191. "Powód by oddychać" Rebecca Donovan

Uwaga! Recenzja zawiera spoilery dotyczące treści książki 

Tytuł: Powód by oddychać
Tytuł oryginału: Reason to breathe
Autor: Rebecca Donovan
Seria/cykl: Oddechy #1
Data premiery: 24 września 2014
Wydawnictwo: Feeria
Liczba stron: 496


Emma jest wzorową uczennicą z tysiącem różnych pasji. To bardzo utalentowana, wysportowana i porządna dziewczyna, z której powinni być dumni wujek i ciotka. Ale wcale tak nie jest. Ludzie, którzy powinni się nią opiekować, są dla nastoletniej Emmy powodem jej największego koszmaru. Na przemocy psychicznej wszystko się nie końcu, a właściwie dopiero zaczyna. W gruncie rzeczy dla Emmy wyzwiska są niczym w porównaniu do brutalnych, mocnych uderzeń. Każdy siniak i każdą ranę nauczyła się ukrywać pod długimi rękawami. W przerwie między starciami z wujostwem spędza czas na intensywnej nauce i odliczaniu dni do opuszczenia liceum – wszystko po to, aby wyrwać się z domu. Wtedy też na jej drodze staje ktoś, kto odkryje wszystkie sekrety Emmy i pokaże jej, że zasługuje na lepsze życie.



Wysokie oceny pierwszego tomu trylogii Oddechy na początku naprawdę mnie ucieszyły, bo ochoty na przeczytanie tej powieści nabrałam zaraz po ujrzeniu zapowiedzi, długi czas przed premierą. Potem jednak rosnąca średnia wzbudziła we mnie pewne podejrzenia co do genialności książki, a w międzyczasie w morzu pozytywnych recenzji oraz głośnych „ochów” i „achów” natrafiłam na dosłownie parę negatywnych opinii, które wzbudziły czujność. Ta z kolei została uśpiona po przeczytaniu Co,jeśli tej samej autorki. Powieść o wkraczaniu w dorosłość i przyjaźni zrobiła na mnie ogromne wrażenie, dlatego zaczynając przygodę z Powód by oddychać byłam trochę spokojniejsza. Mimo to do lektury podeszłam ostrożnie. I dobrze, bo gdybym czekała na sukces na miarę Co, jeśli, pierwszej części Oddechów dałabym jeszcze niższą ocenę.

Trudno mi opisać idiotyzm tej książki, na który składa się mnóstwo różnych elementów. Trudno mi zrozumieć, co w tej książce jest takiego cudownego i wzruszającego, bo nic takiego tam nie znalazłam. Zamiast tego spotkałam się z masą niedopracowanych i głupich rzeczy, które doprowadzały mnie podczas czytania do nerwicy. Ale może po kolei.

Chyba największą pomyłką w całej książce jest główna bohaterka oraz ogólna kreacja postaci. Emma – a właściwie Emily – to postać tak głupiutka, nieodpowiedzialna, niemyśląca i sztuczna, że na samą myśl o jej znaczącej roli w powieści mam ochotę uderzyć głową w ścianę. Z opisu dowiadujemy się, że jej relacja z wujostwem ma się bardzo źle. Świadczą o tym nie tylko wyzwiska i ciągłe robienie wyrzutów sumienia, ale także rękoczyny. Oprócz Emmy w domu jest jeszcze dwójka małych dzieci, córka i syn wujostwa. Emma dobrze wie, jak wygląda sytuacja w domu i nie chce, aby Leyla oraz Jack cierpieli. Przez kogo? Carol, która znęca się nad Emmą, a za chwilę swoje frustracje może przenieść na własne dzieci? Przez George’a, który nic nie dostrzega? Nie, moi drodzy, przez samą Emmę. Ta głupiutka bohaterka zamiast zwrócić się do kogoś o pomoc postanawia milczeć i udawać, że wszystko jest w porządku, a nowy siniak to wynik przypadkowego uderzenia się. Ewentualnie upadku ze schodów, jeśli bohaterska Emma ląduje w szpitalu. A wiecie, dlaczego nikomu nie mówi o sytuacji w domu? Bo nie chce, żeby dzieci były nieszczęśliwe, gdy zostaną odebrane rodzicom. To nic, że pierwszą ofiarą Carol jest właśnie Emma. To nic, że niedługo kolejny cios kijem bejsbolowym może otrzymać Jack. To nic, że następnym razem Leyla może zostać popchnięta na szybę. Aż w końcu to nic, że dzieci i tak wiedzą, co matka wyczynia, gdyż same to widziały.

Emma ma również przyjaciółkę Sarę, a przez całą powieść zaleca się do niej nowy chłopak w szkole – Evan. Sara wie, jak wygląda sytuacja w domu Emmy, ale dziewczyna nie zdradza Sarze żadnych szczegółów, a jedynie często kłamie. Evan – tak samo jak na początku Sara – próbuje wydostać od Emmy prawdę, ale kiedy ta nie zdradza nic więcej i każe nie rozdmuchiwać tematu pod pretekstem „Leyla i Jack muszą mieć rodziców i szczęśliwe dzieciństwo”, oboje milkną, zezwalając tym na rozwijanie się koszmaru Emmy. Tak, moi drodzy, to są jej prawdziwi przyjaciele! Och, zapomniałam, czasami próbują pomóc, przemycając ją jakimś cudem na imprezy, zapraszając na wycieczki, a wszystko tak, aby Carol się nie dowiedziała.

Postacie są papierowe i beznadziejne, bez życia i cech charakterystycznych. Dochodzi do tego ich sztuczność i brak logicznego myślenia. Ośli upór głównej bohaterki wiele razy doprowadza do niebezpiecznych sytuacji, które często kończą się poważnymi obrażeniami, a nawet wizytami w szpitalu. Ale milczcie wszyscy, ani słowa, bo liczy się dobro małych dzieci. Phi, „dobro”.

Autorkę należy pochwalić za to, że poruszyła ważny temat przemocy domowej. Na tym moje pochwały się kończą. Tym sposobem przechodzę do kolejnego minusa powieści, czyli akcji. Akcja bowiem składa się ciągle z tego samego – napady furii Carol, impreza lub wycieczka, chwila spokoju i szczęścia, cisza przed burzą i kolejne starcie z Carol. I tak w kółko przez pięćset stron. Tak, moi drodzy, na tym opiera się cała akcja powieści. Zwykle wycofana z towarzystwa Emma nagle pojawia się na prawie każdej imprezie. Odpycha Evana, który chce stać się dla niej ostoją, w myśl jej drugiego życiowego hasła „Nie dopuszczać do siebie nikogo”, bo… bo tak. Ta sama Emma po odepchnięciu Evana zaczyna chodzić z Drew, tak niezobowiązująco, na luzie. A najciekawsze w tym wszystkim jest to, że tak naprawdę nie wiemy dlaczego Carol wyżywa się na Emmie. To ciekawiło mnie najbardziej i liczyłam, że się to wyjaśni. Na tych blisko pięciuset stronach autorka co rusz sobie zaprzecza. Tematyką powieści zwróciła uwagę na poważny problem, ale naszpikowała go nieistotnymi scenami, głupotami i absurdem, po czym wszystko rozciągnęła na tyle stron. Połowę z tego śmiało można było sobie odpuścić i nie czytać.

Przyczepię się też do wątku miłosnego, który kuleje i utyka, a to za sprawą beznadziejnej zabawy w „Kochasz mnie, ja ciebie też, ale nie mogę z tobą być”. Zabawa w kotka i myszkę trwała prawie do samego końca, co niezwykle mnie irytowało. Po dwustu stronach miałam dość czytania o tym, jaki to Evan jest idealny i perfekcyjny, ale Emma nie może nim być, chociaż on chce jej pomóc (tutaj bohaterka kieruje się zasadą szczęścia Leyli i Jacka i tym sposobem odrzuca pomocną dłoń Evana). Miałam ochotę rzucić książką albo kazać bohaterce wziąć się w garść. Tego typu podchody jedynie zaniżyły ocenę książki i doprowadzały mnie do kolejnej nerwicy.

Na sam koniec (nareszcie, prawda?) muszę napisać kilka słów o warsztacie pisarskim autorki. Styl w ogóle mi się nie podobał. Jak na taką książkę był zbyt poetycki i wyniosły, a wszechobecna hiperbola nie tylko nie pasowała do młodzieżowej powieści, ale utrudniała zrozumienie tekstu. Głównie chodzi o to, że pani Donovan w dziesięciu długich, pełnych metafor zdaniach opisuje ból po uderzeniu łyżką, wszystko dodatkowo wyolbrzymiając.

Zakończenie zmusza zainteresowanych do sięgnięcia po kolejną część. Ja podziękuję.

Powód by oddychać nie wniosła do mojego życia nic nowego. Nie rozumiem fenomenu tej książki i chyba nie chcę rozumieć. Jak dla mnie Powód by oddychać to książka, która nie ma żadnych wartości odżywczych. Jest to też jednocześnie powieść o tym, jak nie postępować, kiedy w domu dochodzi do aktów przemocy. Zachowanie Emmy wcale nie było bohaterskie, tylko nieodpowiedzialne i lekkomyślne. Przez to nie polubiłam się z główną bohaterką. „Emocjonująca” końcówka to chwyt autorki, aby przeczytać kolejny tom. Myślę, że Powód by oddychać była dla mnie wystarczającą stratą czasu i nerwów, dlatego kontynuację tej serii pozostawię w spokoju. Pocieszam się jedynie faktem, że Co, jeśli to zdecydowanie dojrzalsza i lepsza książka tej autorki, dlatego po spotkaniu z pierwszą częścią Oddechów nie spisuję twórczości pani Donovan na straty. Chociaż po przeczytaniu pierwszego tomu Oddechów miałam na to ogromną ochotę.



3/10


Trylogia Oddechy:
Powód by oddychać | Oddychając z trudem | Biorąc oddech



 

9 komentarzy do “191. "Powód by oddychać" Rebecca Donovan”

  1. A mi się podobała, może była momętami nużąca, ale zakończenie to wynagrodziło.
    Ale jeśli 1 tom ci się nie podobał to masz rację i nie czytaj drugiego.

    zapraszam http://secondlife-books.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Z niecierpliwością czekałam na recenzję tej książki u Ciebie, bo... no właśnie - byłam ciekawa jak odbierzesz tę historię. Widzę, że podobnie jak i dla mnie, porażką tej książki była przede wszystkim Emma. Jak strasznie frustrowało mnie to, że ciągle robiła z siebie taką męczennicę, zamiast zwrócić się do kogoś o pomoc... Co prawda, sięgnęłam po kolejną część i zamierzam sięgnąć również po trzecią, bo druga była nieco lepsza od pierwszej chociaż Emma nadal jest denerwującą Emmą.
    Pozdrawiam
    A. :)

    http://chaosmysli.blogspot.com - nowy adres bloga still-changeable. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Alleluja! W końcu ktoś nie wywyższa tej książki pod niebosa. Witaj w klubie. Też się na niej strasznie zawiodłam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Widzę, że niewiele tracę nie mając ochoty na tę serię...

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciekawiła mnie ta seria i nawet zaczęłam pierwszy tom. Opuściłam po drugiej stronie. Raczej nie spróbuję wkręcić się w trylogię Donovan - szkoda nerwów :P
    Pozdrawiam i udanego lotu do Anglii <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Większości osobom podoba się ta książka, ja osobiście nie czytałam, więc nie mogę ocenić, ale mam całą trylogie na czytniku i niedługo mam zamiar się za nią wziąć :)

    http://diamentowe-slowa.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. Chyba nie spotkałam jeszcze tak krytycznej recenzji tej książki. Powiem szczerze, że bardzo się zdziwiłam, czytając Twoje słowa. Jednak mimo tych wszystkich wad, ja wciąż chciałabym ją poznać i przekonać się na własnej skórze.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja również jestem zdziwiona tą recenzją. Uważam, że ta książka jest naprawdę dobra, dawno mnie tak żadna nie wciągnęła. Nie sądzę, że Emma jest głupia. Warto podkreślić, że Carol dręczy tylko ją, co zapewne jest wynikiem nagłego pojawienia się dziewczyny w poukładanym życiu ciotki (przypomina to trochę Harry'ego Pottera) i wątpię, by przeniosła to na własne dzieci. Każdy ma jednak własne zdanie. Zgodzę się z tym, że akcja rozwija się powoli, ale koniec książki jest zaskakujący, chociaż rzeczywiście w tej części decyzja Emmy nie była moim zdaniem przemyślana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W kwestii nagłego pojawienia się dziewczyny w ich życiu mogłabym się trochę spierać, podobnie jak w kwestii tego, czy Carol podniosłaby rękę na swoje dzieci, czy też nie :) W gruncie rzeczy Emma jest u nich już od jakiegoś czasu i myślę, że do tej pory Carol już przyzwyczaiła się do jej obecności. A co do wyrażania swojej agresji na dzieciach - tak, mogłaby. Skoro mogła podnieść rękę na Emmę w napadzie furii, to mogłaby to też uczynić wobec swojego dziecka. Ale na ten temat można dyskutować i dyskutować :)

      Usuń

Będę wdzięczna za komentarz pozostawiony pod tym postem. Śmiało wyraź swoje zdanie - jeśli moja recenzja/artykuł są do bani, napisz. Powiedz, co Ci się nie podoba, co robię źle, a ja nad tym popracuję.
Uprzedzam - jeśli chcesz napisać tylko "super, świetna recenzja", podaruj sobie. Wolę mieć mniej komentarzy, a rozbudowanych i odnoszących się do treści, niż mnóstwo z kilkoma pozytywnymi słowami.
Dziękuję!