Tytuł oryginału: Joyland
Autor: Stephen King
Seria/cykl: --
Data premiery: 6 czerwca 2013
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 336
Większość z Was
wie, jak trudne może być rozstanie. Zwłaszcza wtedy, kiedy osoba, którą kochamy
i dla której chcemy zmienić swoje życie po prostu nas zostawia.
Dwudziestojednoletni Devin Jones właśnie przeżył smutne rozstanie ze swoją
dziewczyną. Aby o niej zapomnieć podjął pracę w jednym z najpopularniejszych
parków rozrywki, który w sezonie letnim pęka w szwach. „Joyland” to nie tylko
wesołe miasteczko z mnóstwem atrakcji, lecz również miejsce tragicznego
morderstwa. Ciekawość Devina i jego przyjaciół sprawia, że zabójstw młodej
Lindy Gray staje się dla nich zagadką do rozwiązania. Ale jak potoczy się ich
prywatne śledztwo, jeśli na drodze stanie im ktoś, kto nie chce, aby tajemnice
z przeszłości wyszły na jaw?
Głośna
premiera Joyland Stephena Kinga i
naprawdę ciekawy opis przyczyniły się do tego, że po raz pierwszy sięgnęłam po
dzieło tegoż autora. Nigdy nie czytałam żadnej jego książki, chociaż miałam w
planach kilka interesujących tytułów. Skoro więc już znalazłam się w księgarni,
zapłaciłam, wzięłam Joyland do domu i
postawiłam na swojej półce, czym prędzej chciałam zacząć czytać najnowszą
powieść pana Kinga. Autor z takim dorobkiem literackim to nie lada wyzwanie! No
cóż… było miło, ale się skończyło, tylko czy wszystko było w porządku?
No
właśnie. Joyland to taki horror bez
grozy. Dziwnie brzmi? Tak, wręcz idiotycznie i
nie na miejscu, bo co to za
horror, który nie ma w sobie nic z tego gatunku? Z Joyland tak było. Reklamy informujące, że jest to kolejny, cudowny,
przerażający horror Stephena Kinga tylko stworzyły złudną nadzieję i – jak to
reklama ma uczynić – przyciągnęły mnóstwo czytelników. Przecież każdy z nas zna
również tą drugą, ciemną stronę wesołych miasteczek, nieprawdaż? Ile to
horrorów było kręconych w parkach rozrywki, zwłaszcza w latach
siedemdziesiątych i osiemdziesiątych? Gdyby nie reklamy oraz gorące
zapewnienia, że jest to kolejny, świetny horror Stephena Kinga, najnormalniej w
życiu powiedziałabym, że Joyland to
całkiem-całkiem dobry thriller z kilkoma minusami.
Tak
naprawdę historia Devina wcale nie była straszna. Przez ¾ książki pan King
opowiada o tym, jak główny bohater zmienia swoje życie, staje się mężczyzną,
zapomina, dojrzewa i spełnia swoje marzenia. Nie doszukałam się tam ani grama
horroru, chociaż – stop! „Joyland” samo w sobie trochę mnie przerażało, ale
myślę, że było tak głównie przez osadzenie akcji w moich ukochanych latach
siedemdziesiątych. Wesołe miasteczko wyobrażałam sobie i jako park rozrywki dla
uśmiechniętych „ćwoków”, i jako ponure miejsce zbrodni, pełne strachów i
miejsc, w których człowiek nie chciałby się znaleźć. Ale wizja ta była wywołana
tylko i wyłącznie przez moją miłość do przerażających wesołych miasteczek –
słowa Kinga przyczyniły się do tego w niewielkim stopniu, jedynie zarysowując
sam kształt, który czytelnik mógł sobie wypełnić czym chciał.
Jak
powiedziałam wcześniej, Joyland to
taki horror bez grozy. Bardziej przypominał mi thriller niż powieść, która
miałaby wystraszyć czytelnika, wciągnąć do niebezpiecznego świata Devina i
trzymać tam do ostatniej strony.
Główny
bohater to postać, która przypadła mi do gustu. Spodobał mi się jego charakter.
Był przede wszystkim bardzo naturalny i przyjazny. Myślę, że gdybyśmy mieli
spotkać się w rzeczywistości to mogłabym z nim długo rozmawiać na najróżniejsze
tematy (chociażby zapytać jak bardzo podobała mu się płyta Pink Floyd The dark side of the moon, którą główny
bohater nabył zaraz po premierze – w 1973).
Ogólnie rzecz biorąc bohaterowie są mocną stroną Joyland i w tym miejscu powieść pana Kinga dostała ode mnie plusa.
Autor – na szczęście! – nie zdecydował się na szablonowe postacie, i chwała mu
za to. Jeśli bohaterowie są dobrze wykreowani, w jakimś stopniu ratują ocenę
powieści.
Źródło |
Mocną
stroną Joyland jest również
zakończenie – tak jak postacie – nieszablonowe, tylko bardzo realne, życiowe i
słodko-gorzkie. Dzięki temu od razu polubiłam pana Kinga. A dlaczego? Bo do
stworzonego przez siebie świata dodaje elementy z prawdziwego życia. W związku
z tym historia Devina wydaje się prawdziwa. A wszystko to wyrażone jest w
bardzo lekki, przyjemny sposób.
Skoro
już jestem przy lekkości, pasowałoby powiedzieć coś o stylu Stephena Kinga. Nie
wiem jak pod tym względem wypadły inne jego powieści, ale czytanie Joyland należało do najprzyjemniejszej
czynności na świecie. Pan King pisze bardzo swobodnie, naturalnie i prosto, o
czym często zapominają inni autorzy chcący poczuć się jak prawdziwi pisarze.
Stephen King przez całą powieść jest sobą, dlatego postać Devina stała się dla
mnie bardzo bliska. Czytając Joyland
myślałam „Oj, Devin, Devin… Opowiadasz to jakbyś mnie dobrze znał, a przecież
jesteś tylko fikcyjnym bohaterem literackim!”. Dobry odbiór powieści zapewnia
też świetna narracja pierwszoosobowa, w której rozmyślenia Devina z przeszłości
przeplatają się z teraźniejszością. Złudzenie opowiadania przez Devina swojej
historii tylko dodaje atrakcyjności Joyland.
Koniec
końców czas napisać ostatni akapit i podsumować powieść pana Kinga. Gdyby nie
ten pierwszy, największy i najgorszy minus, Joyland
dostałaby ode mnie o wiele wyższą ocenę. Niestety czasami reklamy działają na
niekorzyść książki. W mojej ocenie Joyland
to dobry thriller, ale pod żadnym pozorem nie mogę nazwać jej horrorem.
Horror jest zupełnie inny, a Joyland
lepiej spisała się w roli thrillera. Bohaterowie, styl pana Kinga, narracja i
czas akcji w niewielkim stopniu ratują sytuację. Stąd też ocena 5/10.
Oczywiście
nie jest to moja ostatnia książka Stephena Kinga. W planach mam kilka
zapowiadających się na kawał dobrej lektury.
5/10
"Joyland" sam w sobie horrorem miał nie być. To media określiły tak książkę. Bo przecież ktoś metkę "Króla Horrorów" to Kinga przylepił, choć na ironię sam "król" za króla się nie uważa. W wywiadzie z Kingiem można przeczytać, iż "Joyland" powstał, gdyż sam autor chciał się zmierzyć z thrillerem psychologicznym. Tak samo jak np. "Łowca snów" nie jest czystym horrorem, a science fiction z domieszką grozy.
OdpowiedzUsuńI tutaj otwarcie można powiedzieć, iż im bardziej książka reklamowana tym bardziej kiepska. Nad "Doktor Sen" tego samego autora wielkiego szumu nie było, a jest to King w całej swojej okazałości.
Pozdrawiam, Accelerator
I właśnie o to chodzi. Reklamy często niekorzystnie wpływają na ocenę reklamowanej powieści, bo mówią o książce nieprawdę. Ale cóż, King znany jest jako król horrorów, więc reklamy wykorzystały jego tytuł, aby przyciągnąć czytelników. Szkoda tylko, że po zrobieniu sobie nadziei okazuje się inaczej :(
Usuńzgadzam się z Acceleratorem :>
OdpowiedzUsuńja "Joyland" co prawda jeszcze nie czytałam, ale mam w planach. czytałam natomiast "Lśnienie" i mogę z ręką na sercu powiedzieć, że jest to horror nad horrory, lepszego w życiu nie czytałam :)
"Lśnienie" jest na pierwszym miejscu na liście książek, które muszę przeczytać :D
UsuńMojej mamie też się nie spodobała, tak bardzo jak jego poprzednie dzieła, ale i tak chciałabym przeczytać.
OdpowiedzUsuń"Joyland" mnie nie zachwycił, spodziewałam się czegoś lepszego...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Anath (;
Spodziewałam sie czegoś więcej i myślę, że póki co odpuszczę sobie ją
OdpowiedzUsuńMam na półce, lecz jeszcze nie miałam okazji przeczytać.
OdpowiedzUsuńA ja słyszałam, ze jest taka świetna. W sumie to się cieszę, że do tej pory jeszcze się na nią nie zdecydowałam.
OdpowiedzUsuńJestem bardzo ciekawa tej lektury
OdpowiedzUsuńMi książka bardzo się podobała. Była to moja pierwsza książka Kinga, nie horror, ale lekka i niosąca ze sobą przesłanie. Mam jednak nadzieję, że inne książki tego pana okażą się straszniejsze :)
OdpowiedzUsuń