053. "O krok za daleko" - Abbi Glines

Recenzja przedpremierowa

Tytuł: O krok za daleko
Tytuł oryginału: Fallen Too Far
Autor: Abii Glines
Seria/cykl: --
Data premiery: 17 lipca 2013
Wydawnictwo: Pascal
Liczba stron: --


Dziewiętnastoletnia Blaire nie ma łatwego życia. Jej siostra bliźniaczka zginęła w wypadku samochodowym, zaś matka po trzech latach walki z rakiem umarła. Aby zapłacić za leczenie Blaire musi sprzedać rodzinny dom i przenieść się do ojca – a co za tym idzie jego nowej żony i syna Rusha – który po wypadku tragicznym wypadku córki odszedł od Blaire i jej matki. Życie na Florydzie jest zupełnie inne niż w Alabamie. Blaire poznaje bogatych ludzi, ciągłe zabawy, spotyka się z chorą zazdrością, zakazaną miłością i pewnymi granicami. Chociaż bardzo chce nie może obojętnie przejść obok Rusha. Wie też, że uczucie, jakim darzy tego chłopaka, nigdy nie powinno się między nimi zdrodzić. Pomimo wytyczonych granic oboje posuwają się o krok za daleko.

Ostatnimi czasy na rynku wydawniczym coraz częściej można spotkać powieści z gatunku Young Adult, które są konkurencją dla paranormalnych romansów. Przeznaczone dla młodzieży (chociaż niekoniecznie) książki zwykle opowiadają o miłosnych wzlotach i upadkach, poświęceniu, różnych wartościach oraz dobrych wyborach, a co najważniejsze – w wielu przypadkach niosą ze sobą ważne przesłanie. Po ujrzeniu zapowiedzi O krok za daleko byłam pewna, że debiutanckie dzieło pani Abbi Glines poruszy wymienione wyżej kwestie. Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy okazało się zupełnie inaczej…

Pierwsze wrażenia po zapoznaniu się z początkiem historii Blaire były jak najbardziej
Źródło
pozytywne. W postawie głównej bohaterki coś szczególnie przykuło moją uwagę i sprawiło, że bardzo ją polubiłam. Była odważna, groźna i silna, ale też trochę zagubiona i wciąż nieprzyzwyczajona do nowej sytuacji (cóż się dziwić). Postać Rusha również nie wypadła źle. W momencie, w którym Blaire spotyka swojego przyrodniego brata, pomyślałam, że jest to typowy arogancki typek z historią wielu związków. To tylko podsyciło moją ciekawość. Zadowolona z pierwszych stron nie mogłam się doczekać, aby poznać wszystkie sekrety Blaire i Rusha, lecz im dalej wgłębiałam się w lekturę, tym coraz więcej minusów łapała powieść pani Glines.
Co było nie tak? Zainteresowanych wspomnianym w opisie zakazanym uczuciem zmartwię, że gwóźdź programu – czyli wątek miłosny – wypadł bardzo słabo. Wprost nie mogłam usiedzieć w miejscu, chcąc dowiedzieć się, jak pani Glines rozwiąże ten spór! Okazało się jednak, że „zakazane uczucie” nie do końca było „zakazane”. Najbardziej w oczy rzuca się to, że Blaire wcale nie myśli o Rushu jako o swoim przyrodnim bracie. Dla niej jest to „boskie ciacho, które nie zwraca uwagi na takie szare myszki po przejściach”. Na początku zgadzałam się z Blaire, ponieważ Rush faktycznie obracał się w bardzo „wyszukanym” towarzystwie złożonym z bogatych ludzi uwielbiających nakrapiane imprezy, seks i Bóg wie co. Później jednak, gdy sytuacja trochę się zmienia i Rush dostrzega piękno Blaire, głównej bohaterce nie przeszkadza paskudny fakt, iż chłopak jest jej przyrodnim bratem. Mało tego! Myśli tylko o jednym – i to właśnie z nim.
Kolejnym minusem O krok za daleko jest ilość scen erotycznych – choć dokładniej powinnam powiedzieć odzwierciedlenie scen erotycznych, nie ilość. W pewnym momencie miałam wrażenie, że czytam starannie napisany poradnik dla młodych dziewic jak uprawiać seks, a jeszcze częściej myślałam: „O, Boże! Znowu!”. Dla mnie osobiście było to bardzo niesmaczne i trochę nie na miejscu, zważywszy na to, że O krok za daleko zaliczana jest to gatunku Young Adult. Książki powinny nas czegoś uczyć i przekazywać jakieś wartości, natomiast uprawianie seksu chyba nie jest czymś, co może nam pomóc w życiu (chociaż tą kwestię pozostawiam każdemu z Was osobno). Gdyby pani Glines usunęła kilka scen łóżkowych, pozostałe porządnie skróciła, a resztę stron przeznaczyła np. na kreację bohaterów, to z mojej strony ocena dla jej debiutanckiego dzieła byłaby zdecydowanie wyższa.
Właśnie! – kreacja bohaterów. O ile zaliczałam Rusha do tego typu chłopców, którzy potrafią zakręcić czytelniczkom w głowach, tak później nastała jego dziwna metamorfoza i odczuwałam, że Rush jest tylko postacią do łóżka i nic więcej. W niektórych momentach uważałam go za całkiem przyjemną osobę, ale za chwilę jego wizerunek natychmiast zmieniał się o sto osiemdziesiąt stopni. Z Blaire również coś się stało. W obecności Rusha ta silna, odważna i groźna (prawie) kobieta chowała się gdzieś w zakamarki powieści, a zamiast niej pojawiała się naiwna, samotna i głupiutka dziewczynka, która obiecywała sobie milion rzeczy na raz po to, aby za chwilę o nich zapomnieć. Na szczęście i Rush, i Blaire w punkcie kulminacyjnym stali się tamtymi postaciami z początku książki, co w dużej mierze uratowało ocenę O krok za daleko (ale o tym za chwilę w mocnych stronach powieści pani Glines).

Źródło
A co z plusami? Było ich kilka. Teraz tak sobie myślę, że gdyby nie one, to O krok za daleko nie miałaby się czym pochwalić. Pierwszym z nich jest styl pani Glines idealny dla młodych czytelników (i tutaj pojawia się pytanie – przyjemny styl dla młodzieży contra pikantne sceny łóżkowe?). Prosty język bez żadnych trudnych wyrazów sprawia, że powieść czyta się bardzo szybko – ani się obejrzałam, a byłam już za połową. Tak więc książkę pochłania się w zawrotnym tempie.
Drugi plus należy się za postawę Blaire (wyłączając sam na sam z Rushem). Pomimo ogromnych strat w postaci tragicznie zmarłej siostry, pokonanej przez raka matki i bojącego się potężnych wyzwań ojca dziewczyna idzie na przód, gotowa spać w swoim samochodzie z kilkoma dolarami w kieszeni. Wiedziała, że nawet jeśli Rush nie przyjmie ją pod swój dach, zawsze ma starego pikapa i broń pod siedzeniem. Nie przeszkadzał jej ciasny pokoik pod schodami i ciągłe jedzenie chleba z masłem orzechowym, ani praca w upale. Pod koniec pozytywnie mnie zaskoczyła, broniąc imienia swojej mamy. Mogę powiedzieć, że nawet trochę jej współczułam trudnej sytuacji i tego, że jej ojciec okazał się tak tchórzliwym człowiekiem.
Jednak na największą uwagę zasługuje punkt kulminacyjny. Blaire pokazała pazurek, Rush udowodnił na kim mu zależy, padło kilka niewypowiedzianych w porę słów oraz oskarżeń, kilka spraw zostało wyjaśnionych, ale najbardziej zdziwiła mnie postawa Blaire i jej wybór oraz sam fakt, że potrafiła powiedzieć „nie”. Ostatnie strony sprawiły, że zaczęłam myśleć o całokształcie w trochę lepszy, jaśniejszy sposób.

Podsumowując:
Żałuję, że mimo wszystkich pozytywów O krok za daleko wypadła tak słabo. Historia Blaire jest ciekawa sama w sobie i gdyby pani Glines zdecydowała się dodać trochę więcej tajemnic i sekretów, a zrezygnować z dokładnie przedstawionych scen erotycznych, to jej powieść mogłaby zdobyć mnóstwo dobrych opinii i ocen. Czy polecam? Ciekawym osobom jak najbardziej, lecz tym, którzy liczą na głębokie uczucie oraz pokonywanie przeszkód raczej nie. Jest to lektura na jeden dzień, przyjemna, napisana lekkim językiem. Mam nadzieję, że jej kontynuacja (w księgarniach od 9 października br.) okaże się lepsza. 


5/10


Za możliwość poznania świata Blaire serdecznie dziękuję wydawnictwu Pascal!
Historia Blaire:
O krok za daleko | Never Too Far

052. "Głos" - Anne Bishop

Tytuł: Głos
Tytuł oryginału: The Voice
Autor: Anne Bishop
Seria/cykl: Efemera
Data premiery: 1 lipca 2013
Wydawnictwo: Initium

W małej wiosce niedaleko miasta Wizja ludzie mają swój sekret – wiedzą, jak radzić sobie ze smutkiem i rozpaczą. Nalah nigdy tego nie rozumiała. Nie miałam pojęcia, dlaczego zawsze wtedy, kiedy jest smutna, rodzice każą jej zanieść ciastko do dziewczynki, którą wszyscy nazywali Głosem. Chociaż nie wiedziała, co tak właściwie robi, zawsze po wizycie u sieroty smutek mijał. W momencie, w którym odkrywa prawdę, jest przerażona. Mijają lata, a ona stara się nie uczestniczyć w strasznym dziele mieszkańców wioski, aż w końcu decyduje się na ostateczny krok – ucieczkę z wioski. Nim to zrobi musi znaleźć odpowiedzi na mnóstwo pytań, a najważniejszym z nich brzmi: co muszę zrobić, aby odzyskać wolność?
Widząc zapowiedź Głosu Anne Bishop wiedziałam, że muszę przeczytać tę pozycję. Opis, choć trochę pokręcony, bardzo mnie zaciekawił, zaś okładka przykuła oko. W dodatku Głos jest autorstwa Anne Bishop, z którą to miałam okazję się już wcześniej spotkać. Gdy tylko otworzyłam egzemplarz na pierwszej stronie pozwoliłam by magia pani Bishop przeniosła mnie do świata Nalah.

WITAJCIE W WIZJI. ZNAJDZIECIE TU TYLKO TO, CO MOŻECIE ZOBACZYĆ
(str. 22)

Pierwsze, co pomyślałam o Głosie, to: jaki on cienki! Zaraz na początku znalazłam wyjaśnienie od pani Bishop – Głos to nowela. Trochę się zdziwiłam. Nieczęsto spotykam się z nowelami, ostatni raz czytałam jakąś wieki temu. Byłam, jestem i (z pewnością) będę przyzwyczajona do grubych powieści z setkami stron, a tymczasem… Zaskoczenie! Niemniej jednak uznałam to za swego rodzaju wyzwanie, bo nie mam żadnego doświadczenia w pisaniu recenzji krótkich opowieści.
Świat przedstawiony przez panią Bishop to na pozór idylliczna społeczność, która tak naprawdę rani niewinną osobę. Mało tego! – uznaje, że nie robi nic złego. W pierwszym rozdziale autorka przedstawia tytułową postać – Głos. Głos jest sierotą utrzymywaną przez
Źródło
wioskę; tę wioskę, która żeruje na jej nieszczęściu. Gdyby była to dłuższa powieść, a co za tym idzie Głos lepiej przedstawiona, z pewnością stałaby się tajemniczą, ciekawą postacią wartą uwagi i najlepszą częścią całości. Tymczasem w tej krótkiej noweli jej rola to symbol nieszczęścia, smutku, rozpaczy i samotności, bo chociaż Głos otaczają mieszkańcy wioski, to nie ma nikogo, komu mogłaby zaufać i przy kim mogłaby czuć się bezpieczna. W nowelach spotykamy się z symbolami, tak więc w tym oto dziele pani Bishop jego również nie zabrakło.
Co mogę powiedzieć o głównej bohaterce? Na pierwszy rzut oka jest zwykłą dziewczyną otoczoną rodziną i przyjaciółkami. Im dalej zagłębiałam się w historię Głosu, tym więcej pozytywnych cech widziałam u Nalah. Oprócz tego skrywa w sobie mnóstwo odwagi, cierpliwości i ciekawości, a ciekawość ta przywiodła ją do Świątyni Smutku, gdzie mogła znaleźć odpowiedzi. O jej przyjaciółkach nie mam wyrobionego zdania, ponieważ ich kreacja nie została dobrze przedstawiona, lecz o Kobrah mogę wyrazić się tak: postać tragiczna, ale barwna i oryginalna.
Miejsce akcji – niewielka wioska opodal miasta Wizja – to tak naprawdę nieprzyjemne miejsce z ludźmi chcącymi pozbyć się swoich problemów obojętnie za jaką cenę. Właśnie ten element najbardziej spodobał mi się w Głosie Anne Bishop. Owiana nutką tajemnicy osada to mocna strona dzieła pani Bishop, która świetnie służyła za tło całej historii. Mnie jak najbardziej przypadła do gustu.


SPYTAJ SWOJE SERCE O CEL JEGO PODRÓŻY
(str. 21)

Chociaż Głos nie jest złą pozycją (odczuwam, że jest ujściem weny twórczej autorki) i nie ma wielu wady, to jedna rzecz źle wpłynęła na końcową ocenę – klimat. Myślę, że właśnie przez to Głos stracił swój urok. Historia Nalah i sieroty jest na tyle ciekawa oraz oryginalna, że autorka mogła spokojnie odpuścić sobie tworzenie mrocznego klimatu za pomocą zbyt kwiecistego, literackiego języka, który tak naprawdę trochę przyćmił urok Głosu.

Podsumowując:

Czy polecam? Jak najbardziej. Jest to krótka lektura na jeden wieczór z bardzo ważnym przesłaniem – zawsze rozwiązuj swoje problemy i nie staraj się ich utopić w morzu innych dylematów. To właśnie pragnie przekazać pani Bishop, morał umieszczając na końcowych stronach noweli. 

5/10

Za możliwość przeczytania tej pozycji serdecznie dziękuję wydawnictwu Initium


Pisarz czy autor? - Co w literaturze piszczy #2



Ostatnimi czasy, gdy moja czytelnicza aktywność była dość wysoka i pisałam recenzje kilka razy w tygodniu, tworząc jedną z nich zwróciłam uwagę na jedną rzecz, która do tej pory nie daje mi spokoju. Nie chcąc któryś raz powtarzać słowa „autor” użyłam jego najczęściej wykorzystywanego synonimu, czyli „pisarz”. Co w tym szczególnego? A no jednak coś jest i ciągle zmusza mnie do myślenia o tych dwóch niepozornych słowach.

Z czystej ciekawości wpisałam w Google słowo „pisarz”, aby przeczytać jego definicję. Wikipedia tłumaczy to tak:



"Pisarz – osoba tworząca dzieła literackie (dramaty, poezję, prozę).

Pisarz jest oficjalnie zarejestrowanym zawodem w Polsce, pisze prozą powieści, nowele, opowiadania, biografie, monografie, pamiętniki; pisze utwory poetyckie i dramaty, przeznaczone do realizacji na scenie np. w teatrze, w radio lub telewizji. W utworach podejmuje różnorodną tematykę…"*



To jest definicja pisarza. Dowiadujemy się z niej, że pisarz to zawód.

Czy wiecie już, co mam na myśli? Patrząc na nowości książkowe, stale wydawane

powieści, bestsellery oraz inne dzieła ukazujące się na rynku wydawniczym mamy do czynienia z zupełnie nowymi nazwiskami. Bez przerwy ktoś debiutuje, wydaje kontynuacje lub zdobywa kolejny sukces następną serią bądź jednotomową powieścią. W tym ogromie książek możemy także natknąć się na znane nazwiska jak np. Stephen King, uznany za mistrza horrorów (lub dowolny pisarz, którego cenicie). Osoba debiutująca lub nie – dla każdej znajdzie się miejsce na liście autorów. Ale czy jest to powód, aby dopiero wkraczającego na rynek wydawniczy autora od razu nazywać pisarzem?

Oto, do czego dążę (czepiam się małoważnej rzeczy) – pisarz to ktoś, kto pisze książki zawodowo, literacki dorobek ma dosyć duży, a sam może pochwalić się wiedzą na temat prozy, dramatu, poezji; po prostu ktoś znający się na literaturze. Z kolei autor to (jak znów głosi „wszechwiedząca” Wikipedia) „osoba, która stworzyła dzieło (utwór w rozumieniu prawa autorskiego). W znaczeniu potocznym twórca dzieła pisanego”*.

Autorem może zostać każdy z nas, pisząc opowiadanie, książkę, malując obraz lub tworząc film, lecz pisarzami będziemy wtedy, gdy świat literatury bądź sztuki stanie się naszym drugim domem, zaś nasza twórczość zostanie doceniona. Nie wiem jak Wam, ale mnie trudno jest nazwać pisarzami (podaję przykład, nie chcę nikogo obrazić) Colleen Houck, Johna Greena (którego sama podziwiam) lub Libbę Bray, a wszystkich wymienionych autorów bardzo cenię. Dla mnie są oni twórcami dobrych powieści, mający talent i ogromną wyobraźnie, a także chęci i siłę do dzielenia się swoimi dziełami wśród milionów ludzi, nie bojący się krytyki.

W takim razie kim jest pisarz? W moim ubogim rozumieniu pisarz to ktoś, kto nie ogranicza się do jednego wytyczonego (przez siebie lub innych) schematu, lecz potrafi tworzyć różne powieści, z różnymi bohaterami, poruszając różne problemy. Pisarzem nie jest ktoś, kto wydał książkę i stała się ona bestsellerem. Bestsellerem może być każda powieść – wystarczy dobra reklama, aby zdobyć ogromną liczbę czytelników.



Hm… Czy dobrze myślę? Roztkliwiam się nad tak naprawdę nieważną rzeczą. Pisarz czy autor – dla nas te słowa zawsze będą synonimami tego pierwszego/drugiego. Jeżeli źle odebrałam znaczenie tych dwóch wyrazów, to – bardzo proszę – wyprowadźcie mnie z błędu.


*definicje pochodzą z wikipedia.org


 PS Chyba trochę mi odwala, skoro czepiam się synonimów. Co Wy na to?

051. "Złoty most" - Eva Völler

Tytuł: Złoty most
Tytuł oryginału: Zeitenzauber - Die goldene Brücke: Band 2
Autor: Eva Völler
Seria/cykl: Poza czasem tom 2
Data premiery: 12 czerwca 2013
Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron: 440



W czasie swojego pierwszego przeskoku w czasie Anna wylądowała w XV-wiecznej Wenecji, poznając tajemnice podróżowania po epokach. Miała okazję spotkać Starców, Obrońców Czasu, zasady przeskakiwania oraz… Sebastiana. Teraz, półtora roku po wycieczce do Wenecji z 1499 roku, przystępuje do szeregów Obrońców i razem ze swoim chłopakiem Sebastianem naprawia przeszłość. Jednak podczas jej nieobecności dzieje się coś złego: wysłany na tajną misję Sebastiano nie wraca i pozostaje we Francji w 1625 roku jako jeden z muszkieterów kardynała Richelieu, a najgorsze jest to, że nie rozpoznaje Anny, kiedy ta przybywa mu na ratunek. Anna zrobi wszystko, aby ukochany odzyskał pamięć i wrócił z nią do XXI wieku, ale czy zadanie okaże się łatwe?


Po Złoty most sięgnęłam głównie przez sentyment do niemieckich pisarek, które kilkakrotnie zauroczyły mnie swoją twórczością. Chociaż Magiczna gondola niespecjalnie mnie porwała, to ze Złotym mostem wiązałam duże nadzieje (jest to zasługa wymienionych w opisie muszkieterów). Zacznę może od bohaterów, którzy praktycznie nic się nie zmienili.
Anna dalej wydawała mi się trochę płytką postacią, bez uczuć i cech wyraźnie ukazujących jej charakter. Czytając kontynuację Magicznej gondoli miałam wrażenie, że
Źródło
pełni raczej funkcję narratora niż głównej bohaterki wprowadzającej nas w swój świat – opisywała swoje przygody i życie codzienne bez żadnych barw czy uśmiechu. Czytelnik nie ma większego wglądu w jej duszę i myśli. Sytuacje kompromitujące ją na oczach ważnych ludzi tylko pogarszały jej i tak nieciekawą sytuację. Z kolei Sebastiano wciąż pozostał dla mnie wielką zagadką (w fragmentach na początku i na końcu, przed zanikiem pamięci). W poprzedniej części nie czułam się specjalnie związana z tym bohaterem, jego charakter nie czynił go kimś szczególnym i w Złotym moście dalej uważałam go za nijaką osobę.
Nutka tajemnicy, która zwykle towarzyszyła José wydała mi się taka… sztuczna. Wymagałam od tej postaci czegoś więcej, jakiegoś drugiego oblicza lub czegokolwiek ujawniającego jego prawdziwą naturę, tymczasem pozostał sobą. Może to i dobrze? Z drugiej strony miałam nadzieję, że w Złotym mości bardziej przyczyni się do wielu ważnych wydarzeń. Niestety – tak się nie stało. Ogólnie rzecz biorąc kreacja bohaterów nie spodobała mi się ani trochę. Dużą wagę przywiązuję do postaci, bo one w największym stopniu tworzą klimat powieści oraz pokazują czytelnikowi swój świat, lecz w Złotym moście pani Völler nie dodała żadnemu z nich ani odrobiny kolorów. Byli tacy sami, jak w pierwszej części. To dobrze, że autorka utrzymała tamten poziom, ale także dla mnie odrobinę źle, bo oczekiwałam czegoś więcej od Anny, Sebastiana i postaci pojawiających się w pierwszym tomie.

Warsztatowi pisarskiemu pani Völler nie mam nic do zarzucenia, ale nie zaimponował mi niczym. Ot tak przystępny styl i lekki język idealny dla nastoletnich czytelników, jednak bez żadnych rewelacji. Nie czułam też magii XVII-wiecznej Francji – miałam wręcz wrażenie, że akcja dalej toczy się w Wenecji, ponieważ oprócz francuskich nazw, miejsc i kilku zwrotów nie było żadnych elementów nadających klimat Francji z 1625 roku. Mocniej można go było poczuć w Magicznej gondoli, ale tutaj nie za bardzo. Miejsce akcji mogło być piękniej przedstawione, gdyby autorka włożyła w to trochę więcej serca.

Chociaż Złoty most nieszczególnie przypadł mi do gustu – głównie przez bohaterów,
Źródło
klimat i styl pani Völler – to w całej powieści spodobał mi się jeden wątek, a jest nim uczucie między Sebastianem i Anną. W tym miejscu zostałam mile i pozytywnie zaskoczona! Jak wiadomo, Sebastiano traci pamięć w dziwnych okolicznościach. Kiedy spotyka Annę ma mieszane uczucia, lecz wkrótce zaczyna coś do niej czuć (Sebastiano jako niegrzeczny muszkieter? Jestem na tak!). Nie może jednak zapomnieć, że służy kardynałowi i jest po jego stronie, a Anna jest wierna królowej. Ta zakazana miłość pełna sprzeczności przeżywa mnóstwo wzlotów i upadków spowodowanych konfliktem między zakochanymi. W ten sposób można poznać drugą stronę Sebastiana, bardzo ciekawą i zupełnie inną od tej w Magicznej gondoli. Uważam, że jest to najciekawszy element Złotego mostu, ponieważ pierwszy raz widziałam, aby Sebastiano i Anna starali się siebie nawzajem zdradzić na oczach przyjaciół i utrudnić działania.

Podsumowując:
Nie było perfekcyjnie, ale nie było również tragicznie. Miło wspominam obie części, jeszcze milej Złoty most, lecz nie jest to lektura bardzo ambitna. Jest za to przyjemna, lekka i interesująca, pełna przygód oraz morałów. Czy warto po nią sięgnąć? Jak najbardziej, zwłaszcza wtedy, kiedy chcecie przeczytać coś niezobowiązującego i ciekawego!

7/10

 Za możliwość cudownej podróży z Anną do XVII-wiecznej Francji dziękuję Młodzieżowemu Klubowi Recenzenta!


Poza czasem:
Magiczna gondola | Złoty most