Tytuł oryginału: Dancing on broken glass
Autor: Ka Hancock
Data premiery: 7 lutego 2013r.
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 608
Oboje przeżywają
swój własny koszmar: nad nią ciąży rodzinna klątwa raka piersi, on zmaga się z
chorobą afektywną dwubiegunową. Pomimo wad genetycznych, ponurej przeszłości i
niekoniecznie dobrych wizji na przyszłość dają sobie szansę. Jednak aby coś zyskać,
trzeba coś stracić – w tym wypadku jest to możliwość posiadania dzieci. Pomimo
tego są szczęśliwi, radośni i szaleńczo w sobie zakochani. Miłość nie traci na
sile nawet po jedenastu latach bycia razem.
Życie
chce inaczej. Ułożone po ślubie zasady ich małżeństwa przestają obowiązywać
Lucy i Mickeya, kiedy dowiadują się, że dziewczyna jest w ciąży. Tak jak przed
jedenastu laty, tak teraz muszą na nowo zdefiniować swój związek.
Chciałam
odpocząć od romansów paranormalnych i przeczytać coś innego. Szukałam lektury,
która mogłaby wciągnąć mnie do świata i nie wypuścić z niego przez długi czas.
Kiedy w zapowiedziach ujrzałam Tańcząc na
rozbitym szkle, wiedziałam, że po prostu muszę przeczytać tą książkę. Opis
zupełnie mnie oczarował, nie wspominając już o tytule i ciekawej okładce. Jak
wypadło moje spotkanie z debiutancką powieścią pani Hancock? Nie wiem jak ująć
to w słowa. Może najprościej: rewelacyjnie.
Na
początku zastanawiałam się, jak autorka sprosta ułożonej przez nią historii. W
końcu temat nie jest łatwy. Mamy dwóch bohaterów, oboje wiedzą, co to jest
cierpienie i ból, ich przyszłość jest pod znakiem zapytania, a do tego pojawia
się dziecko. Posiadanie maleństwa to ogromna odpowiedzialność oraz poświęcenie,
a przecież sami ze smutkiem musieli dopisać do swojego regulaminu punkt
„Żadnych dzieci”. Pozwoliłam, aby pani Hancock swoim magicznym, lekkim i
wciągającym stylem oraz niesamowitą grą słów wprowadziła mnie do wykreowanego
przez nią świata.
Mogę
tylko podziwiać wykreowaną przez autorkę Lucy; kobietę zdeterminowaną, silną i
nieustraszoną. Pomimo bardzo przerażającej choroby męża zostaje z nim i
obiecuje podążać tą samą drogą – drogą wyboistą, pełną ostrych zakrętów,
kamieni, stromą i niebezpieczną. To samo tyczy się Mickeya, który za wszelką
cenę chciał walczyć ze swoimi wewnętrznymi demonami. I któż mógłby pomyśleć, że
takie małżeństwo może przetrwać?
Pani
Hancock świetnie wykreowała również postaci drugoplanowe. Każda z trzech sióstr
ma zupełnie innych charakter. Lily cieszy się ze szczęścia bliskich osób jak ze
swojego i jest największym oparciem Lucy. Główna bohaterka, jak wcześniej
wspomniałam, nie boi się ani zagrażającego jej raka piersi, ani choroby
ukochanego, z kolei Priscilla to kobieta sukcesu dążąca do ostatecznej
perfekcji. W relacjach między siostrami można zauważyć ogromną miłość. Za
bohaterów daję ogromnego plusa.
„Roześmiałam się, ponieważ mieliśmy
już małą kolekcję podobnych drobiazgów. I każdy z nich symbolizował kolejną
burzę, która nas nie zniszczyła, dlatego były takie ważne.”*
(str.
149)
Dzięki
dwóm różnym punktom widzenia (Lucy i Mickeya) możemy bliżej poznać całą
sytuację. Świat z perspektywy Mickeya zostaje przedstawiony jako notatki w jego
dzienniku, zaś Lucy pełni rolę narratorki. Autorka postanowiła przybliżyć nam
również losy bohaterów podczas ich wzajemnego poznawania się. Taki zabieg
bardzo mi się spodobał, bo od samego początku jesteśmy świadkami wszystkich
nieszczęść, które Lucy i Mic przeszli razem – pierwszy atak Mickeya, walka z
rakiem Lucy, śmierć obojga rodziców sióstr, chwile zwątpienia oraz radości.
Z
przedstawieniem miejsca akcji autorka również poradziła sobie na medal. Miejsce
urodzenia panien Houston – Brinley – to
mała mieścina nad morzem. Tam wszyscy się znają. Obraz przytulnego miasteczka
pełnego znajomych ludzi stanowi naprawdę miły dodatek do cudownej historii Lucy
i Mickeya, bo w naprawdę trudnych chwilach to właśnie ci mieszkańcy Brinley
będą przy państwie Chandler. W tym miejscu również wielki plus.
Nie
jest to powieść, w której dominują seks, zdrady i wszystkie inne
charakterystyczne dla XXI wieku „dodatki”. Tutaj spotkacie tylko najczystszą
miłość, oddanie, poświęcenie oraz potwierdzenie słów, że śmierć ani cierpienie
nie jest w stanie zniszczyć zakochanych w sobie ludzi. Jesteśmy świadkami tylu najróżniejszych
chwil w życiu Lucy i Mickeya, w których zawsze trzymali się razem i walczyli o
siebie, że nie jest możliwe to, iż tych dwoje mogłoby żyć osobno. Od dawna nie
spotkałam książki, w której wyrazy miłości potrafiłyby tak chwycić za serce
oraz wycisnąć łzy z oczu. Czegoś takiego potrzebowałam i jeśli Wy też
oczekujecie czegoś podobnego, koniecznie musicie sięgnąć po Tańcząc na rozbitym szkle.
Z
bestsellerowej książki pani Hancock możemy wyciągnąć kilka ważnych lekcji.
Ilość morałów zawartych pośród tych 605 stron jest ogromna! Z tak głęboko
przemawiającą historią nie spotkałam się nigdy w życiu. Przy wszystkich
nieszczęściach Lucy i Mickeya zaczęłam na poważnie myśleć o swoich
„problemach”. To niewiarygodne ile bólu oraz łez może utrzymać na swoich
barkach dwoje chorych ludzi, którym nikt nie daje szansy na wspólne życie i
pełnienie roli męża oraz żony. To nieprawdopodobne, ile siły ma w sobie
napędzana wolą walki kobieta oraz zniszczony przez wewnętrzne demony mężczyzna.
To zadziwiające, jak tych dwoje ludzi podąża tą samą drogą, ręka w rękę, w tym
samym tempie, nie zwracając uwagi na przeszłość. Oni żyją teraźniejszością.
„Lucy, każde małżeństwo to taniec,
czasem kłopotliwy, czasem dający wiele radości, a przez większość czasu po
prostu spokojny. Z Mickeyem zaś czasami będziesz musiała tańczyć na rozbitym
szkle.”*
(str.
179)
Podsumowując:
Tak
diabelnie dobrej książki nie czytałam od dawna. Co jest w niej cudownego?
Wszystko! Bohaterowie, miejsce akcji, mądrości płynące ze słów postaci, morały,
decyzje… Rzadko płaczę nad książkami, ale przy tej powieści wylałam morze łez.
Jeszcze nigdy nie bałam się tak końca. Strach przed ostatnimi stronami sięgał
zenitu, a z każdym przeczytanym rozdziałem czułam, jak coś we mnie pęka i
napełnia moje oczy łzami. Cholernie drżałam i błagałam, aby ten cały koszmar,
na który od początku przygotowuje nas autorka, okazał się kłamstwem. Czy tak
było? Nie powiem. Nie pisnę ani słówka. Nie znalazłam żadnych wad, które
zaszkodziłyby cudownej powieści pani Hancock. Ta książka po prostu czaruje,
wciąga, trzyma w napięciu i nie pozwala oderwać się ani na chwilę. Kiedy
musiałam na moment odłożyć ją na bok, moją głowę zaprzątały pytania: co będzie
dalej? Co zrobią w tej sytuacji? Dlaczego akurat teraz?! Żyłam tą historią
przez kilka dni i nawet teraz, parędziesiąt godzin po smutnym rozstaniu się z
literackim cudem, nie opuściłam Brinley oraz domu Lucy i Mickeya.
Dzięki
tej wzruszającej, pełnej smutku, niesprawiedliwych wyroków, nagłych zwrotów
akcji i miłości historii autorka udowadnia nam, że można z uśmiechem tańczyć
nawet na rozbitym szkle.
10/10
+ The best of all
Za cudowną i wzruszającą lekturę, która na długi czas pozostanie w mej pamięci, dziękuję Młodzieżowemu Klubowi Recenzenta
*Tańcząc na rozbitym szkle, wyd. Prószyński i S-ka, 2013
Wydaje mi się, że miałam na tą książkę wielką ochotę, widzę, że warto:)
OdpowiedzUsuńOdkąd się pojawiła to mam na nią ochotę. Na pewno nie przejdę koło niej obojętnie :)
OdpowiedzUsuńKsiążka z pewnością jest interesująca, na co wskazuje już sam opis, a dodatkowo jeszcze Twoja pozytywna recenzja. Nie wiem jednak czy przeczytam, ale wiem, komu o niej wspomnę :)
OdpowiedzUsuńKsiążka to nie moje klimaty, ale brzmi bardzo ciekawie:) Może kiedyś się skusze...
OdpowiedzUsuńDiabelnie dobra książka?! az dziw bierze, ze jeszcze nie mialam okazji jej przeczytac. Koniecznie biegne do bibloteki sprawdzic czy jest, a jak nie to kupuje.
OdpowiedzUsuńNie pozostaje mi nic innego jak ją przeczytać.
OdpowiedzUsuńSkoro tak wysoka ocena, to nic tylko po nią sięgnąć :)
OdpowiedzUsuńŻyciowa i bardzo wartościowa książka. Wiem, że będę musiała ją przeczytać. W końcu nie można przejść obok niej obojętnie :)
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam i życzę wielu tak ciekawych i dobrych książek.
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń