaję kieszonkowe, zawsze przeliczam, ile kupiłabym za nie książek. Ogólnie stosuję książkowy przelicznik :D Zostało mi 35 zł - no, mogę pójść zaszaleć i kupić. Mam 105 zł - o, kupię książkę i jeszcze mi zostanie!

30. Kocham patrzeć na swoje maleństwa na półkach!

31. Niedawno nazwałam swoje półki - przynajmniej te w mieszkaniu (bo w domu mam jeszcze dwie). Ich nazwy to: Północ, Południe, Wschód, Zachód, Manhattan, Idris, Wieczność i Teraz. Nie pytajcie, skąd te nazwy - sama nie wiem (no, z wyjątkiem Idrisu i Manhattanu :D)

32. Kocham przytulać książki! Zwłaszcza te, które wzbudziły we mnie mnóstwo pozytywnych emocji lub sprawiły, że płakałam przy nich. Najmocniej ściskałam Gwiazd naszych wina, Mechaniczną księżniczkę (tę to normalnie prawie udusiłam!) i Szukając Alaski, ale każda z książek miała ode mnie taką formę przekazania miłości :D

33. Dzisiaj nie wyobrażam sobie życia bez pisania o książkach o.O Pff, a co dopiero bez czytania ich! 


Mam nadzieję, że napisałam wszystko o sobie :) Każdy książkoholik (bo "czytelnik" to chyba za mało powiedziane!) ma swoje oryginalne nawyki - i to jest cudowne! Jestem ciekawa, co mają do powiedzenia...

moja kochana Abigail,
i 1/2 Janth, czyli Anath




113. "Obrońca nocy" Agnieszka Lingas-Łoniewska

Tytuł: Obrońca nocy
Tytuł oryginału: --
Autor: Agnieszka Lingas-Łoniewska
Seria/cykl: --
Data premiery: 21 października 2013
Wydawnictwo: Novae Res
Liczba stron: 304

Los Angeles to miasto tętniące życiem całą dobę – zwłaszcza w nocy, kiedy na ulicach jest najniebezpieczniej, w zaułkach kryją się handlarze narkotyków, a gangi grasują między osiedlami. W klubach pojawia się nowy narkotyk, który zbiera swoje żniwo. Melisa Mallory, ambitna dziennikarka gazety „LA Night”, jest autorką cyklu o bardzo groźnym narkotyku; zbiera materiały do gazety wkraczając do środowiska, w którym występuje toksyna. Kilka razy omal nie zginęła z rąk handlarzy, gdyby nie on – Nocny Łowca, zamaskowany mężczyzna, szybszy od policji, skuteczniejszy i… przystojny. To nie koniec nowości w życiu Melisy, bo wkrótce po tym jej szefem staje się najsławniejszy milioner w LA, sam James Maseratti. I on, i Nocny Łowca skrywają pewien sekret.
A na Melisę czekają Los Angeles, niebezpieczeństwo, przygoda, tajemnice i… miłość.

Od dawna uważam, że polscy autorzy są trochę w tyle z nowymi nurtami w powieściach. Niedawno rynek wydawniczy zalała fala polskich książek o wampirach, teraz czas na Nocnych Łowców (oczywiście Nocni Łowcy kojarzą mi się tylko z dwoma seriami – Darami anioła i Diabelskimi maszynami). Już na kilometr czuć tutaj schematem, ale ciekawość zwyciężyła. Chciałam zobaczyć jak polska autorka poradziła sobie z amerykańskim obrazem rzeczywistości.
Nawet nie spodziewałam się, że książka tak mnie wciągnie! To jest największy plus Obrońcy nocy. Ledwo co otworzyłam książkę i zaczęłam czytać, a już byłam za setną stroną, zaś po podłożeniu na krótką chwilę chciałam więcej. To było dla mnie wielkie zaskoczenie. Agnieszka Lingas-Łoniewska pisze bardzo lekko i przyjemnie (co nie oznacza, że nie chciałabym wcisnąć swoich kilka groszy i poprzestawiać parę rzeczy – taka moja natura), prostym, łatwym językiem i ma w swoim stylu coś, co wciąga czytelnika. Obrońcę nocy czyta się ekspresowo. Trzysta cztery strony umkną bardzo szybko.
Niektórzy bohaterowie zaskoczyli mnie pozytywnie – z naciskiem na „niektórzy”. Polubiłam Melisę, a przynajmniej jej wcielenie ciekawskiej dziennikarki. Urzekła mnie swoim uporem, naturalnością i ciekawością. Niestety później coś się zmieniło. Wpływ Jamesa na jej osobę przyćmił jej pozytywne, lubiane przeze mnie cechy i zrobił z niej chodzącą boginię seksu, wieeelką romantyczkę i uległą kobietę swojego mężczyzny. Upór, naturalność i ciekawość gdzieś zniknęły – a szkoda, bo tworzyły ciekawą Melisę Mallory, którą naprawdę darzyłam sympatią. Pozytywną postacią był również porucznik Dreyer, który z nieznanych mi przyczyn po prostu wkradł się do mojego serca. Ot, miły, przyjemny gość z charakterkiem. Z kolei James Maseratti to klasyczny, schematyczny, arogancki, romantyczny, silny, odważny, kochający, opiekuńczy (etc.) facet w romansach paranormalnych. Nic nowego. Kochał Melisę, dbał o nią, sprawiał, że czuła się przy nim najważniejsza i takie tam. Znacie to? No oczywiście. Na początku myślałam, że może coś z niego będzie, ale im dalej w las, tym gorzej. Nocny Łowca to ta sama bajeczka.
Akcja gna bardzo szybko – powiedziałabym, że trochę za szybko. Bohaterowie poznają się już na pierwszych stronach, miłość szybko rozkwita, Nocny Łowca ratuje ludzi… Ani się obejrzałam, a Melisa była z Jamesem. Lubię wątki miłosne w książkach i cieszyłam się, że i w tym jest, ale aż niedobrze mi się robiło, kiedy po raz n-ty autorka opisywała sceny łóżkowe z dokładnością. Można zasygnalizować raz czy dwa razy, ale nie trzeba zagłębiać się w szczegóły przy każdej okazji! Za którymś razem jest to już niesmaczne i nieprzyjemne. Czytelnik rozumie za pierwszym razem, że wielka prawdziwa miłość rozpoczęła się już na dobre…
Oczywiście w książce można natknąć się na klasyczne, schematyczne sceny: ona zostaje uratowana przez zamaskowanego gościa (i chociaż gość ma maskę, to ona wie, że jest przystojny i kocha jego intensywny zapach), on pyta się aksamitnym głosem, czy wszystko w porządku, a ona na sam dźwięk tych słów czuje rój motyli w brzuchu… Albo romantyczna randka w jakimś miejscu nie z tej ziemi… Szablon romansów paranormalnych jest oczywisty, wszystkim dostępny i w tym przypadku jest użyty w większej części powieści.

Hej, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło! Muszę przyznać, że dawno nie miałam takiej frajdy z czytania schematycznego paranormalnego romansu. Agnieszka Lingas-Łoniewska porwała mnie do swojego świata i nie wypuściła do samego końca. Samo zakończenie było pomysłowe, ciekawe i intrygujące, więc gdyby ukazała się druga część, z chęcią po nią sięgnę. Podobał mi się styl, język i lekkość czytania, a także pierwsze wcielenie Melisy. Śmiało mogę polecić Obrońcę nocy. Uważam, że Polka bardzo dobrze spisała się w tej powieści. Nie jest to może literatura górnych lotów, ale miło spędziłam przy niej czas, zapisała się w mojej pamięci i nie żałuję, że mogłam ją przeczytać. 


7/10


Za możliwość przeczytania Obrońcy nocy dziękuję Wydawnictwu Novae Res!



112. "Wegetarianka" Han Kang

Tytuł: Wegetarianka
Tytuł oryginału: 채식주의
Autor: Han Kang
Seria/cykl: --
Data premiery: 27 stycznia 2014
Wydawnictwo: Kwiaty Orientu
Liczba stron: 168

Niestety nie przybliżę Wam opisu książki, bo nawet nie wiem jak to zrobić. Sama notka na tyłach egzemplarza nie wyjaśnia, o czym będzie opowiadać Han Kang. Można tylko spotkać takie zdania jak „polifoniczna opowieść, która zaintryguje nie tylko zwolenników ekofeminizmu, lecz także osoby lubiące zgłębiać topografię ludzkiej psyche”, „z chirurgiczną precyzją przetwarza żywą tkankę egzystencji”, „Jest to refleksja nad metodami sublimacji prymitywnych instynktów, możliwością transcendencji i zasadnością samodestrukcji”, a to wszystko można śmiało pominąć i zastąpić ostatnim zdaniem opisu, czyli „Refleksja nad sferą ludzkiej wolności” (chyba brzmi prościej). Kiedy już przebrnęłam przez terminy przywodzące mi na myśl pracę magisterską poruszającą bardzo trudny temat (na przykład „metody sublimacji prymitywnych instynktów”, wybierzcie, co chcecie), pozwoliłam, aby ta wielka zagadka wciągnęła mnie do swojego świata.
Byłam niemal pewna, że będzie to kolejny podręcznik dla przyszłych psychologów. Jakże się myliłam. Wegetarianka tak naprawdę jest zaledwie 164-stronicową historią Yŏng-hye, żony, siostry i córki, która ni stąd, ni zowąd pragnie być wolna (a jednak udało mi się wykrzesać coś z tego opisu). Problem w tym, że jej definicja wolności niezbyt odpowiada mężowi i rodzinie.
Han Kang wszystko przemyślała. Niestety nie oznacza to, że jej powieść od razu wciągnie czytelnika i zmusi go do refleksji. Początek był dla mnie naprawdę dziwny, a zwłaszcza nietypowa postawa głównej bohaterki. W ogóle nie rozumiałam jej zachowania, było dla mnie wręcz śmieszne i na miejscu jej męża zareagowałabym z pewnością tak samo. Sama kreacja bohaterów była ciekawa. Każdego z nich łączył spokój, lecz pod tą przykrywką harmonii kryły się najróżniejsze emocje. Najbardziej zaciekawiła mnie postać siostry bohaterki, In-hye. Tak naprawdę to jej cały czas współczułam, ponieważ sytuacja kobiety nie była ciekawa.
Całość podzielona jest na trzy części. Każda z nich prowadzona jest w innej narracji – w pierwszej części jako narrator pierwszoosobowy w czasie przeszłym opowiada mąż Yŏng-hye, w drugiej ster przejmuje szwagier bohaterki, przybliżając historię kobiety i jego samego za pomocą trzecioosobowej narracji i również czasu przeszłego, zaś w trzeciej części możemy poznać świat oczami In-hye, siostry, która posługuje się trzecioosobową narracją i czasem teraźniejszym. Brzmi z pewnością dziwnie, jak pomieszanie z poplątaniem, ale w rzeczywistości jest ciekawym zabiegiem, dodającym książce kolorów. Ta różnorodność narracji i czasów bardzo mi się spodobała. Sprawiała, że każda część prezentowała się zupełnie inaczej, jakby była inną historią, ale wciąż opowiadającą o tym samym – o Yŏng-hye i jej wolności.
Han Kang w każdej z trzech części pisze inaczej. Pierwsza część, oddana mężowi bohaterki, faktycznie ma w sobie męski charakter i proste myślenie, zaś w przypadku drugiej czułam się jakbym czytała w myślach prawdziwego artysty. Trzecią mogę określić jednym słowem: zrezygnowanie. Uważam, że Han Kang spisała się rewelacyjnie w każdej części, pokazując zupełnie inne charaktery i udowadniając, że jeden autor potrafi pisać na kilka sposobów.
Dopiero druga i trzecia część mnie wciągnęły. Historia z mongolską plamką i punktem kulminacyjnym w metamorfozie Yŏng-hye były zaskakujące, zwłaszcza ta ostatnia. Na samym końcu można było zaobserwować ogromną zmianę w charakterze głównej bohaterki. Nagle z dorosłej, cichej kobiety stała się wolnym dzieckiem. Na ostatnich stronach zaczęłam jej współczuć. To jest trochę dziwne: współczułam osobie, która niszczyła całą swoją rodzinę, przyczyniła się do nieodwołalnych decyzji męża, niezbyt pozytywnego incydentu w drugiej części i tragedii siostry. Ale nie z tego powodu chciałam ulitować się nad Yŏng-hye. Współczułam jej, bo nie mogła być sobą. Już na samym końcu, kilka stron przed zakończeniem, zdałam sobie sprawę z tego, jak ważna jest wolność. Yŏng-hye była naciskana przez bliskich, którzy wymagali od niej innego zachowania i chociaż na początku w ogóle go nie rozumiałam (i nie akceptowałam do końca książki), to pod koniec wszystko stało się jasne.

Wegetarianka jest powieścią dziwną i trudną, ale niosącą bardzo ważne przesłanie. Było to moje pierwsze spotkanie z literaturą koreańską, a po przeczytaniu Wegetarianki mam nadzieję, że nie ostatnie. Han Kang świetnie pokazała realia tamtego świata, trudną drogę ku wolności i wszystkie przeciwieństwa, które mogą niejednokrotnie podciąć człowiekowi skrzydła. Jak dla mnie jest to pozycja warta uwagi.


8/10


Za możliwość przeczytania Wegetarianki serdecznie dziękuję Portalowi Sztukater.pl


111. "Żółta sukienka" Beata Gołembiowska

Tytuł: Żółta sukienka
Tytuł oryginału: --
Autor: Beata Gołembiowska
Seria/cykl: --
Data premiery: 2011
Wydawnictwo: Novae Res
Liczba stron: 164

Anna dokładnie pamięta dzień, kiedy jako sześcioletnia dziewczynka ubrana w żółtą sukienkę od babci została zgwałcona. Przekonana, że zmiana otoczenia uwolni ją od traumy z dzieciństwa, porzuca pracę dziennikarki i emigruje do Kanady. Nie potrafi jednak zapomnieć bólu i cierpienia. Dopiero miłość kalekiego Paula wyzwala w niej siłę do walki z tragicznym wspomnieniem.
Po 20 latach zmagania się z przeszłością, pod wpływem zapoczątkowanej przemiany, postanawia pojechać do Polski i odwiedzić tam miejsce swojego dzieciństwa.
Czy Annie uda się uwolnić od nękających ją koszmarów, a żółta sukienka, symbol zła, stanie się dla niej ponownie tym, czym była kiedyś – darem miłości?

Na dzień dobry zdziwiłam się grubością książki. Spodziewałam się, że będzie to lektura większej wagi, a tymczasem okazało się, że Żółta sukienka to cieniutka powieść w sam raz na jeden wieczór. Miałam wielką nadzieję, że powieść Pani Beaty Gołembiowskiej będzie wzruszającą historią o wybaczaniu i pokonywaniu własnych słabości. Jak było naprawdę?
Jak wspomniałam wcześniej, książka jest cieniutka. Nie można więc oczekiwać, że wszystko będzie cudownie rozwinięte i kolorowe. Z powodu objętości ucierpieli bohaterowie. Anna była dla mnie jedną, wielką zagadką. Rozumiałam, że ma za sobą okropną przeszłość i paskudne wydarzenia, lecz za żadne skarby świata nie potrafiłam rozgryźć jej charakteru; najpierw radosna, a już w kolejnym zdaniu wściekła lub smutna. To samo tyczyło się Paula. Ta postać szczególnie nie wypadała dobrze w mojej ocenie przez zachowanie i fascynację Anną. Było to troszkę naciągane i nienaturalne. Reszta postaci była bardzo papierowa i bez grama życia.
Akcja nie pędzi do przodu, bo nie o to tutaj chodzi. Autorka skupia się na wewnętrznej walce Anny, na jej dylematach, walce z przeszłością i z dramatycznymi przeżyciami. Niestety, czasami zdarzało mi się, że książka mnie po prostu nużyła. Najczęściej zdarzało się to we fragmentach powieści/pamiętnika głównej bohaterki, który – chociaż z jednej strony ciekawy – był niekiedy bez żadnej iskry.
To, co najbardziej spodobało mi się w Żółtej sukience, to typowa, polska rodzina w czasach PRL-u. Co jak co, ale to wypadło najlepiej. Dzięki temu często wracałam do opowieści moich Rodziców i Dziadków, którzy poznali te lata osobiście. Obraz matki dewotki i ojca lubiącego sobie wypić oraz zapalić był naprawdę świetnie skonstruowany. A do tego wszystkiego dziecko, które boi się wyznać straszną prawdę z powodu gniewu matki. Byłam wręcz zaskoczona tym, że matka głównej bohaterki była takim człowiekiem. Uważam, że przyszłość Anny została naprawdę dobrze przybliżona.
Żółtą sukienkę czyta się szybko, przyjemnie i bez problemów, chociaż niekiedy nuży. Może nie wciąga tak bardzo jak inne książki, kiedy palce zaciskają się na stronach a powiedzenie „jeszcze jeden rozdział” jest kłamstwem, ale dla mnie osobiście była ciekawą przygodą i piękną historią. Pani Gołembiowska porusza bardzo trudny temat. Czasami trzeba jeszcze szerzej otworzyć oczy, aby zobaczyć, że coś w naszym otoczeniu jest nie tak. Niestety rodzice Anny tego nie zrobili, co rzutowało na przyszłość ich córki.

Czy polecam? Jak najbardziej. Nutka nadziei, chęć przebaczenia i traumatyczna przeszłość do zapomnienia na tle naszej pięknej Polski to bardzo dobre zestawienie.


6/10


Za możliwość poznania historii Anny serde dziękuję Autorce!


Blog Autorki: