Witam, witam!
Jako że panoszący się dookoła wirus dopadł i mnie, przez co kilka dni spędzę w domu, daleko od szkoły, zyskałam dodatkowy czas na czytanie książek ^^ Dokończyłam Strąconych Gwen Hayes i zaczęłam przygodę z Żelaznym cierniem pani Caitlin Kittredge :) Zapraszam również do wzięcia udziału w Konkursie Z Wyobraźnią! ^^ To tyle z mojej strony ;) Teraz czas na recenzję ;)
009. Czarna róża na poduszce. Gwen Hayes - Strąceni
Tytuł: Strąceni
Autor: Gwen Hayes
Data premiery: 12 lipca 2011 r.
Wydawnictwo: Amber
Ilość stron: 320
Piękna
okładka, dobre opinie czytelników, przyjemna dla oka szata graficzna – to tylko
wygląd zewnętrzny, a jakie jest wnętrze tej książki? Czy podczas czytania
czytelnikowi szybciej bije serce? Czy buzują w nim emocje? Czy nie może
doczekać się kolejnego rozdziału? Czy nie może oderwać się od powieści Gwen
Hayes? Zastanawiałam się nad odpowiedziami do tych pytań dosyć długo, ale z
przykrością stwierdzam, że nie są one ani trochę pozytywne.
Z
podobnym opisem spotkałam się przy Porzuconych
Meg Cabot – nieziemsko przystojny chłopiec ze snów, którym jest zauroczona
główna bohaterka, odtrąca ją na jawie, ale śni jej się co noc i dopiero wtedy
mogą swobodnie rozmawiać. Temat dosyć często używany, przez co już mało
oryginalny. Z tą książką też długo zwlekałam, lecz postanowiłam w końcu ją
przeczytać. Po ujrzeniu kilku całkiem przyjemnych recenzji, optymistycznie
nastawiona do Strąconych (a to dzięki
wcześniejszej lekturze, Córce dymu i
kości), otworzyłam na pierwszej stronie, szybko przemknęłam przez pierwszy
rozdział, później drugi, trzeci, czwarty i niespecjalnie zachwyciłam się nimi.
Co mi się podobało w Strąconych?
Będę
zołzą dla miłośników powieści Gwen Hayes, jeśli powiem, że nic. Niestety, taka
brutalna prawda. Pomijając wątek snów, odpychania za dnia i pogaduszek nocą,
nie pojawiło się tam nic, co wyróżniłoby tą książkę spomiędzy stosu innych (nie
licząc naprawdę ładnej okładki, ale mówimy tu o treści). Jedyną rzeczą, która
sprawiła, że choć trochę zainteresowałam się Strąconymi, to kilka ostatnich rozdziałów przedstawionych z
perspektywy Hadena. W tym miejscu stawiam malutki plusik, który i tak zostanie
zgładzony przez minusy.
Co mi się nie
podobało w Strąconych?
Po
pierwsze: schematyzm! Walczę z tym w prawie każdej recenzji, ale i tak często
spotykam się z nim. Tradycyjny obraz – nowy w szkole, mega przystojny,
uwodzicielski, kusi ją w snach, odpycha na jawie, potem są razem, mają kryzys w
związku, on znika, ona rozpacza, następnie on znów się pojawia ale ona jest
odmieniona, itd. Nic nowego, nie ma powiewu świeżości czy burzy pomysłów. Ot,
tak napisana książka, która nie niesie żadnego przesłania czy mądrości. Schematyzm
tyczy się również znajomych Thei. Ma ona dwie przyjaciółki, Donny i Amelię. Jak
to w schematyzmie bywa, jedna jest tą, która zna się na wszystkim (począwszy od
przyjaźni damsko-męskich, a kończąc na plotkach i modzie), z kolei druga to
istna oaza spokoju.
Po
drugie: nadopiekuńczość (a raczej rządy) ojca Thei. Może i bał się o swoją
córkę, chciał ją wychować na rozsądnie myślącą kobietę, załatwiał jej lekcje
gry na skrzypcach, wzywał projektantów mody i wnętrz, ale ta jego zaborczość,
chęć trzymania jej pod ojcowskim kloszem i chłód w relacjach córka-ojciec
wydały mi się strasznie, strasznie sztuczne i nierealne.
Po
trzecie: miłość. Nie odczułam jej tak, jak w innych książkach. Tutaj pojawia
się chłopiec z piekła, Theia natychmiast czuje, że się w nim zakochała, jest
zupełnie nim zauroczona, ciągle myśli o nim, marzy, aby go dotknąć, pocałować,
ale to też było sztuczne, bardzo. Jest gotowa iść za nim do Podziemi, stanąć
przed jego matką… Zupełnie nie potrafiłam skupić się na wątku miłosnym. Nie miał
on dla mnie większego sensu. Tak, jestem wymagająca, ale mimo to uważam, że na
prawdziwą miłość powinno zostać poświęcone trochę więcej stron. Oto kolejny
minus.
Po
czwarte: zero emocji. Przewracałam kolejne kartki, myślałam „Kiedy coś się
zacznie dziać?”, zastanawiałam się, czy skończę tą książkę jutro, czy może
dzisiaj… I tak minęło mi sto stron. Okazało się, że działo się wtedy wiele
rzeczy, lecz krótkie, mało emocjonujące opisy nie pozwoliły mi skupić się na
treści. Słabą stroną autorki był właśnie przekaz.
I
tak do końca książki.
Niektórzy
na portalach internetowych wychwalają styl pani Hayes. Nie wiem czemu. Mnie
osobiście nie powalił na kolana. Ani styl, ani narracja w pierwszej osobie.
Cztery
minusy, jeden plus. Jaka ocena końcowa?
Strąceni
nie będą odpowiednim wyborem dla czytelnika, który ma za sobą kilka
zdecydowanie lepszych pozycji, ale kto wie? Może akurat Wam się to spodoba.
Mnie nie zachwyciła powieść pani Hayes. Co prawda kościotrupy czy też zszywane
panny w Podziemiach przypadły mi do gustu (bo lubię takie straszne, mroczne
postacie) to jednak reszta wypadła bardzo słabo na tle innych książek, do
których autorki wkładały zdecydowanie więcej poświęcenia. Pierwszoosobowa
narracja i „prawdziwa miłość” nie uratują sytuacji.
To
nic, że na różnych stronach piszą, iż okładka Strąconych zajęła drugie miejsce w USA wśród najładniejszych
okładek roku. Liczy się to, czy autor potrafi porwać czytelnika do swojego
świata i sprawić, że będzie on codziennie wspominał jego książkę.
Strąceni
to lekka powieść na jesienne, skąpane w szarości dni, w sam raz do zabicia
czasu. Można, ale nie trzeba ją przeczytać. Nic nie stracicie, biorąc do rąk
dzieło Gwen Hayes, lecz również nic ze zyskacie. Z pewnością będzie to strzał w
dziesiątkę dla początkujących czytelników.
Tyle
z mojej strony.
5/10
9 komentarzy do “009. Czarna róża na poduszce. Gwen Hayes - Strąceni”
Będę wdzięczna za komentarz pozostawiony pod tym postem. Śmiało wyraź swoje zdanie - jeśli moja recenzja/artykuł są do bani, napisz. Powiedz, co Ci się nie podoba, co robię źle, a ja nad tym popracuję.
Uprzedzam - jeśli chcesz napisać tylko "super, świetna recenzja", podaruj sobie. Wolę mieć mniej komentarzy, a rozbudowanych i odnoszących się do treści, niż mnóstwo z kilkoma pozytywnymi słowami.
Dziękuję!
"Strąconych" czytałam, kiedy jeszcze zbyt wysokich oczekiwań nie miałam. Tak więc, wtedy mi się podobało, ale coś czuję, że gdybym za tę książkę zabrała się teraz, moja ocena już taka śliczna by nie była...
OdpowiedzUsuńŁe mam lenia i nie chce mi się być kreatywnym. xD No i na avatar się zdecydować nie mogę ^^ xD Co mogę rzec o recenzji? "Porzuceni" bardzo źle mi się kojarzy. No i zawsze jednak się ciebie słucham, bo jesteś moim guru jeśli chodzi o książki ^^ A więc pewnie po tą nie zasięgnę. Tym bardziej, że nie lubię tego typu facetów. Wiesz ja kocham takich Komputerowych, mamroczących, chudzielców. ^^ :D
OdpowiedzUsuńA mnie "Strąceni" bardzo przypadli do gustu. Z książki wiało makabrą, klimat utrzymany był w kolorach grozy, a autorka wykazała się niezłą fantazją. Język był bardzo obrazowy, sugestywny i emocjonalny, przez co łatwo było "oswoić" się z bohaterami i... no, cóż, polubiłam ich. Dwójka głównych bohaterów była różna jak ogień i woda. Inaczej niż Tobie, bardzo spodobał mi się wątek miłosny. Oboje igrali ze sobą, podchodzili bliżej, żeby zaraz uciec. A senne koszmary i demoniczny świat snu był wspaniałą oprawą dla tego wszystkiego, co rozgrywało się na kartkach.
OdpowiedzUsuńTak więc mam zupełnie inną opinię, ale myślę, że to trochę dlatego, że jestem wieczną romantyczką zakochaną w takich mrocznych, odrobinę przerażających historiach i dziwnych, makabrycznych wizjach świata:)
Kwestia gustu, prawda? :D Każdy woli inne powieści ^^ Jeżeli spodobali Ci się "Strąceni", to może przypadliby Ci do gustu "(Nie)Umarli"? ^^
UsuńWidzę nie za dobrą recenzję, ale mimo to chciałabym się o tym przekoanć na własnej skórze :D
OdpowiedzUsuńByć może Tobie się spodoba ^^ Życzę miłej lektury ;)
UsuńCzytałam i widze, że też nie sądzisz, że to najlepsza lektura, a przeciętna lekka i najwyżej odprężająca :) Czytało mi sie ja przyjemnie, jednak już z niej praktycznie nic nie pamiętam ;)
OdpowiedzUsuńzostałaś nominowana ;* http://my-love-is-your-lovee.blogspot.com/2012/11/libster-blog.html
OdpowiedzUsuńHmm powiem szczerze, że od obecnych powieści tego typu ja nie oczekuję w ogóle zbyt wiele. Pewnie dlatego częściej sięgam choćby po Dumasa czy Le Fanu. Schematyzm... Ciężko go teraz uniknąć i w sumie nie tym mnie odstraszyłaś od tej książki. Zraziły mnie szczątkowe opisy i ten brak emocji. Ja wprost uwielbiam zagłębiać się w uczucia bohaterów i jak tego nie ma, to książka jest dla mnie spalona. Recenzja bardzo ładna, naprawdę profesjonalna, co bardzo mi się podoba. Pozdrawiam [taniec-ze-smiercia]
OdpowiedzUsuń