Tytuł oryginału: Meet me at the cupcake cafe
Autor: Jenny Colgan
Seria/cykl: --
Data premiery: 20 czerwca 2013
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Liczba stron: 496
Issy ma 31 lat,
cudownego dziadka Joe, najlepszą przyjaciółkę, przystojnego kochanka (w dodatku
jest to szef!) i pewien problem – traci pracę, a zwalnia ją właśnie jej
chłopak. 31 lat, brak pieniędzy, kredyt i zero perspektyw na życie to nie
bajka, prawda?
Jak
można zapomnieć o byłym chłopaku i wrednych kolegach z pracy? Piec ciasta i
babeczki! Issy znana jest w swojej dzielnicy dzięki cudownym wypiekom. Zachwalana
przez znajomych postanawia zrobić śmiały, lecz ryzykowny, krok i otwiera
cukiernię.
Nowi
znajomi, piękna, wymarzona cukiernia i jedyne w swoim rodzaju przepisy? Pół
sukcesu.
Popularność,
nowa miłość i uśmiech na twarzy ludzi pogrążonych w codziennej gonitwie, którzy
wstępują na kawę i ciastko? Sukces!
Mina
byłego chłopaka, kiedy widzi, że jednak udało ci się? Bezcenne!
Przyznajcie
sami, że czasami dla odpoczynku i relaksu warto przeczytać lekką,
niezobowiązującą lekturę; taką, która nie wedrze się do czytelniczego życia i
nie umości się w książkowej duszy. Spotkajmy
się w kawiarni zaliczyłam właśnie do takiego rodzaju książek. Sprawę
postawiłam jasno: chcę się pośmiać, odpocząć i zabawić. Wszystko wskazywało na
to, że powieść pani Colgan zrobi to, o co prosiłam. Niestety – stało się trochę
inaczej. Gdybyście widzieli moje zdziwienie, kiedy zamknęłam książkę…
Akcja
powieści rozwija się stopniowo. Issy poznajemy wtedy, kiedy (jeszcze) ma
chłopaka – swojego szefa – i pracę, a co za tym idzie – świetne życie.
Obserwujemy drobne potknięcia firmy, sytuację Issy, jej relacje z szefem
(trochę zaawansowane), aż w końcu jesteśmy świadkami utraty przez główną
bohaterkę pracy w dużej korporacji. Uważam, że pani Colgan bardzo dobrze
zrobiła, nie przechodząc od razu do rzeczy. Dzięki temu mamy idealne porównanie
„tamtego” życia Issy i tego, które dopiero rozpocznie się na dalszych stronach
powieści. Prawidłowo rozwijającą się akcję uważam za duży plus.
Źródło |
Może
powiem coś o bohaterach. Issy, jak wiadomo, traci pracę i postanawia rozpocząć
nowy etap w swoim życiu. Jej reakcje na różne sytuacje były bardzo prawdziwe i
nie chodzi mi o wywieranie emocji na czytelniku, lecz o jej zachowanie:
zdenerwowanie w pierwszych dniach funkcjonowania kawiarni, chęć zaimponowania
klientom, załamanie z powodu złośliwości konkurencji, itp. Ale jeśli chcemy
wziąć pod uwagę charakter tejże postaci, to żadnych rewelacji nie dostrzegłam.
Issy to typowa bohaterka romansów – zabiegana, mająca najlepszą przyjaciółkę i
bardzo nieśmiała w towarzystwie kandydata na chłopaka. Chociaż Issy nie
wydawała mi się szczególnie interesującą i wyróżniającą postacią, polubiłam ją
za wszystko.
Miłym
zaskoczeniem okazał się Austin. Myślałam, że nowy chłopak Issy będzie
wysportowanym przystojniaczkiem o idealnym uzębieniu, tymczasem Austin okazał
się… przeciwieństwem – nie jakimś wielkim, ale przeciwieństwem. Tych
najprzyjemniejszych rzeczy nie będę zdradzać – wszystko się dowiecie, jeśli
tylko przeczytacie Spotkajmy się w
kawiarni!
Ogólnie
rzecz biorąc bohaterowie są trochę schematyczni, ale nie jakoś boleśnie –
niektóre przewidywalne zachowania były całkiem przyjemne jak na schemat (a
wiecie, że schematu nienawidzę). Ponad to miło było spotkać kogoś, kto miał
bardzo prosty system myślenia.
Jedyne,
co przeszkadzało mi w lekturze i spowodowało mały zawód pod koniec przygody z
Issy, to mały wątek miłosny. Taki absurd – romantyczna powieść z małym
wątkiem
miłosnym, za to z większą ilością problemów bohaterów. Któryś raz z kolei
spotykam się z książką, która została zaliczona do literatury kobiecej (czy
też, jak wolicie, romantycznej), ale miłości było w niej jak na lekarstwo. Czy
tak ma być w podobnych książkach? Jak dla mnie „romantyczna” odnosi się do
dużej ilości miłości w książce. Nie powiem, że w Spotkajmy się w kawiarni nie było wątku miłosnego, bo był, tylko
że… nie tak dużo i to jest chyba największy minus. Oczekiwałam czegoś
przyjemnego, co będzie wywoływało rumieniec na twarzy i uśmiech na ustach;
pierwsze kroki, nowa znajomość, randka, itp. Tymczasem… Było tego za mało.
Źródło |
Niewielką
ilość wątku miłosnego zastępuje wielowątkowość – kolejny znak rozpoznawczy powieści
romantycznych. Na brak wątków pobocznych nie wolno narzekać! Chociaż nie mamy
bezpośredniego wglądu w życie Heleny, Joe’ego, Caroline czy Pearl, to i tak
poznajemy historię każdego z nich i śledzimy ich losy. Według mnie jest to
kolejna bardzo mocna strona Spotkajmy się
w kawiarni. Uwielbiam wielowątkowość – wiem wtedy, że przy tej lekturze nie
będę się nudzić!
Podsumowując:
Spotkajmy
się w kawiarni miała nie wkraść się do mojego serca.
„Miała”, ponieważ wkradła się. Jak na lekką lekturę zrobiła na mnie bardzo
dobre wrażenie i jestem ucieszona z tego, że mogłam spędzić przy niej czas. Czy
polecam? Oczywiście. Wymagający mogą trochę się zawieść na historii Issy, ale
poszukiwacze przyjemnej lektury na jeden wieczór nie pożałują swojego wyboru.
8/10
Lubie lekkie, ale ambitne lektury, a ta taka jest :) Mysle, ze nie ma na co czekac :)
OdpowiedzUsuńNie czytałam jeszcze, ale fascynuje mnie od dawna:)
OdpowiedzUsuńOd takich lektur nie wymagam nie wiadomo czego. Jedynym oczekiwaniem jest dobra zabawa i odprężenie się, a podejrzewam, że w tym przypadku można doświadczyć i jednego, i drugiego.
OdpowiedzUsuńJakoś nie widzi mi się by było to książka dla mnie.
OdpowiedzUsuńMoże mi się spodobać, jeśli się na nią natknę, to z chęcią przeczytam.
OdpowiedzUsuńDzięki wydawnictwu sama miałam okazję przeczytać tę książkę. I nie powiem, bardzo mi się spodobała. Przyjemnie spędziłam przy niej czas :)
OdpowiedzUsuńRozejrzę się w niedługim czasie za tą pozycją. ;) Wydaje się być naprawdę bardzo ciekawa.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło!
D. :)