Tytuł oryginału: The last days of Rabbit Hayes
Autor: Anna McPartlin
Seria/cykl: --
Data premiery: 9 września 2015
Wydawnictwo: HarperCollins
Liczba stron: 400
Po kilku latach
walki z rakiem i leczenia czterdziestoletnia Mia Hayes, zwana w rodzinie
Królikiem, trafia do hospicjum. Mimo jej sytuacji bliscy dalej szukają sposobu
na uratowanie ukochanej córki, siostry, matki i przyjaciółki. Każdy na swój
sposób stara się radzić sobie z tym, co teraz dzieje się w ich życiu – wszyscy
jednak spotykają się przy łóżku Mii, kłócą się, rozmawiają, plotkują i wspominają.
Otoczona
bliskimi Mia myśli o Johnnym, swojej pierwszej miłości, i ma nadzieję, że
jeszcze się spotkają.
Decydując
się na przeczytanie Ostatnich dni Królika
wiedziałam, że sięgam po książkę smutną. Smutek można wyczuć już przecież w
samym tytule, a potwierdza go jedynie opis. Mimo iż tematyka nie należy do
lekkich, a sama autorka zdecydowała się na opowieść o trudnej walce z
nowotworem, bardzo chciałam poznać losy głównej bohaterki. Obietnica pięknej,
wzruszającej i jedynej w swoim rodzaju przygody kusiła. Po przeczytaniu Ostatnich dni Królika mogę stwierdzić,
że książka w trzech czwartych spełniła moje oczekiwania, jednak nie obyło się
bez pewnych minusów i zastrzeżeń.
Do
plusów powieści należy szeroki wachlarz bohaterów, od których płynie dużo
energii. Rodzina Królika jest mieszanką najróżniejszych osobowości,
charakterów, zwyczajów i wartości, ciągle coś się dzieje, ciągle ktoś jest przy
Mii i z każdym z tych bohaterów wiąże się inna historia. Plus związany z tą
mieszanką postaci jest jednak mały, ponieważ autorka narzuciła sobie dość
trudne zadanie, bowiem nie wystarczy wykreować wielu bohaterów – trzeba też
dopilnować, aby nie stali się w pewnym momencie szablonowi i papierowi. Na
pewno nie mogłam narzekać na szablonowość bohaterów, gdyż autorka starannie
ominęła schematyczność, ale czasami miałam wrażenie, że w tym wirze
najróżniejszych przygód i wydarzeń zapomniała o tym, aby wlać w nich trochę
życia. Skutkiem dużej ilości postaci było to, że w pewnym momencie niektórzy
stracili swoją rolę, mieszali mi się, mylili, a czasami wręcz zapominałam,
jakie zadanie pełnili w życiu Królika. Nie wpływa to jednak negatywnie na
powieść – dzięki szerokiemu wachlarzowi postaci faktycznie ciągle coś się
dzieje.
Wśród
tej pokaźnej grupy bohaterów najbardziej zwróciłam uwagę na wspomnianego w
opisie Johnny’ego, ponieważ jego historia łączy się z historią Królika i jej
brata, a to z kolei otwiera przed Czytelnikiem piękną opowieść o młodości,
marzeniach, sukcesach, porażkach i dorastaniu. Wątek Johnny’ego bardzo mnie
wzruszył i zakończenie powieści uczynił pięknym oraz poruszającym.
Rodzina
i przyjaciele Królika tworzą osobliwą mieszankę, o której naprawdę trudno jest
zapomnieć. Wszystkich połączyła jedna tragedia, jedno pragnienie i jedna osoba.
Do fragmentów wspomnień wkrada się nutka nostalgii i melancholii. Przeżywanie
razem z nimi powolnego odchodzenia córki i siostry było dla mnie również
smutnym i poruszającym przeżyciem, ponieważ tak jak oni zdawałam sobie sprawę,
że w obrazie szalonej, zwariowanej piątki zabraknie jednej osoby.
Autorka
zaskoczyła mnie tym, że nie skupiła się tak bardzo na samej chorobie, a na tym,
jak z chorobą najbliższej osoby i jej odejściem radzi sobie rodzina. Ten
ciekawy zabieg bardzo mi się spodobał, ponieważ ukazywał temat śmierci od innej
strony – nie od strony osoby, która choruje i powoli umiera, ale od strony rodziny,
która musi sobie z tym poradzić i ułożyć swoje życie od nowa. Anna McPartlin
dużą wagę przywiązuje także do wspomnień, które budują nastrój i wprowadzają do
powieści dużą dawkę tęsknoty i melancholii.
Niestety
nie do końca było tak kolorowo. Pomimo wielu zalet Ostatnie dni Królika ma także kilka wad – mało, ale takich, które
trochę przeszkadzały mi podczas czytania. Czasami wznosiłam oczy do nieba,
czytając do bólu proste, banalne, często pozbawione jakiegokolwiek polotu
dialogi. Ta prostota rozmów w ogóle nie pasowała mi do pięknego obrazu rodziny,
młodości i walki, jaki stworzyła autorka. Czekałam na interesujące rozmowy,
mądrości i błyskotliwe uwagi, a zamiast tego dostałam pozbawione barw wymiany
zdań. Wpływały one na odbiór historii i akcję, która moim zdaniem biegła wtedy
za szybko.
Z
tym minusem wiąże się również kolejny. Styl autorki jest bardzo prosty, język
oszczędny i z pewnością nie powinnam tego zaliczać do wad książki, gdyby nie
fakt, że przez to Anna McPartlin nie skupiała się na chwilach ważnych,
pięknych, którym można było poświęcić trochę więcej zdań i czasu. W tym wypadku
prostotę nie uważam za plus, a za minus. W momentach, na które najbardziej
czekałam, autorka kompletnie się nie popisała, dlatego czasami odczuwałam
głębokie rozczarowanie.
Pomimo
minusów i zastrzeżeń powieść Anny McPartlin skradła moje serce. Jest
wzruszająca, zabawna, wciągająca i momentami bardzo smutna, ale wszystko to
składa się na piękno wypływające z tej właśnie historii. Zakończenie bardzo
mnie poruszyło, ale z jakich powodów i dlaczego – tego nie mogę Wam powiedzieć.
Musicie przekonać się sami. Zachęcam Was do sięgnięcia po Ostatnie dni Królika. Nawet jeśli pod względem warsztatu książka
nie przypadnie Wam do gustu, to pozostawi po sobie piękny obraz rodziny i
przyjaźni.
7/10
Hm, no właśnie. Zaczęłam, jestem na... 58 stronie, na razie odłożyłam. Nie porywa, tyle na razie mam do powiedzenia. Styl jest właśnie zbyt prosty, zbyt nijaki wręcz. I myślałam, że będzie zabawniej. No, ale cała książka jeszcze przede mną... dlatego zdanie kompletnie sobie wyrobię jak do niej wrócę i ukończę :)
OdpowiedzUsuńNiedawno odwiedzając bibliotekę, ujrzałam ją właśnie na półce. Już od dawna ten tytuł mnie kusił, dlatego postanowiłam wypożyczyć. Póki co, czeka na swoją kolej, ale po Twojej recenzji wiem, że warto było ją pożyczyć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
A.
http://chaosmysli.blogspot.com
Lubię książki tego typu więc na pewno po nią sięgnę. Tym bardziej, że ostatnio czegoś takiego szukałam.
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie :)
Mi polecała książkę koleżanka i jeszcze się za nią nie zabrałam :)
OdpowiedzUsuń