Tydzień spędzony w domu (z kaszlem i bólem gardła) pozwolił mi nadrobić zaległości w czytaniu i tak oto do półeczki "Przeczytane" dołącza Żelazny cierń Caitlin Kittredge. Nie spałam do drugiej-trzeciej w nocy, żeby przeczytać "jeszcze jeden rozdział". Jaka jest moja opinia powieści pani Kittredge? Zobaczcie sami ;)
Tytuł: Żelazny cierń
Autor: Caitlin Kittredge
Data premiery: 4 kwietnia 2012r.
Wydawnictwo: Jaguar
Ilość stron: 456
Żelazny cierń Caitlin Kittredge trafił do mojej
biblioteczki w kwietniu br. Po opisie na odwrocie książki stwierdziłam, że
zapowiada się naprawdę ciekawa zabawa – powieści z nutą steampunku przyjmuję z
otwartymi ramionami. Tak więc pierwsza część Żelaznego kodeksu powędrowała na półkę, grzecznie czekając na swoją
kolej, która w końcu nadeszła. Nie powiem, iż nie czekałam na spotkanie z tą
książką. Ba, liczyłam ile pozycji zostało mi do przeczytania przed Żelaznym cierniem! O tym, jak wyglądało
spotkanie ze światem nastoletniej dziewczyny, pełnym maszyn, parowych silników
i potężnych mostów dowiecie się w tej recenzji.
„Znaleźliśmy się na cmentarzysku starych
pociągów, pośród rdzewiejących węglarek i wagonów sypialnych, czekających na
lokomotywy, które miały nigdy nie nadjechać.” (str. 64)
Aofie ma piętnaście lat i jest uczennicą
Akademii Maszyn. Obliczenia matematyczne są dla niej najczystszą przyjemnością,
a inżyniera wymarzonym zawodem. Pomimo tego, że jej matkę zamknięto w szpitalu
psychiatrycznym dla ludzi zarażonych wirusem, a brat uciekł w dzień jego
szesnastych urodzin i wysyła do niej krótkie liściki, dziewczyna z podniesioną
głową idzie przez życie mając u swojego boku najlepszego przyjaciela Cala. Niestraszne jej są odzywki zgorzkniałych nauczycieli czy też chodzenie wieczorem
po ulicach Lovecraft, gdzie grasują ghule, dzierzby oraz inne efekty uboczne
świata maszyn. Kłopoty zaczynają się, gdy Conrad wysyła do Aofie krótką, lecz
treściwą wiadomość:
„Pomocy”.
Bez dłuższego zastanowienia postanawia pomóc
bratu, chociaż zupełnie nie wie jak. Razem z Calem wymyka się z Akademii,
rozpoczynając długą, niebezpieczną podróż do rezydencji jej ojca, Graystone.
Udaje im się tam dotrzeć dzięki pomocy przewodnika ze Złomowiska, Deana
Harrisona, który zna każdy zakamarek Lovecraft, jak i tereny poza ogromnym
miastem.
Tak w skrócie wygląda historia Aofie i jej
towarzyszy.
„Dobry inżynier trzyma się projektu,
przynajmniej dopóki go nie sprawdzi i nie przekona się, że jednak kryje się w
nim jakaś wada.” (str.
71)
Najpierw na celownik pójdą… bohaterowie!
Myślę, że to oni tak naprawdę decydowali o tym, czy czytelnik z chęcią lub
dystansem podchodził do lektury. Muszę przyznać, iż pani Kittredge wyszli oni
perfekcyjnie, bo każdy był inny, dzięki czemu od razu polubiłam Żelazny cierń. Jeszcze takiej gamy
różnych charakterów, zainteresowań i osobistych przeżyć nie spotkałam w żadnej
innej książce. Aofie była dziewczyną twardo stąpającą po ziemi, która z
początku nie wierzyła w magię, miała głęboko w poważaniu heretyckie brednie i
ufała nauczycielom oraz władzom mówiącym, że tylko nauka jest w stanie utrzymać
świat w ryzach, a to dzięki Wielkiemu Budowniczemu. Ciemnowłosa dziewczyna
znana z rozsądnego myślenia i sprytu miała w sobie tyle odwagi, że z pewnością
mogłaby zawstydzić każdego przedstawiciela płci męskiej. Cal stanowił jej
zupełne przeciwieństwo: był wysokim, chudym, niezdarnym, blondwłosym chłopcem o
wielkim, złotym sercu. Pokochałam go za ogromne poświęcenie dla przyjaciółki i
za tą jego słodką niezdarność. Nie przeszkadzało mi nawet to, że winę za dziwne
zachowanie Aofie cały czas zwalał na płynącego w jej żyłach nekrowirusa i nie
chciał uwierzyć w jej zdolności oraz to, iż ciągle namawiał ją do powrótu do
Akademii. Jego „Wracajmy już do domu” oraz „To nie był dobry pomysł, Aofie”
poruszały moje serce bardziej, niż wyznania miłości z przesiąkniętej romansem
powieści. Ten bohater długo zapadł mi w pamięci. Do tej pory nie potrafię
przestać wyobrażać sobie krzywego uśmiechu Cala i włosów koloru słomy.
Teraz czas na przewodnika – Deana Harrisona.
On również sprawił, że nie mogłam oderwać się od książki nawet na kilka sekund.
Z pewnością jest to typ chłopaka, o którym marzy większość dziewcząt –
zadziorny, arogancki, pewny siebie (aż za bardzo). Dean właśnie taki był, ale
na swój lepszy, zdecydowanie bardziej czarujący sposób. Nawyki takie jak
palenie papierosów bądź komentowanie nawet najgorszych sytuacji sarkastycznymi
odzywkami zrobiły z niego bardzo prawdziwą, realną postać (którą, na
marginesie, po raz kolejny się zauroczyłam)
Na uwagę zasługuje również Bethina. Ta skromna
pokojówka w Graystone wprowadziła do powieści
dużo światła i kolorów. Jej skromność i strach były absolutnie szczere!
Tak miłej osóbki nigdy nie spotkałam ani w realnym świecie, ani w tym
książkowym.
„Pewnego szczególnie wietrznego styczniowego
poranka most wyzionął ducha, pociągając ze sobą w nurt Erebu dwudziestu jeden
nieszczęśników. Wyrokiem miejskich władz żelazo wydobyto z rzeki i przekuto w
kościec nowego, mocniejszego i bardziej praktycznego mostu Josepha Straussa.
Oczywiście krążyły wśród ludzi plotki, iż w linach nowej konstrukcji wciąż można
usłyszeć uwięzione wrzaski dwudziestu jeden ofiar katastrofy, zwłaszcza kiedy
wiatr wieje od wschodu.”
(str. 84)
W podróż z Aofie wyrusza Cal, a po kilku
stronach dołącza Dean, wobec tego można spodziewać się sercowego dylematu
dziewczyny, co często spotyka się w powieściach. Nie raz było tak, iż najlepszy
kolega nagle stawał się wielką miłością. Zastanawiałam się, kiedy Cal
przestanie być przyjacielem Aofie i pokaże swoją skrywaną przez dwa lata
miłość, a tu okazało się… że pani Kittredge wcale nie wybrała oklepanego już
schematu. Cal pozostał przyjacielem Aofie, Dean przerodził się z przewodnika w
kogoś więcej. Punkt dla autorki za brak przewidywalności. W dodatku pani Caitlin
tak poprowadziła wszystkie zdarzenia i rozwinęła kiełkujące między stronami
wątki, że czytałam Żelazny cierń z
szeroko otwartymi oczami. Do tej pory nie potrafię uwierzyć i pogodzić się z
pewnymi rzeczami… Niekiedy ostatkiem sił powstrzymywałam łzy.
Ponad to Caitlin Kittredge stała się dla mnie
mistrzynią narracji pierwszoosobowej. Po raz pierwszy czytałam tak dobrze
ubraną w słowa książkę (co w połowie jest sukcesem tłumacza)! Ani razu nie
odlatywałam myślami do innych książek, non stop wyobrażałam sobie każdy
szczegół, próbowałam dzielić emocje głównej bohaterki i naprawdę odczuwałam to,
co ona. Kolejny punkt za rewelacyjną narrację. Dodajmy do tego świetny styl
autorki, a otrzymujemy naprawdę dobrze napisaną powieść. 456 stron samej
przyjemności!
„ – Jakim żywiołem władał twój ojciec?
- Chyba ogniem – przypomniałam sobie ustęp o strachulcu
i jego spaleniu. – Nie wyrażał się jasno.
Dean uniósł brew.
- I myślisz, że ty też? Przydałabyś się do
rozpalania w kominku.” (str.
226)
Może dość tych pochwał? Pasowałoby zająć się
wadami, których było bardzo mało. Właściwie tylko jedna – zakończenie.
Spodziewałam się jakiegoś emocjonującego,
zapierającego dech w piersiach zwieńczenia pierwszej części Żelaznego kodeksu, ale odrobinę zawiodłam
się. Nie powiem, że nie było zaskakujące – to, co stało się na końcu wprawiło
mnie w ogromne zdziwienie – lecz odczuwałam po tym swego rodzaju pustkę,
niedosyt. Mam nadzieję, że druga część zacznie i skończy się tak, że czytelnik
długo będzie to pamiętał.
Dalej nie potrafię uwierzyć w to, co stało się
pod koniec przygody z Żelaznym cierniem…
Świat stworzony przez Caitlin Kittredge to
ogrodzony murem teren pełen pułapek, ciemnych zakamarków i pracujących maszyn,
które wyrzucają w powietrze kłęby pary. Z pewnością bałabym się żyć w nim,
dlatego podziwiałam Aofie za jej siłę i determinację, dzięki którym osiągnęła
tak wiele oraz zaszła tak daleko. Do tej pory steampunk kojarzył mi się z
XIX-wiecznym Londynem, gdzie powietrze było przesiąknięte pyłem węglowym –
dzięki powieści pani Kittredge do mojej wizji doszło objęte władzą Greya Dravena
oraz Nadzorców Lovecraft.
„ – Tremaine tłumaczył, że klątwy nie
zlikwiduje nic z Krainy Cierni, a czego tam brakuje?
- Poczucia humoru? – podsunął przewodnik.” (str. 342)
Nie przedłużając:
Żelazny cierń to idealna pozycja dla tych, którzy chcą
spotkać się z czymś innym. Zero nudy czy przewidywalności. Od tej pory wszelkiego
rodzaju maszyny, tryby, silniki oraz przekładnie przypominają mi niesamowitą
przygodę z fantastycznymi postaciami stworzonymi przez panią Caitlin.
Trzymająca w napięciu powieść pokazuje życie w cieniu rozwijającej się techniki
z innej, gorszej strony. Pozycja mile widziana na półce, najlepsza zabawa
gwarantowana.
„Nie podzielałam jego uwielbienia dla
cmentarzy. Nie interesowałam się umarłymi. Żywi ludzie byli o wiele gorsi.” (str. 300)
Mmmm, chciałabym przeczytać i mieć Żelazny Cierń. I ciesze się, że Cię zaskoczyłam :D:D:D Lubię zaskakiwać ludzi, oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło!
Mam tę książkę z wymianki i nie mogę się doczekać aż ją przeczytam! :D
OdpowiedzUsuńBardzo chcę ją przeczytać, a Twoja recenzja mnie dodatkowo zachęciła:)
OdpowiedzUsuńFajny pomysł z tą playlistą po prawej. Pomyślę o czymś takim u siebie:)
Jej tyle mi o niej opowiadałaś, a teraz ta recenzja. Kurde ja muszę ją przeczytać! Oczywiście w mojej bibliotece nie ma. ;c No cóż Cal <3 będzie musiał trochę poczekać...
OdpowiedzUsuń"– Jakim żywiołem władał twój ociec?" ociec? Nie popełniłaś tutaj literówki? Nie powinien być ojciec?
Ach ty, Hellu mały xD Popełniłam :D Dziękuję :D
UsuńMam w planach, zwłaszcza po tak pozytywnej recenzji! :)
OdpowiedzUsuńKsiążka mnie oczarowała. Nie mogę się doczekać kolejnych tomów, o ile w ogóle wydawnictwo postanowi je wydać :(
OdpowiedzUsuńA jest taka możliwość, że nie wydadzą kontynuacji "Żelaznego ciernia"? Słyszałam tylko tyle, że być może wydawnictwo Otwarte nie zdecyduje się na kolejną część "Dziewczyn z Hex Hall" :c
UsuńZostałaś nominowana do Liebster Blog ♥. Więcej szczegółów na moim blogu! :)
OdpowiedzUsuńJakby to tak określić w dwóch słowach.. Muszę przeczytać!
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawie zapowiadająca się książka i na pewno wpiszę ją na listę oczekujących. Wprawdzie nie za bardzo przepadam za takim maszynowym środowiskiem, ale opinie na temat kreacji bohaterów mnie zachwyciły. Kurcz e i znowu nie mam czasu, by czytać. Eh... No nic, pozdrawiam serdecznie [taniec-ze-smiercia]
OdpowiedzUsuń