014. Walka na śmierć i życie. John Marsden - Jutro. Kiedy zaczęła się wojna

       Witam! 
       Święta są coraz bliżej - dzisiaj poczułam ich magię w galerii, która aż cała lśni od lampek i bombek, a na każdym kroku widać przyprószoną sztucznym śniegiem choinkę. O tłoku w sklepach już nie wspominam... Dobrze się składa, bo w księgarniach są obniżki cen ;) Trzeba zaszaleć!
        Przed Wami pierwsza grudniowa recenzja. Zapraszam do czytania :)


  Jutro. Nie ma już żadnych zasad - Marsden John 
 Tytuł: Jutro. Kiedy zaczęła się wojna
Autor: John Marsden
Data premiery: 6 kwietnia 2011r.
Wydawnictwo: Znak Litera Nova
Ilość stron: 272

Wydana w 2011 roku powieść Johna Marsdena, która rozpoczęła siedmiotomowy cykl, od zawsze interesowała mnie i sprawiała, że chciałam ją przeczytać, a gdy nadarzyła się taka okazja, nie czekając ani chwili dłużej, wypożyczyłam ją i pozwoliłam sobie przedostać się do świata stworzonego przez autora. Byłam w nim przez pięć dni. Co mogę powiedzieć? Z pewnością wiele.

Po wielu pozytywnych recenzjach, „ochach” i „achach” czytelników przygotowywałam się na coś naprawdę mocnego. 4 miliony fanów na całym świecie (jak informuje napis na okładce) to naprawdę dobry wynik. Skoro tak ogromna ilość miłośników książek sięgnęła po powieść pana Marsdena, musi być naprawdę dobrą i wartą uwagi pozycją. Moje zdziwienie było ogromne, gdy zawiodłam się na opiniach innych.

Mam na imię Ellie. Kilka dni temu wyruszyliśmy do Piekła, niedostępnego miejsca w górach.
To była próba naszej przyjaźni. Niektórych z nas połączyło coś więcej.
Gdy wróciliśmy do domu, znaleźliśmy martwe zwierzęta, a nasi rodzice zniknęli.
Okazało się, że nie ma naszego świata.
Ani żadnych zasad. A jutro musimy stworzyć własne.

Miejsce, do którego wraca siódemka przyjaciół (Ellie, Homer, Corrie, Fiona, Lee, Robyn, Kevin) już nie przypomina ich domu – zwierzęta są martwe, rodzice, sąsiedzi i znajomi przepadli bez śladu, a domy zostały opuszczone. Co w takiej sytuacji ma zrobić grupa nastolatków zdanych wyłącznie na siebie? Pierwsza myśl: niewiele, druga: a jednak dużo.
Początek był nudny, ale na swój sposób ciekawy, bo właśnie w nim mamy pierwszy kontakt z bohaterami. Pomimo tego wlókł się niemiłosiernie, co nie sprawiło, żeby książka na starcie dostała ode mnie punkty. Ellie opisuje cały przebieg zbierania paczki gotowej na biwakowanie w górach, ich wyprawę do Piekła, wspólnie spędzony czas oraz powrót. Dopiero gdy wycieczka przyjaciół dobiega końca i wszyscy dostrzegają drastyczne zmiany w małym Wirrawee, coś zaczyna się dziać. Pierwsze pięć rozdziałów to istna katorga, następne już wciągają, chociaż miarowo.

„W tej chwili moim oczom ukazał się najpiękniejszy widok na świecie. Z łychy wynurzyła się chuda ręka, która pokazała nam znak zwycięstwa albo znak pokoju – trudno było rozróżnić w tych ciemnościach – i znowu zniknęła”
(str. 142)

Podczas całej przygody z Jutrem, naliczyłam około sześć dosyć poważnych minusów i pięć potężnych plusów, które w magiczny sposób uratowały całą sytuację. Może zacznę od wad, bo one najbardziej rzucają się w oczy przy czytaniu.
Pierwszą z nich jest brak dialogów w niektórych momentach (mam na myśli m.in. transportowanie Lee do ich wspólnej kryjówki). Przez to w ogóle nie potrafiłam wyobrazić sobie całej akcji i dzielić z bohaterami emocje, a całość wyglądała… dziwnie, tak jakby robiły to maszyny, nie ludzie.
Drugi minus: totalny brak opisów postaci. Nic. Zero. Dowiedziałam się jedynie, że Corrie ma rude włosy i że ojciec Lee jest Tajlandczykiem, a jego matka Wietnamką – poza tym autor w ogóle nie przedstawił nam bohaterów. Za to ogromny minus, bo w końcu to oni odgrywają główne role w całym przedstawieniu, jakim jest wojna z tajemniczym wrogiem.  
Trzeci za brak większych opisów uczuć. W całej historii nastolatków z Wirrawee pojawił się wątek miłosny (odrobinę przesłodzony, ale o tym za chwilę), lecz odczułam, że jest to coś w rodzaju „Kocham cię i tylko tyle, a mówię to ponieważ coś leży mi na sercu i chcę, aby zrobiło mi się lżej”. Gdyby pan Marsden przywiązał większą wagę do przekazania emocji i czuć bohaterów, z pewnością stworzony przez niego romans zyskałby więcej kolorów i nie wypadłby tak marnie na tle innych książek.
Czwartą wadą są zbyt długie i „dojrzałe” przemówienia bohaterów. Spójrzmy prawie w oczy – kto w chwili zagrożenia i ryzyka śmierci zdobywa się na prawienie o poświęceniu oraz na wspominanie osobistych przeżyć, które nijak nie pomogą w całej sytuacji? Na takie rzeczy można pozwolić sobie, gdy zagrożenie chociaż na chwilę nie zmusza ich do ciągłej ucieczki. Zbyt długie dialogi nudziły i sprawiały, że czasami nie wiedziałam czego dana wypowiedź dotyczy.
Po piąte: autor na siłę chciał zrobić miłosny trójkącik. Ellie wplątała się w miłosne gierki z Lee, ale nie omieszkała wspomnieć o tym, że Homer, przyjaciel z dzieciństwa, który był dla niej jak brat, nagle zaczął jej się bardzo podobać i chyba się w nim zakochała. Zawiodłam się na panie Marsdenie – stworzył coś oryginalnego (pomimo tych wszystkich minusów), ale mimo to poszedł na łatwiznę i dołożył do tego non stop spotykany sercowy dylemat. Machnęłabym na to ręką, gdyby cały trójkącik miał ręce i nogi (tzn. naprawdę na niego wyglądał), lecz było to tylko coś w rodzaju „Nie wiem którego wybrać, ale wezmę chyba Lee, ponieważ Homer podoba się Fionie”. Bardzo mi się to nie podobało.
Ostatni, szósty minus: wcześniej wspomniane przesłodzenie. O dziwo każdy (z wyjątkiem Robyn) znalazł swoją drugą połówkę, co jest trochę nierealne i nieodpowiednie w obliczu rozpętanej wojny oraz zagrożenia.

„Wybaw mię, Panie, od człowieka złego, strzeż mnie od gwałtownika: od tych, którzy w sercu knują złe zamiary, każdego dnia wzniecają spory”
(str. 174)

Teraz czas na przyjemniejszą część, czyli plusy, które uratowały całą sytuację:
Pierwszy plus jest za naprawdę dobre opisy akcji i myśli (bez uczuć i bohaterów wymienionych w minusach tej książki). Podobały mi się one i sprawiały, że chętniej podchodziłam do lektury. Z pewnością są one mocną stroną autora.
Drugi plus za brak trudnych, niezrozumiałych słów, dzięki czemu tekst stawał się przejrzysty. To wraz z niesamowitym stylem pana Marsdena i jego wyobraźnią utworzyły niesamowitą historię. W tym miejscu plus powinien być naprawdę ogromny.
Trzeci: odpowiednio dobrana narracja. Jako że cała powieść stanowi tak jakby pamiętnik Ellie, Trzecioosobowa narracja zadecydowałaby o porażce powieści Johna Marsdena. Tymczasem pierwsza spisała się na medal, nie tylko ze względu na formę pamiętnika, ale również dlatego, że świetnie zgrała się z całokształtem.
Czwarty: epilog. Widać, że autor przywiązał do niego dużą wagę i postarał się o idealne zwieńczenie pierwszej części całego cyklu.
Piąty plus: naturalność bohaterów. Ubolewałam z powodu braku opisów postaci, ale w oczy rzucała się jedna ważna rzecz – pięcioro z nich (wyłączając Lee i Fi) wychowało się na wsi, wiedziało, co to jest ciężka praca, nie obce im były zbieranie ziemniaków, jazda traktorem, dbanie o bydło, chodzenie do kościoła i czytanie Bilbii. Dzięki temu stali się oni bardzo naturalni i realni. W większości przypadków spotykamy się z postaciami wychowanymi w dużym mieście, idealnymi, mądrymi – tutaj tak nie jest. Bardzo mi się to podobało.

„W życia znoju i chaosie
Jedna trwa zasada:
Cudze troski leczy dobroć,
A własne odwaga”
(str. 203)

Polubiłam Jutro, chociaż powieść ta miała kilka niewybaczalnych minusów. Kończąc epilog zaczęłam trochę tęsknić za całą przygodą z książką pana Marsdena. Przywiązałam się do bohaterów, do miejsca akcji i ciągle wspominałam wszystkie zdarzenia, które nieraz mroziły mi krew w żyłach. Może rozchwytywana przez 4 miliony fanów pozycja nie powala na kolana, ale dostarcza wielu niezapomnianych wrażeń i jest całkiem przyjemną książką na leniwe, już grudniowe, chłodne dni. Sięgnę po kontynuację; nie w tej chwili i nie w trybie natychmiastowym, ale z pewnością będę chciała jeszcze raz spotkać się z grupą przyjaciół walczących przeciwko tajemniczemu wrogowi.  

„Lojalność, odwaga, dobroć. Zastanawiam się, czy one też są wynalazkami człowieka, czy może po prostu są.”
(str. 270)


6/10           
    

17 komentarzy do “014. Walka na śmierć i życie. John Marsden - Jutro. Kiedy zaczęła się wojna”

  1. Wiesz, nawet Twoja recenzja nie zachęciła mnie, bym sięgnęła po tą książkę. :P.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jest zła ;) Jeżeli nie wymagasz wiele, to "Jutro" będzie świetną pozycją na nudę ;)

      Usuń
    2. książka jest super i pozostałe części też. a jeżeli się komuś książka nie podoba to niech chociaż nie nastawia innych krytycznie. proponuję żeby każdy sam przeczytał i ocenił...

      Usuń
  2. Czytałam "Jutro" i oceniłam je całkiem wysoko, jednakże nie mam ochoty na kolejne części..
    Pozdrawiam :d

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie czytałam, ale szczerze powiedziawszy skoro nie ma tam opisów uczuć, to nie dla mnie. Z bardzo są dla mnie istotne. Jak zawsze bardzo rzeczowa recenzja, co niezwykle mi się u Ciebie podoba. Pozdrawiam [taniec-ze-smiercia]

    OdpowiedzUsuń
  4. Spodziewałam się czegoś trochę lepszego. Hmm.. no na pewno nie rzucę się na nią z dzikim piskiem podniecenia. xD Nadal będzie czekać na swoją kolej "Książek, które Hell powinna zakupić przy najbliższym wypadzie do większego miasta."
    A teraz arcyważne pytanie. * Nachyla się w jej stronę i szepcze do ucha* Laylo masz śnieg? Bo u mnie go już trochę jest ^^

    OdpowiedzUsuń
  5. Planuję przeczytać ,,Jutro":) Lecz bez opisów postaci i uczuć, nie jestem pewna, czy książka stanie się numerem jeden na mojej liście.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. A mi seria Jutro bardzo przypadła do gustu:) Jest nawet jedną z moich ulubionych:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jeszcze się raczej zastanowię. Nie mówię jednak "nie" :D

    OdpowiedzUsuń
  8. mam chrapkę na "Jutro",a być może dostanę je pod choinkę! (zobaczymy czy Mikołaj pozytywnie rozpatrzy moją prośbę :P)

    pozdrawiam i wesołego Oczekiwania :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Mam wielką ochotę na tę książkę:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Po części zgadzam się z Twoją recenzją. Ale jednak "Jutro" ma w sobie coś. Coś, co nie pozwala pożegnać się z historią, tylko sięgnąć po kolejne tomy :) Moim zdaniem książka jest bardzo ciekawa, na pewno warta przeczytania, ale nie jest to ideał. :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  11. Jakoś nigdy nie miałam ochoty sięgnięcia po ten cykl.

    OdpowiedzUsuń
  12. Lubię tę serię, a I część oceniłam na pewno wyżej. Na razie skończyłam dopiero część czwartą i mam nadzieję, że w najbliższym czasie nadrobię, bo czytałam, że 5 część jest lepsza niż 3 (a 3 jest genialna :D).

    PS. Mogłabyś wyłączyć weryfikację obrazkową, jeśli to nie problem? :))

    OdpowiedzUsuń
  13. Od jakiegoś czasu "przymierzam" się do tej serii, ale zawsze inna książka "staje" mi na drodze

    OdpowiedzUsuń
  14. Książkę zakupiłam dosyć dawno, zaintrygował mnie jej opis, ciekawa fabuła..jednak do tej pory stoi na półce i czeka aż po nią sięgnę. Muszę w końcu się jakoś za nią zabrać, bo widzę, że jest interesująca :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Ja tam jestem pod ogromnym wrażeniem całej serii. Mam wszystkie części ,które czytałam dosłownie jednym tchem. Książki Marsdeena są inne niż większość książek dla nastolatków. Nie ma w nich zbyt dużo dialogów tylko przeważają w nich przeżycia wewnętrzne Ellie. Są ludzie ,którzy są zakochani w tej serii ,ale są też tacy ,którzy wprost nie mogą na nią patrzeć.

    OdpowiedzUsuń

Będę wdzięczna za komentarz pozostawiony pod tym postem. Śmiało wyraź swoje zdanie - jeśli moja recenzja/artykuł są do bani, napisz. Powiedz, co Ci się nie podoba, co robię źle, a ja nad tym popracuję.
Uprzedzam - jeśli chcesz napisać tylko "super, świetna recenzja", podaruj sobie. Wolę mieć mniej komentarzy, a rozbudowanych i odnoszących się do treści, niż mnóstwo z kilkoma pozytywnymi słowami.
Dziękuję!